piątek, 14 listopada 2014

Wśród nicości

Dla Sandry. Ponieważ bardzo o to prosiła i na to czekała. Miło mi, że zyskuję nowych "fanów". ;)


Nicość. Pustka. Biel przytłaczała go ze wszystkich stron. Nie było końca ani początku. To nie był już jego świat. Wydawał się być jedynym niepasującym elementem jego układanki, nie należał do tego miejsca. Usiadł, czując, jakby dryfował w powietrzu. Podciągnął swoją poszarzałą szatę pod kolana. I czekał.
***
Była piękna. Również niepasująca do tego świata, ale niepasująca także do niego. Jej piękne hebanowe loki opadały aż do linii talii, a nieskazitelnie biała suknia luźno opinała ją we właściwych miejscach. Pomimo tego wydawało się, że wyrzekła się kobiecości. Wróć. Że nigdy nie wiedziała, iż jest kobietą. Od razu nasunął mu się oczywisty wniosek: wychowała się tu, pierwszy raz widzi mężczyznę. Ciekawość zalała go jak wzburzone fale morza, ale nie odezwał się. Nie podniósł nawet głowy. Usiadła obok niego, podkulając nogi, jednak nie podeszła zbyt blisko. Wyczuł, że traktowała go jak dzikie zwierzę. Nieufnie. Jakby mógł jej coś zrobić. W końcu była to najpiękniejsza kobieta, jaką w życiu widział.
***
Długo trwało zanim się odezwała. Może myślała, że to on pierwszy coś powie. Nie zamierzał ułatwiać jej tego zadania. W myślach kręcił głową nad naiwnością dziewczyny, zastanawiając się jednocześnie, ile pozostało jej do inicjacji. Nie wiedzieć czemu zaczął jej żałować. Wydawała się taka... nieskalana. Przekonana o uczciwości tego świata. Właśnie z takich przemyśleń wyrwał go cichy głos dziewczyny. Szepcząc, jakby bojąc się, że ktoś ich podsłucha, zapytała:
- Dlaczego?
I tak zaczęła się ich gra.
***
Zacisnął ręce w pięści. Napiął mięśnie do granic możliwości, wciąż uporczywie wpatrując się w białą nicość pod jego kolanami. Nie obchodziło go, czy zauważyła, jak bardzo w tej chwili jej nienawidził. Po głowie wciąż tłukło mu się jej jedyne pytanie. Nie mógł się od tego uwolnić, grało w jego umyśle jak odwieczna muzyka. Doprowadzało go do szału.
- Dlaczego?
Jedynie siłą woli powstrzymując się od rzucenia się na nią, jeszcze mocniej zacisnął pięści. Odetchnął kilka razy, próbując rozluźnić mięśnie. Jego głowa zdawała się być pusta oprócz tego jednego słowa. Gdy tylko mu się to udało, wolno podniósł wzrok i spojrzał jej w twarz. Po raz pierwszy.
Miała delikatne rysy. To było pierwsze, co zauważył. Wąskie, różowiutkie usta wygięte w delikatnym, niemal niezauważalnym uśmiechu. Piękne, szmaragdowe oczy. Miała najwyżej dziewiętnaście lat. I przyglądała mu się z widoczną aprobatą.
Wtedy, po raz pierwszy, powiedziała coś więcej.
- Czy wiesz, ile istnień przez ciebie zgasło? Co zrobiłeś z tymi ludźmi? – dalej mówiła szeptem. Spuścił wzrok, bardziej z powodu furii, niż z poczucia winy. Czy ona komunikowała się jedynie pytaniami?
Cisza, która pomiędzy nimi zapadła, wydawała się niewzburzona jak wschód słońca.
***
- A może po prostu nie miałem żadnego powodu?
Podniosła głowę, zaskoczona jego nagłym wyznaniem. Wydawało się, że straciła wszelką nadzieję na to, że kiedykolwiek coś powie. Nie wiedziała, że gdyby przysłali do niego samą Matkę, nie odezwałby się już nigdy. Teraz jednak było inaczej.
