wtorek, 24 marca 2015

Część trzynasta: "Koniec"

W powietrzu unosił się przyjemny zapach świeżej kawy, a w tle słychać było delikatny pomruk radia. Przy stole siedziały dwie kobiety. Przed jedną z nich leżał talerz z jajecznicą, którą pochłaniała w zawrotnym tempie, Natomiast druga z nich miała przed sobą tylko kubek kawy i patrzyła na rudą z uśmiechem.
- Na pewno nie jesteś głodna, Ana? - ruda podniosła głowę i spojrzała na przyjaciółkę z troską.
- Nie, wiesz jak to jest przed premierą – kobieta pokręciła głową i upiła łyk kawy. Delikatnie odstawiła kubek i zaczęła bawić się leżącą obok łyżeczką. Nagle usłyszała głośny pisk odsuwanego krzesła. Ewelina zdecydowanie postawiła przed nią talerz z nietkniętymi kanapkami przygotowanymi dla Any już wcześniej.
- Nie mogę się na ciebie patrzeć. Jedz! - powiedziała i opadła na swoje krzesło. Z radością wróciła do zimnej już jajecznicy. Na jej rękach widać był smugi kolorów, których nie dała rady zmyć przed śniadaniem. Codziennie rano zamykała się w jednym z pomieszczeń, które zamieniła w swoją pracownię. Ana nie wiedziała, o której Ewelina wstaje i czy w ogóle kładzie się w nocy spać. Nie była dopuszczona do „sanktuarium” rudej. Nie denerwowała się już z tego powodu, wiedziała, że Ewe nie zmieni zdania. Każdy z nas czasem potrzebuje chwili odosobnienia.
Delikatnie odsunęła krzesło, uważając, żeby nie zachrobotało w zetknięciu z kafelkami. Nie patrząc już na przyjaciółkę, po cichu skierowała się w stronę swojego najukochańszego pokoju w całym mieszkaniu. Biblioteki.
***
Spektakl za chwilę miał się zacząć. Ana delikatnie otarła dłonie o kostium, uważając, żeby nie zostały na nim smugi potu. Lekko odchyliła kurtynę. W pierwszym rzędzie siedziała Ewe, tak jak zresztą obiecała. Rozglądała się ciekawie dookoła, oceniając każdy ornament. Miejsce obok niej było puste. Ana z westchnieniem puściła kurtynę pozwalając jej opaść. Obróciła się i zmierzyła wzrokiem kulisy. Panował w nich rozgardiasz, zresztą jak zawsze przed premierą. Jej również się to udzieliło, chociaż, w porównaniu do poprzednich lat, stała z boku i nie brała w tym udziału. Jak wiele zmieniło tych kilka ostatnich miesięcy! Teraz wokół niej kręcili się ludzie, których zupełnie nie znała i którzy uważali, by na nią nie wpaść. Omijali ją szerokim łukiem, przypatrując się z oddali. Czuła na sobie ich ciekawskie spojrzenia. Interesujące, jakie plotki chodziły o niej w tym budynku?
Znowu odwróciła się w stronę kurtyny, biorąc głęboki wdech. Denerwowała się, jak zawsze, niezależnie od tego, ile przedstawień zagrała i ile razy czuła pod stopami stare deski teatru. Poczuła na ramieniu rękę. Wzdrygnęła się i strząsnęła ją. Zza siebie usłyszała głos reżysera.
Już czas.
***
Gdy wychodziła na scenę, poczuła, znany jej już, zastrzyk adrenaliny. Powitała go z radosnym uśmiechem na ustach, czując się, jakby wróciła do domu po kilku miesiącach dalekiej podróży. W końcu w jej oczach ukazał się radosny błysk. Ewelina obserwowała to z zadowolonym uśmiechem. Ana, ta zmęczona Ana, w końcu odżyła. Cała jej postawa ukazywała, jak bardzo jest szczęśliwa. Poruszała się z wielkim wdziękiem, ważąc każdy swój ruch, z zadowolonym wyrazem twarzy. Jakby w końcu poczuła się... dobrze. Bóg jeden wie, jak bardzo tego potrzebowała. Ewelina pomyślała, że może... być może Ana podjęła dobrą decyzję. Być może... naprawdę... to wszystko było dla niej lepsze.
