niedziela, 8 września 2013

Część ósma: "Nadzieja"

Siedziała na kocu. Nad ich głowami śpiewały ptaki, a na gałęziach pobliskiego drzewa ścigały się wiewiórki. Słońce, teraz już wysoko na niebie, oświetlało całą okolicę, nadając jej barwy, których Ana nigdy nie podejrzewała o istnienie.
Sięgnęła po kolejną kanapkę zrobioną przez niego, starając się zamaskować swoje milczenie. Dalej czuła się niezręcznie w jego towarzystwie. Nie wiedziała, czego się po niej spodziewał. Jednak była spokojna. Jakby wielka burza szalejąca w jej umyśle nagle ustała. W głowie miała kojącą pustkę. Rozkoszowała się tym, co było. Ciepłem promieni na jej twarzy. Szumem liści przy najmniejszym powiewie. Cichutkim śpiewem ptaków Przekomarzaniem się wiewiórek na gałęziach. A także... jego obecnością. Świadomość, że Alex, z jakiegoś niezrozumiałego dla niej powodu chce jej pomóc i troszczy się o nią, była niesamowicie kojąca.
Nie przeszkadzała jej cisza. Lubiła chwile, w których mogła zatopić się w swoich myślach. Co prawda, przy Aleksie było to trochę krępujące (bądź co bądź  był dla niej obcym człowiekiem), ale czuła się przy nim... pewnie. Jakby mogła wreszcie zrzucić maskę, którą widziało już stanowczo zbyt wiele osób.
- Dlaczego nic nie mówisz? - on chyba nie lubił ciszy. Jego glos zabrzmiał tak, jakby chciał nim przekrzyczeć ten spokój.
Ana drgnęła i delikatnie uniosła głowę. Jednak zamiast spojrzeć w jego twarz, zaczęła przyglądać się dolinie widocznej ze wzgórza, na którym przebywali.
Jej nikła radość ulotniła się wraz z dźwiękiem jego głosu. Przypomniał jej, dlaczego tu przyjechali, dlaczego Alex chciał jej pomóc. A także to, że pojechała z nim z powodu chwilowego kaprysu, a nie dlatego, że mógł cokolwiek dla niej zrobić.
- Z takiego samego powodu, co ty-szepnęła wymijająco. Jej słowa uniósł podmuch wiatru i uczynił je niemal niesłyszalnymi. Ale on miał dobry słuch.
Na chwilę znowu zapanowała cisza. Ana upajała się tym momentem, bo wiedziała, że przesłuchanie tak szybko się nie zakończy. Zawsze był niesamowicie uparty.
- Nie sądzę - spokojny głos mężczyzny rozdzierał jej dobry nastrój kawałek po kawałku. – Myślę, że tu chodzi o coś innego - miała wrażenie, że doskonale wiedział, iż nie chce z nim rozmawiać i specjalnie się z nią drażni.
- O co miałoby mi chodzić? - tym razem Ana odwróciła się w jego stronę. Czuła się, jakby grała w jakąś grę, której zasad nie rozumie. Starała się zapanować nad irytacją, ale nie do końca jej to wychodziło.
- Tego właśnie chcę się dowiedzieć – brązowe oczy wpatrywały się w nią uporczywie, starając się wyczytać coś z jej twarzy. – Ale ty mi tego nie ułatwiasz.
Spojrzała na niego próbując znaleźć odpowiednie słowa. W głowie, zamiast kojącej pustki, miała istną eksplozję. Bałagan myśli i uczuć, plączących się, łączących w jedno i rozdzielających. Znów nie wiedziała, jak ma się zachować. Z jednej strony czuła, że może powiedzieć mu cała prawdę, ale z drugiej... na co by mu się to przydało? I tak nie zamierzała go do tego mieszać. Opowiedzenie całej historii wywołałoby jedynie pytania,  których tak bardzo starała się uniknąć.
- Nie wiem, o co ci chodzi – kolejna wymijająca odpowiedź. Spuściła wzrok. Z jakiejś irracjonalnej przyczyny była zawstydzona. Ale od tylu lat znała jedynie ucieczkę. To była jej tarcza, jej ochrona. Bez tego, co jej pozostaje?