- Każdy ma jakiś powód – odpowiedziała zupełnie naturalnie, niemal odruchowo. Nie postępowała zgodnie z regułami. Nie powinna była drążyć tematu.
Zaskoczenie musiało odmalować się na jego twarzy, bo dostrzegł, że dziewczyna, zanim odwróciła głowę, uśmiechnęła się delikatnie.
***
Patrzyła na niego wyczekująco. Od jakiegoś czasu. Jej spojrzenie nie doprowadzało go do furii tak, jak kiedyś, ale nadal działało mu na nerwy. Widocznie to zauważyła, bo zamiast drążyć temat wpatrywała się w niego nieustannie.
- Jestem złym człowiekiem. Psycholem. Coś jest nie tak z moim mózgiem. Nie wystarcza ci taka odpowiedź? – powiedział powoli, akcentując każde słowo. Tym razem to on czekał na reakcję.
Otrzymał ją niemal od razu.
- Nie. Nie wystarczy – mówiąc to rozsiadła się wygodnie w taki sposób, że niemal dostrzegł fotel pod jej kolanami. Znowu spojrzała na niego.
Jego ruch.
***
Spojrzał na nią zaciekawiony. Spała. Czarne loki zasłaniały jej połowę twarzy, a usta miała delikatnie otworzone. Nie chrapała. Uśmiechnął się. Teraz wyglądała tak łagodnie, tak młodo. Zmarszczył czoło. Właściwie nie wiedział, ile ma lat. Nic o niej nie wiedział.
Ale z drugiej strony musiał wiedzieć tylko jedno. Jak bardzo jest w stanie mu zagrozić.
Ale teraz wydawała się taka niegroźna. Nie z tego świata. Nie pasowała mu na Akolitkę.
***
- Ci ludzie... Ilu ich zginęło?
Zmarszczyła czoło, niepewna, co ma mu powiedzieć. Niepewna jego celu, jego planu. Nie mogła zdradzać szczegółów śledztwa. Ale przecież to on był mordercą.
- Dziewiętnastu – odpowiedziała oskarżycielsko. Uniosła dumnie czoło i spojrzała prosto w jego oczy. To one miały jej powiedzieć prawdę, tego ją nauczono. Jego twarz pozostała niewzruszona, tak jak się domyślała, ale oczy... One niosły ze sobą niesłychaną dawkę emocji, tak silną i poplątaną, że nie potrafiłaby jej opisać, gdyby ją o to poproszono. Spuściła wzrok. Proszono ją o zbyt wiele.
Gdy się odezwał, miał zachrypnięty głos.
- Tyle istnień... – powiedział, niemal przerażony tym, do czego sam się dopuścił. Nie potrafił podnieść oczu. Czuł, że teraz nic już nie ochroni go od jej oskarżeń. Oskarżeń, na które sam zasłużył.
Wtedy zaczął mówić.
***
- Nie wiedziałam, że ktoś w ogóle wiedział o tych pogróżkach. Ktoś z zewnątrz – powiedziała, wciąż patrząc na niego w zdumieniu. Siedział wyprostowany, wpatrując się w górę.
- Widocznie dość dawno nie byłaś na zewnątrz – odpowiedział z przekąsem. Kobieta się zarumieniła i spuściła wzrok. Nie drążył tematu.
-Takie wieści szybko się rozchodzą – kontynuował. – Wkrótce całe miasto ogarnęła panika. Szaleniec tak blisko, właściwie pośród nas... Idący koło ciebie na ulicy, uśmiechający się i spokojnie robiący zakupy... A jednocześnie grożący, że zabije wszystkich, że po prostu spali całe miasto. Nikt nie czuł się bezpieczny. Matka zarządziła blokadę, żeby facet się nie wydostał. A jednocześnie wydała na nas wyrok. Nikt by nie przeżył.
Spuścił wzrok. Ona nigdy tego nie zrozumie. Byli jak zwierzęta prowadzone na rzeź. Osaczone, bez drogi ucieczki. Zawsze stawia się na większe dobro. Oni też by tak postawili. Ale tym razem byli po drugiej stronie.