***
Jerzy siedział na honorowym miejscu na balkonie. Ubrany w kosztowny garnitur, z lornetką w prawej ręce, a po lewej stronie z kobietą swojego życia, oglądał spektakl. Żywił do teatru szczególny sentyment, a przedstawienie wydawało się warte zachodu, nie tak jak inne, podyktowane wschodnią modą. Poza tym widok jego żony, ubranej w swoją najpiękniejszą suknię, był warty każdych pieniędzy. Uśmiechnął się do niej ciepło i ścisnął jej dłoń. Po chwili znów skierował wzrok na scenę. Przez moment zapadła cisza, przerwana jedynie wejściem nieznajomej. Kostium opinał jej wychudzoną postać. Głowę miała pochyloną tak, że nie widział jej twarzy.
Nie wiedział, co dotarło do jego świadomości jako pierwsze. Może ten głos, tak boleśnie znajomy, z którego mógł czytać bez przeszkód. Może wspomnienie tych eleganckich ruchów, tej maniery, której nigdy w sobie nie zatraciła. Może błysk srebrnego pierścionka, uderzająco podobnego do tego, który podarował swojej dawnej kochance. Może wzrok tych pięknych, bursztynowych oczu, które zawsze znały drogę do jego duszy.
Nagłe zrozumienie spadło na niego całym swym ciężarem. Podświadomie wzmocnił swój uścisk, wywołując syknięcie bólu u swojej żony. Jednak on nie zwracał na nią uwagi. Pochylił się do przodu, starając się dostrzec każdy szczegół dotyczący kobiety. Wyglądała na wychudzoną, jakby żywiła się wyłącznie kawą. Cienie pod oczami miała przysłonięte makijażem, ale wiedział, że tam były. Skrzywił się. Poruszała się z gracją, przypominając mu dawne dni, kiedy należała tylko do niego, kiedy jego ulubionym zajęciem było obserwowanie jej. Ten głos dalej był czysty i piękny, a oczy nie straciły nic na swojej przenikliwości i inteligencji. Ana jednak wydawała się starsza i bardziej zmęczona życiem niż ktokolwiek, kogo znał. Ból promieniował z niej falami i mieszał się z ekstatyczną radością, jaką zawsze dawały jej występy.
Obserwował ją dopóki nie zeszła ze sceny. Dopiero wtedy wyprostował się i puścił dłoń Wiktorii. Ta natychmiast przycisnęła ją do siebie i zaczęła rozmasowywać.
-Jerzy, co cię napadło? - szepnęła wściekle. Mężczyzna jedynie westchnął i potarł skronie. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Ana wzięła go z zaskoczenia, od ich rozstania rzadko pojawiała się na scenie, a około roku temu po prostu zniknęła. Nie szukał jej, oczywiście, jasno dała mu do zrozumienia, że nie chciała mieć z nim nigdy więcej do czynienia. Ale wiedział, od znajomych w teatrze, co się z nią działo. Gdy zapadła się pod ziemię, każdy był zaniepokojony. Podobno już od jakiegoś czasu nie było z nią najlepiej. A teraz proszę, przed chwilą stała tam, cała i zdrowa.
***
Poczuła, że ktoś opadł na siedzenie obok niej. Nie oderwała wzroku od czarującego wystąpienia przyjaciółki. Niespodziewany szept przy jej uchu sprawił, że gwałtownie się wzdrygnęła.
- Mam nadzieję, że nie spóźniłem się aż tak bardzo – męski głos wydał jej się niesamowicie znajomy. Obróciła się, tracąc koncentrację. Nagle go rozpoznała.
- Alex! Co ty tu robisz! - podniosła głos, na chwilę zapominając, gdzie się znajduje. Dookoła odezwały się zirytowane syki. Pochyliła głowę i zaśmiała się cicho. Alex odwzajemnił jej uśmiech.
- To długa historia – szepnął, nie zważając na zirytowane spojrzenia. - Później opowiem ci całą historię.
Ewelina przytaknęła niechętnie. Zmusiła się, by znowu skierować swoją uwagę na scenę. Bardziej wyczuła niż zauważyła świdrujący wzrok bursztynowych tęczówek.
***
Nie dekoncentruj się. Musisz dokończyć scenę. Oddychaj. Spokojnie, powoli. Nie patrz tam. Nie. Nie patrz. Nie patrz.
***
Resztkami sił powstrzymała się żeby nie wybiec ze sceny. Nagle stare, znajome deski były tak niebezpieczne, jakby ktoś je podpalił. Skryła się za kotarą, oddychając szybko, jak po długim biegu. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znalazła. Otaczały ją nieznajome postaci, które, co dziwne, uśmiechały się z zadowoleniem. Nagle dźwięki odzyskały dawną ostrość i poczuła ręce klepiące ją po ramionach. Skrzywiła się. Przez ludzi przedarł się reżyser.