- Ana, przerabialiśmy już to – potarł skronie, wyraźnie zniecierpliwiony. – Po co tu przyjechałaś, skoro nie chcesz ze mną chociaż porozmawiać? Dlaczego się zgodziłaś? – zapytał z wyrzutem. Zrozumiała, że dała mu nadzieję.
- Po pierwsze: nie zgodziłam się na to, żebyś mi „pomagał” – powiedziała mu, zirytowana. Wiedziała, że chciał ja sprowokować do rozmowy, ale w tym momencie o tym nie myślała. – Po drugie: sam chciałeś mnie tu przywieść. Czemu teraz masz do mnie pretensje?
 Spojrzał na nią z urazą. W jego oczach dopatrzyła się również smutku i żalu. Jeszcze przez chwilę jej się przyglądał. Potem zerwał się gwałtownie i odwrócił się od niej. Stał przyglądając się dolinie. Ana poczuła narastające poczucie winy. Pierwszy raz widziała go w takim nastroju. Przygryzła wargę i wpatrywała się w niego z nadzieją. Między nimi panowała nieprzyjemna, pełna napięcia cisza. Jeszcze kilka minut powitałaby ją z ulgą. Nie wiedziała ile to trwało – minutę, godzinę? Zaczęła się wiercić, zastanawiając się, jak zapytać go o drogę powrotną. W końcu znajdowali się kilka kilometrów od najbliższej miejscowości. Nagle usłyszała jego ciche westchnięcie. Po chwili zaczął mówić:
- Ja też na początku nie wiedziałem, jak mam zacząć rozmowę z tobą. Myślałem tylko o tym, że chcę ci pomóc-szepnął, nie odwracając się. Zdawało się, że mówił do siebie, ignorując obecność Any. Uniósł głowę i spojrzał w niebo. Na chwilę zapanowała cisza. – Sam przeszedłem przez to bagno. Wiem jak to jest codziennie widzieć ich twarze. Ja tez miałem rodzinę – odwrócił się.  Mówił tak, jakby każde słowo przychodziło mu z trudem. Jego oczy były pełne smutku, ale również spokoju. Zauważyła, że w środku już dawno pogodził się ze swoja przeszłością. Osiągnął coś, czego ona nie umiała. – Dałem sobie z tym radę, ale zajęło to kilka bardzo długich lat. I dlatego nie chcę, żebyś wciąż przez to przechodziła. Dlatego chcę ci pomóc. – przykucnął. Patrzył prosto w jej oczy. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Do tej pory nie myślała o tym, ze on również miał problemy. Nagle zdała sobie sprawę z tego, jaka była egocentryczką. Podczas gdy on troszczył się o nią, ona myślała tylko o sobie. Poczuła zawstydzenie, ale także... nadzieję. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Dobrze więc. Co chciałbyś wiedzieć.
Potarł brodę w zamyśleniu. Jego palce ocierały się o zaczątki zarostu. Zaczął ostrożnie, jakby bał się ją wystraszyć.
- Czy podczas... wojny poznałaś kogoś z kim się zaprzyjaźniłaś?
Słońce. Śmiech dziewczynki. Niezliczone piegi na jej twarzy. Rude, proste włosy powiewające jak flaga.
- Ewelina. Spotkałam ją w szkole, do której posłali mnie wuj i ciocia. Nie miałam z nią kontaktu odkąd rozstałyśmy się pod Warszawą. Pewnie zginęła – zakończyła ze smutkiem.  Jednak Alex, zamiast zadawać kolejne pytania lub chociaż wyrazić współczucie, wpatrywał się w nią w zadumie. Nagle uśmiechnął się szeroko.
- Ewelina? Ewelina Czarniecka?
- Skąd to wiesz? - zapytało podejrzliwie. Jednak w jej sercu zakiełkowała już nadzieja.
- Ależ Ano. Ewelina żyje i ma się całkiem dobrze! – wykrzyknął z radością.
***
Na dzisiaj zaplanowałam piknik. Wiecie, na wspomnienie odprężających czasów, gdy nie byliśmy zakuci w kajdany polskiego szkolnictwa. Przepraszam, że czekaliście tak długo, ale wena łaskawie powróciła dopiero kilka dni temu i udało mi się napisać ten rozdział dosłownie w trzy dni. Standardowo proszę o komentarze i obiecuję, że nadgonię każdego bloga :)