***
- Nic więcej nie powiesz? – pierwszy raz traciła nad sobą panowanie. Jeszcze nigdy nie słyszał, żeby krzyczała. Wpatrywał się w nią zafascynowany. Stała nad nim i wrzeszczała tak głośno, jak tylko mogła. – Po prostu ich zabiłeś?! Przyznajesz się? I tyle? Tak ciężko jest ci powiedzieć dlaczego?
Opadła. Jej ramiona lekko drżały, a dłońmi zasłoniła twarz. Głos Matki odbijał się w jej głowie. Za dużo emocji. Musisz nauczyć się nad nimi zapanować. I nie płacz! Okazujesz słabość! Jesteś słaba! Przytłaczało ją tyle uczuć, że sama nie wiedziała już, co czuje. Wszystko zlewało się w jedno, jednocześnie pragnęła, żeby On, morderca, ją objął i czuła obrzydzenie na samą myśl o jego dotyku. Nie wiedziała już, co ma robić. Wysłano ją tu, by dowiedziała się o motywie winnego. Żadnych dowodów nie potrzebowali, proces odbyłby się zgodnie z procedurami, szybko i po cichu.
On jednak po raz kolejny odmawiał odpowiedzi.
***
Nie wiedział, co nim kierowało. Nie analizował tego, nie chciał nawet się nad tym zastanowić, bo wtedy dotarłoby do niego, jak zły jest to pomysł. A jednak dał się temu porwać.
Powoli uniósł rękę i dotknął jej ramienia.
***
- Data zbliżała się. Wszyscy wariowali, niektórzy barykadowali się w domach. Nie rozumieli, że to i tak nic nie da. Nie w porównaniu z ogniem.
Musiałem coś zrobić.
***
Wpatrywała się w niego w osłupieniu, słuchając każdego jego słowa. Wydawała się nienaturalnie zafascynowana nieprawdopodobną historią mordercy. Jednak on znowu przerwał w najmniej odpowiednim momencie, jakby bawiąc się z nią. Jakby chciał przedłużyć sobie życie o jeszcze maleńką chwilkę.
Zacisnął usta i spojrzał na nią. Czekał na osąd. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale wtedy odkryła, że jej głowę wypełnia przeraźliwa pustka. A on po prostu na nią patrzył, czekając, analizując każdy jej najmniejszy ruch. Zamknęła usta i skinęła głową. Kontynuuj.
***
On jednak siedział uparcie z zaciśniętymi ustami. Jego wargi ułożyły się w cienką kreskę. Skrzyżował ramiona. I tak powiedział już za dużo. Jej uroda była dekoncentrująca. Niemal zapomniał, że znajduje się w najgorszym więzieniu na świecie. W więzieniu umysłu. Sam się pogrążał. Z każdym słowem był coraz bliżej nieuchronnego. Wiedział doskonale, co go czeka, jednak zwierzęcy instynkt przetrwania już od dawna władał jego światem. Wszystko zaczęło się, gdy podpalił ten budynek. Coraz bardziej przypominał zwierzę, gnane przed siebie przez strach i rozpaczliwe pragnienie przeżycia. Tonął. A ona nie mogła i nie chciała mu pomóc.
***
Traciła cierpliwość. Po raz kolejny. Tym razem miała wrażenie, że on już nigdy się nie odezwie. Zauważyła, że, paradoksalnie, im bardziej zniecierpliwiona i zdesperowana jest, tym bardziej on jest spokojny. Nie przypominał już tamtego furiata i mordercy. Właśnie, mordercy. Czas mijał, a Matka coraz bardziej się niecierpliwiła. Musiała jakoś przekonać go do mówienia. Tylko co miała mu do zaoferowania?