- Świetnie Ano! Właśnie o coś takiego mi chodziło! Ta wewnętrzna walka...
Kobieta uniosła rękę, nie mogąc wydusić słowa i w ciszy przedarła się przez tłum, słysząc jeszcze za sobą gratulacje. Dotarła do swojej toaletki i usiadła na krześle. Oparła łokcie o blat starając się uspokoić. Brała pod uwagę taką możliwość. Chciała jej. Dlaczego...?
***
- Świetne przedstawienie, od dawna takiego nie widziałem – zaśmiał się krótko. - Ona... była niesamowita. Jakby tylko do tego stworzona – zamyślony, spojrzał w górę. Po chwili ciszy skierował wzrok na Ewelinę. - Myślisz, że wpuszczą nas za kulisy?
- Tak, nie będzie z tym problemu. Reżyser mnie zna. Tędy – chwyciła jego nadgarstek i poprowadziła go w nieznany mu korytarz. Idąc, starał się pochłonąć wzrokiem każdy detal. Surowe ściany, ozdobione gdzieniegdzie. Starą podłogę. Zniszczone framugi. Starał się... zobaczyć ją tu. Jak codziennie przemierza te korytarze, śmiejąc się z żartów kolegów z pracy. Jak niecierpliwie czeka na przesłuchanie, nie mogąc usiedzieć na miejscu. Jak wychodzi, wykończona, po dniu pełnym prób. Tyle razy opowiadała, jak ten budynek stał się dla niej bardziej domem niż miejsce, w którym mieszkała. Wolała opowiadać o pracy, satysfakcji, kiedy widziała ze sceny twarze ludzi.
Tak, to miejsce do niej pasowało.
***
- Wyjeżdżam.
- Słucham?!
- Wyjeżdżam. Nie na długo. Zaprosili nas za granicę, do Francji. Chcą żebyśmy zagrali dla Polonii.
- Kiedy?
- Za tydzień. Nie możemy przepuścić takiej szansy.
- Mam czekać?
- Tak.
- Dobrze. Dobrze.
***
Może to nie był jeszcze ich czas. Może tych kilka miesięcy nie potrafiło zmienić jej nastawienia na tyle, żeby to zrozumiała. Ale to, czego nie potrafiło zrobić pół roku, uczynił jeden moment.
Kiedyś czytała, że niektóre sceny zapamiętujemy jako zdjęcia, pojedyncze obrazy, które na całe życie zapadają w pamięć. Dla niej to było tamto przedpołudnie. Kiedy zupełnie nie wiedziała, co ma robić.
Peron nie był zatłoczony, kręciło się tam tylko kilkoro pasażerów. Zauważyła go dopiero kiedy wychodziła z wagonu. Stał oparty o jeden z słupów. Uśmiechał się szeroko. W tym jednym momencie wszystko się zmieniło.
***
Znowu miała zły sen. Nie było to specjalnie trudne do rozpoznania. Rzucała się po całym łóżku, niemal zrzucając go na podłogę. Złapał ją umiejętnym ruchem, przytrzymał i delikatnie nią potrząsnął.
- Ana! Ana, obudź się!
    Jej oczy niemal natychmiast się otworzyły, ze strachem wpatrując się w nowe zagrożenie. Po kilku sekundach otrząsnęła się z resztek snu i powoli zaczęła się uspokajać. Aleks, wyczuwając zmianę, przyciągnął ją do siebie.
- Ćśśśś, spokojnie. To tylko zły sen. To tylko zły sen...
***
Ewelina zawsze lubiła tu przychodzić. To był wielki, ciepły dom, z pięknym ogrodem. Zawsze, gdy wychodziła z samochodu, obskakiwała ją dwójka sympatycznych dzieciaków. Izkę szczególnie kochała, pewnie przez te piękne, bursztynowe oczy. Ana też była tu szczęśliwa. Aleks bardzo ją kochał, ona jego zresztą też.
Teraz Izka i Marek się wyprowadzali. On chciał zamieszkać w Warszawie. Miał żonę, dziecko w drodze...
Izka podróżowała. Wdała się w ukochaną ciocię. Może też trochę w swoją mamę. A ten dom zostanie pusty. Ewelina też nie miała siły tu zamieszkać. Za dużo wspomnień.
Powoli się odwróciła. Wolała zapamiętać ją taką, jaka była na scenie.
Po chwili wahania jednak wróciła. Przed domem rosły piękne róże. Ulubienice Aleksa, o żadne inne aż tak nie dbał. Zerwała jedną.
Odwróciła się.

I odeszła.