***
- Marco? - wzdrygnął się. Czy ona... Czy ona naprawdę zwraca się do niego po imieniu? To wydawało się takie... nie na miejscu, nieprawdopodobne. Nienaturalne. Spojrzał na nią, szukając w jej twarzy jakichkolwiek oznak podstępu. Znalazł je natychmiast w jej oczach. - Marco? - powtórzyła tym samym, cichym i miękkim głosem, zbliżając się powoli do niego. Jej ręce powoli powędrowały w górę, sięgając kilku guzików przy szyi. Chciał powiedzieć nie, zatrzymać ją, ale wciąż siedział jak skamieniały, nie mogąc wykrztusić ani jednego słowa. Uśmiechnęła się delikatnie, zadowolona, a strach i sztuczność w jej oczach powoli znikały. Odpięła pierwszy guzik i powoli ukucnęła przy nim. Zbliżyła swoją twarz do jego twarzy i wyszeptała mu do ucha:
- Oboje mamy to, czego pragnie druga strona. Czemu się tym nie podzielić? - po tych słowach przygryzła lekko płatek jego ucha. Delikatnie, powoli odsunęła się na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy. Położyła ręce na jego policzkach i czekała. Mężczyzna patrzył na nią, ciągle wszystko analizując. Jego brązowe oczy były skupione, zdawał się jej nie zauważać. Po chwili jednak poczuła jego ręce na swoich biodrach, przyciągające ją bliżej niego. Jej usta poddały się pocałunkowi z nieoczekiwaną rozkoszą. Uniosła ręce do jego głowy, chwytając go za włosy i przybliżając się, by wypełnić każdą lukę pomiędzy ich ciałami. Jego ręce wędrowały po całym jej ciele, wprawiając ją w dygotanie. Jej oddech przyspieszył, a gdy oderwał się od jej ust, by pocałować szyję dziewczyny, zamienił się w dyszenie. Kiedy dotarł do jej piersi, wydała z siebie cichy jęk. Położył ją na białej nicości, przygniatając ciężarem swojego ciała. Jej jęki stawały się coraz głośniejsze. O Matko, pomyślała, nigdy nie sądziłam, że to będzie aż tak przyjemne.
***
Z przyjemnego odrętwienia wybudziła się dopiero po jakimś czasie. Czuła jego ramię przewieszone przez jej talię i przyciągające ją bliżej niego i miarowe ruchy jego nagiej klatki piersiowej przyciśniętej do jej pleców. Uśmiechnęła się delikatnie i wtuliła się jeszcze bardziej w jego plecy. Nagle dotarło to do niej. Co ona właściwie robi?! Przecież to morderca, człowiek, który zabił dziewiętnaście osób i groził tysiącom innych! A ona zrobiła to tylko dla jednej rzeczy. Poczuła, że on też się obudził. Jego ręka odruchowo przycisnęła ją do niego jeszcze mocniej. Dam mu jeszcze chwilę, pomyślała, jeszcze chwilę.
***
Otworzył oczy i natychmiast poczuł jej nagie ciało przyciśnięte ciasno do niego. Uśmiechnął się i przyciągnął ją jeszcze bliżej. W tym momencie nie myślał o konsekwencjach. Powoli podniósł się na łokciu i delikatnie pocałował jej ramię, schodząc niżej wzdłuż jej ręki. Zadrżała pod wpływem jego dotyku. Odwróciła się w jego stronę. Przez chwilę podziwiał jej piękno, jej idealne kształty i młode ciało, które w tym momencie należało tylko do niego. Miał już kontynuować swoje poczynania, gdy zmroził go wyraz jej oczu.
Czas na zapłatę.
***
- Bałem się o tych wszystkich ludzi, bałem się o siebie, zrozum. On kręcił się po mieście, gdzieś wokół nas. Ta idea mnie obrzydzała. A władze, szczególnie Matka, nic z tym nie chciały zrobić! Wtedy stwierdziłem, że sam muszę zadziałać.
Słuchała go z lekko otwartymi ustami, sama nie zdając sobie z tego sprawy. Wiele rzeczy, o których mówił, było kłamstwem. Matka wysłała szpiega, który miał znaleźć przestępcę. Ale, kilka dni przed planowanym podpaleniem do Centrum dostarczono wiadomość o pożarze ratusza wraz z bonusem – Marco. Wiec czemu teraz mówi, ze nie staraliśmy się temu zapobiec?
- Miałem już plan. Musiałem jakoś zwrócić na siebie waszą uwagę. Więc udawałem mordercę – wzruszył ramionami. Cały czas mówił spokojnym tonem, w końcu pogodzony z losem, który go czeka. Tymczasem ona z każdym wypowiedzianym przez niego słowem rozumiała coraz mniej. Jak to udawał?
- Nalałem benzynę do kanistra i ruszyłem w stronę ratusza. Nikt nie próbował mnie zatrzymać, myślę, że byłem jedną z ostatnich osób, które by podejrzewali. A potem... Po prostu polałem benzyną krzaki przy ratuszu, podpaliłem i obserwowałem, jak płonie dorobek mojego życia – przez cały czas patrzył jej prosto w oczy. Nie mogła odwrócić wzroku. Widziała w nim smutek i rozpacz, a także jakiś... cień, gdy opowiadał o pożarze.
- Więc... - powiedziała zachrypniętym głosem. Odchrząknęła. - Więc to ty groziłeś miastu?
- Nie! - krzyknął z przerażeniem w głosie. Odskoczyła. - Nie - powtórzył już ciszej. - Ja tylko starałem się uratować moje miasto.
- Jak? Podpalając ratusz i zabijając niewinnych ludzi?
- Nie. Dając wam czas -odpowiedział z obłąkańczym uśmiechem na twarzy. - Nie tylko wy byliście tym zaskoczeni. On również. Macie teraz szansę. Jedyną. Nie zmarnujcie jej.
***
Z jej okna rozpościerał się piękny widok na wzgórza otaczające Zakon. Ich szczyty pokryte były jeszcze gęstą mgłą zasłaniającą bujne drzewa rosnące na ich zboczach. Matka stała odwrócona od niej, wpatrzona w ten rajski widok. Cisza przedłużała się jak ciągnąca się guma. Gariela przestąpiła z nogi na nogę.
- Trochę więcej cierpliwości dziewczyno – Matka odwróciła się do niej, z wyrazem dezaprobaty na twarzy. - Za chwilę wyślę gołębie do tego miasta, są szybsze od posłańców -znowu odwróciła się w stronę okna, wyraźnie każąc jej wyjść.
- A co z Ma... więźniem? - spytała cicho dziewczyna.
- Masz na myśli tego szczura, od którego wydobyłaś informacje? A dlaczego chcesz to wiedzieć? - Matka odwróciła się, świdrując ją wzrokiem. Dziewczyna spojrzała w bok, starając się nie napotkać zimnego spojrzenia Matki. Przez moment znowu panowała cisza.
- Idź już. Mam sporo pracy i zakładam, że ty również.
Gariela odwróciła się i wyszła. Gdy ostatni raz spojrzała na Matkę, zza jej placów wschodziło złociste słońce.
***
Spał. O ile można tak to nazwać. W rzeczywistości, w której przebywał, nic się nie zmieniało. Nie przybliżało, nie oddalało. Nie groziło też nic, oprócz twojego własnego umysłu. Jedyną zmienną, nieprzewidywalną cząstką pozostała ona. Dziewczyna bez imienia, bez przeszłości, z tylko jedną misją. Ale jej wciąż nie było.
***
Weszła do systemu rutynowo. Po kilku sekundach oślepiającej bieli w końcu mogła go zobaczyć. Spał, skulony, jakby w obawie przed niebezpieczeństwem. Podeszła do niego powoli, tak, jakby nie miała zamiaru go obudzić. Położyła mu rękę na ramieniu i delikatnie potrząsnęła.
- Wstawaj.
Mężczyzna delikatnie westchnął i z pomrukiem niezadowolenia otworzył oczy. Gdy zobaczył jej twarz i loki, otulające jego, powiedział półprzytomnie:
- Czekałem...
- Nie ma teraz na to czasu. Szybko, wstawaj i załóż to – powiedziała, podając mu białą szatę ze złotymi zakończeniami rękawów. Spojrzał na materiał nieprzytomnie, a potem na jej zdeterminowaną twarz, gdy rozglądała się po nicości. Nagle odwróciła się do niego i dostrzegła lustrujące ją, dziwnie niebieskie oczy.
- Na co jeszcze czekasz?! Szybko, nie mamy za wiele czasu – zawołała zdenerwowana. Jednak on nie ruszył się z miejsca. Wskazał na szatę i zapytał:
- O co w tym wszystkim chodzi? Czy Matka po mnie posłała?
Jej wyraz twarzy powiedział mu wszystko. Spojrzał prosto w jej oczy i spokojnie stwierdził:
- Nie. Nie ma mowy. Zostaję tutaj.
- Że co proszę?! Załóż to i wychodzimy – powiedziała zdenerwowana, jednak wciąż nie podniosła głosu. Nie ośmieliła się mówić głośniej niż szeptem.
- Nie, dopóki mi tego nie wyjaśnisz – ciągnął uparcie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu dziewczyna westchnęła i odwróciła wzrok, znów wpatrując się w przestrzeń, jakby szukała ukrytego niebezpieczeństwa.
- Jeśli ze mną nie pójdziesz, prawdopodobnie skończysz na stryczku. Ubieraj się – powiedziała głucho, nie patrząc na niego.
- Nie idę.
- Ale jak to nie idziesz? - spytała zirytowana, przenosząc swój wzrok na jego nieznośnie niebieskie oczy.
- Jeśli ucieknę, podejrzenia padną na ciebie. Poza tym Matka na pewno będzie chciała jeszcze mnie przesłuchać – uśmiechnął się do niej, choć sam nie wierzył w to, co mówił. I wiedział, że ona również w to nie wierzyła.
- Ale...
- Dziękuję ci za ratunek, ale ja go nie potrzebuję. Prześpij się trochę. To ci dobrze zrobi.
***
Komnata Matki była najwyżej położonym pomieszczeniem w wieży. Jej ściany wyłożone były tym samym drewnem, z którego zostało wykonany stół i wyraźnie niewygodne krzesło, jedyne w tym pokoju. Przy ścianie stało kilka regałów z idealnie ułożonymi książkami. Czekał. Matka stała odwrócona do niego plecami, obserwując piękny widok z jej jedynego okna. Słońce właśnie zachodziło nad wzgórzami porośniętymi z każdej strony pięknymi, wiekowymi drzewami. W szkołach od niepamiętnych czasów uczono dzieci, że gdzieś pośród tych lasów pojawił się pierwszy człowiek. Marco stał, nie okazując najmniejszego wyrazu zniecierpliwienia. Każda minuta przedłużała jego życie o maleńką chwilę i cieszył się, że Matka zechciała się z nim widzieć. Nagle kobieta odwróciła się i odchrząknęła. Światło zachodzącego słońca utrudniało mu spojrzenie na nią, jednak nie odwrócił wzroku. Wyglądała bardzo niepozornie. Była wychudzoną, zmęczoną staruszką, a jej długie białe włosy okalały jej twarz, przydając powabu, jaki kiedyś, dawno, dawno temu na pewno ją cechował.
- Więc, panie burmistrzu, zgaduję, że już pan wie. Jutro zostanie pan stracony.
Marco jedynie pokiwał głową.
- Czy to wszystko?
Matka spojrzała na niego przenikliwym spojrzeniem swoich niebieskich oczu.
- Po skończeniu tego przedstawienia przyjdziesz prosto do tego pokoju, z nikim po drodze nie rozmawiając. Zrozumiano?
Jego twarz tylko przez chwilę ukazała osłupienie. Po ułamku sekundy jego rysy wygładziły się, tworząc obojętną maskę. Powoli pokiwał głową. Jeszcze przez jakiś czas stali w ciszy. Aż w końcu Marco pochylił głowę w geście szacunku, odwrócił się i skierował do wyjścia. Przy drzwiach dobiegł go jeszcze głos:
- Aha, jeszcze jedno – odwrócił się gwałtownie. - Gariela jest moją wychowanką i, mam nadzieję, moją następczynią. Trzymaj się od niej z daleka.


 Marco zatrzymał się w przejściu i zacisnął pięści. Nie pokonał jednak przymusu i poszedł w dół. Przez okno widać było szubienicę...



Wiem, że czekaliście na następną część o Anie, ale tymczasem skończyłam coś zupełnie innego. Nie wiem, czy wam się spodoba, ale pracowałam nad tym dość długo i osobiście jestem z tego bardzo dumna.

środa, 10 września 2014

Część dwunasta: "List"

Wszystko wiem. I przepraszam.



Woda była wszędzie, spływając kaskadami z pochyłych dachów i gromadząc się w najmniejszej nawet szczelinie chodnika. Ciężkie krople spadały na ziemię, łagodząc ostre krawędzie kamieni i jednocześnie skrywając je przed jej wzrokiem szarą, nieprzyjemną kotarą. Wszystkie ruchy wydawały jej się złe, bo w końcu, gdziekolwiek by nie poszła, skończyłaby po kostki w jednej z wielkich kałuż majaczących się przed nią jakby nie istniały. Wszystkie kierunki wydawały jej się złe, bo albo ją od niego oddalały albo, wprost przeciwnie, przybliżały. A obie te opcje, z jakiegoś powodu, wydawały jej się równie niewłaściwe.
Drogi Aleksie!
Właściwie nie wiem, dlaczego zdecydowała się do ciebie napisać. Zmięte, białe kartki leżą wokół mojego kosza na śmieci, a ja po kilku godzinach wciąż sama ze sobą kłócę się o to, co mam napisać. Widzę cie teraz wyraźnie, jak marszczysz czoło, czytając ten list – o ile go w ogóle otworzysz. Tak samo, jak widziałam cię, gdy jechałam pociągiem w stronę Warszawy.
Stolica właściwie się nie zmieniła. Mam tu mieszkanie, opłacone jeszcze na kilka miesięcy, znajdujące się kilka kroków od teatru. To samo, do którego przeprowadziłam się od cioci Holly. Znów przyjęli mnie do pracy, zdawało mi się nawet, jakby na mnie czekali. Oczywiście, to już nie jest to samo bez starego, dobrego Aksera, ale... w jakiś sposób... czuję się tu jak w domu. Obecnie kończymy przygotowania do nowego spektaklu – wystawiamy „Tango” Mrożka. Prześlę ci bilety, jak tylko ustalą datę premiery. Pomyśl tylko, że minął dopiero miesiąc, odkąd wyjechałam z Twojego domu!
Dziękuję Ci za to, ze się mną zaopiekowałeś. Ten miesiąc, który spędziłam w Twoim domu, był cudowny. Tego właśnie potrzebowałam. Wiesz, że od czasu do czasu dręczą mnie wspomnienia. Właściwie dzieje się to codziennie, każdej nocy, kiedy tylko zamknę oczy, ale co jakiś czas to wszystko się nasila. Potrzebuję wtedy poczucia bezpieczeństwa i cichego schronienia, które mi dałeś. I za to jestem Ci wdzięczna. Wiem, że oczekiwałeś czegoś więcej – przez ten krótki okres staliśmy się niemal przyjaciółmi i myślę, że miałeś prawo mieć cichą nadzieję, że przerodzi się to w coś głębszego. Jednak nie sądzę, żebym mogła Ci zaoferować coś więcej. Dlatego uciekłam, zanim zrobiło się niebezpiecznie. Nie – ja przegapiłam ten moment. Przepraszam. Z chwilą, gdy Twoje usta dotknęły moich, wiedziałam, że muszę się zadeklarować. Wybrałam. I proszę, nie próbuj wpływać na moją decyzję. Wiem, że jesteś nad wyraz uparty i prawdopodobnie i tak mnie nie posłuchasz, ale jest mi dobrze właśnie teraz, tutaj. Ty też jeszcze znajdziesz szczęście, z właściwą kobietą, która chętnie stanie u Twego boku. Nie próbuj nawet się ze mną kłócić. Zasługujesz na kogoś takiego i tym kimś ja nie mogę dla Ciebie być. Chciałabym powiedzieć Ci to osobiście, już dawno temu, ale za bardzo się bałam, że gdy tylko spojrzę w Twoje oczy postanowię wbrew sobie zostać z Tobą. Poza tym obawiam się Twojej reakcji na moje słowa. Tego, że będziesz zawiedziony. Cóż, od dawna wiedziałam, że jestem tchórzem.
Wiesz, kiedy przyjechałam do Warszawy, padał deszcz. Woda lała się z chmur wodospadami, nie strumieniami. Wszystko było zasnute szarą mgiełką, nie mogłam dostrzec nic w promieniu kilku metrów. Nie rozpoznawałam budynków, ulic. Poszłam tam, gdzie prowadziły mnie nogi, po prostu przed siebie. Wiem, że to brzmi bardzo patetycznie i niewiarygodnie, ale naprawdę tak było. Tej nocy istniało tylko jedno miejsce, do którego chciałam się udać. I, ku Twojemu zdziwieniu, nie było to wcale moje mieszkanie, mieszkanie kochanej cioci Holly, obecnie zajęte przez zupełnie obce mi osoby, nie był to nawet mój teatr. Nie, nogi zaprowadziły mnie do pewnej ławki naprzeciwko pewnego pięknego domu, w którym znajduje się pewne maleńkie, ale przytulne mieszkanie, wynajmowane swego czasu przez pewnego młodzieńca, którego imię nic Cie nie powie, gdyż nigdy nie wspomniałam o nim w Twojej obecności. Zarówno jego historia, jak i historia owej ławki nie są Ci znane. Wiedz jednak, że łączy mnie z tym miejscem pewna więź, która powstawała przez niezliczone wieczory, gdy wypłakiwałam sobie oczy na tej ławce lub siedziałam na niej z pewną osobą, czasem robiąc tam naprawdę skandaliczne rzeczy. To miejsce, ta drewniana ławka pomogła mi wtedy odzyskać równowagę, bo przyznaję, nie byłam w tamtym momencie zadowolona, że wyjechałam, do tego zostawiając Ci lakoniczny i krótki liścik, w którym proszę, żebyś mnie nie szukał. Zmierzam do tego, że w bardzo wymijający sposób chciałabym Cię przeprosić za wszystkie przykrości, których doznałeś, spotykając się ze mną wtedy na placyku, przyjmując mnie pod swój dach i opiekując się mną, a wreszcie całując mnie. Mam nadzieję, być może naiwną, że po tym wszystkim zechciałbyś kiedyś jeszcze się ze mną spotkać. Choć tyle mi dałeś, ja w zamian nie podarowałam Ci nic. Wiedz, ze nie chciałam Cię zranić. Nie sądzę jednak, że kiedykolwiek będę zdolna spełnić Twoją niewypowiedzianą prośbę.
Twoja oddana przyjaciółka
Ana Burnett

Ana zawiesiła swoje pióro nad kartką, skończywszy ostatni zawijas przy literze „t”. Bez najmniejszego namysłu sięgnęła po kopertę i włożyła tam swój list. Lekko trzęsły jej się ręce. Uznała, że to na pewno z powodu zmęczenia, odłożyła pióro i wstała. W momencie, gdy przechodziła przez drzwi wiodące do sypialni, kopertę podniosły obce, blade ręce. Zielone oczy spojrzały z niedowierzaniem najpierw na odbiorcę, a potem na adresata, stojącego przed nią.
- Naprawdę masz zamiar mu to wysłać? Po tym wszystkim?
- Tak – Ana odwróciła się i spojrzała na swoją rozmówczynię. - Tak będzie dla niego lepiej, zobaczysz Ewe.
Kobieta pokręciła głową na te słowa. Wyglądało na to, że znów miała zacząć swój wykład, który Ana słyszała już tysiące razy. Kobiety stały przez chwilę w ciszy, aż w końcu Ewelina wzruszyła ramionami i powiedziała:
- To twoje życie. Ale pamiętaj, ranisz w ten sposób jego, nie siebie.
Ana zwiesiła głowę. Wiem, Ewe, pomyślała. Wiem.

***

W kopercie znajdowały się dwa bilety. Gdy ostrożnie je wyjmował, spośród białych kartoników wypadła mała, przezroczysta kartka ze skreślonymi w pośpiechu słowami:
Chciałabym, żebyś tam był.