W powietrzu unosił się
przyjemny zapach świeżej kawy, a w tle słychać było delikatny
pomruk radia. Przy stole siedziały dwie kobiety. Przed jedną z nich
leżał talerz z jajecznicą, którą pochłaniała w zawrotnym
tempie, Natomiast druga z nich miała przed sobą tylko kubek kawy i
patrzyła na rudą z uśmiechem.
- Na pewno nie jesteś głodna,
Ana? - ruda podniosła głowę i spojrzała na przyjaciółkę z
troską.
- Nie, wiesz jak to jest przed
premierą – kobieta pokręciła głową i upiła łyk kawy.
Delikatnie odstawiła kubek i zaczęła bawić się leżącą obok
łyżeczką. Nagle usłyszała głośny pisk odsuwanego krzesła.
Ewelina zdecydowanie postawiła przed nią talerz z nietkniętymi
kanapkami przygotowanymi dla Any już wcześniej.
- Nie mogę się na ciebie
patrzeć. Jedz! - powiedziała i opadła na swoje krzesło. Z
radością wróciła do zimnej już jajecznicy. Na jej rękach widać
był smugi kolorów, których nie dała rady zmyć przed śniadaniem.
Codziennie rano zamykała się w jednym z pomieszczeń, które
zamieniła w swoją pracownię. Ana nie wiedziała, o której Ewelina
wstaje i czy w ogóle kładzie się w nocy spać. Nie była
dopuszczona do „sanktuarium” rudej. Nie denerwowała się już z
tego powodu, wiedziała, że Ewe nie zmieni zdania. Każdy z nas
czasem potrzebuje chwili odosobnienia.
Delikatnie odsunęła krzesło,
uważając, żeby nie zachrobotało w zetknięciu z kafelkami. Nie
patrząc już na przyjaciółkę, po cichu skierowała się w stronę
swojego najukochańszego pokoju w całym mieszkaniu. Biblioteki.
***
Spektakl za chwilę miał się
zacząć. Ana delikatnie otarła dłonie o kostium, uważając, żeby
nie zostały na nim smugi potu. Lekko odchyliła kurtynę. W
pierwszym rzędzie siedziała Ewe, tak jak zresztą obiecała.
Rozglądała się ciekawie dookoła, oceniając każdy ornament.
Miejsce obok niej było puste. Ana z westchnieniem puściła kurtynę
pozwalając jej opaść. Obróciła się i zmierzyła wzrokiem
kulisy. Panował w nich rozgardiasz, zresztą jak zawsze przed
premierą. Jej również się to udzieliło, chociaż, w porównaniu
do poprzednich lat, stała z boku i nie brała w tym udziału. Jak
wiele zmieniło tych kilka ostatnich miesięcy! Teraz wokół niej
kręcili się ludzie, których zupełnie nie znała i którzy
uważali, by na nią nie wpaść. Omijali ją szerokim łukiem,
przypatrując się z oddali. Czuła na sobie ich ciekawskie
spojrzenia. Interesujące, jakie plotki chodziły o niej w tym
budynku?
Znowu odwróciła się w stronę
kurtyny, biorąc głęboki wdech. Denerwowała się, jak zawsze,
niezależnie od tego, ile przedstawień zagrała i ile razy czuła
pod stopami stare deski teatru. Poczuła na ramieniu rękę.
Wzdrygnęła się i strząsnęła ją. Zza siebie usłyszała głos
reżysera.
Już czas.
***
Gdy wychodziła na scenę,
poczuła, znany jej już, zastrzyk adrenaliny. Powitała go z
radosnym uśmiechem na ustach, czując się, jakby wróciła do domu
po kilku miesiącach dalekiej podróży. W końcu w jej oczach ukazał
się radosny błysk. Ewelina obserwowała to z zadowolonym uśmiechem.
Ana, ta zmęczona Ana, w końcu odżyła. Cała jej postawa
ukazywała, jak bardzo jest szczęśliwa. Poruszała się z wielkim
wdziękiem, ważąc każdy swój ruch, z zadowolonym wyrazem twarzy.
Jakby w końcu poczuła się... dobrze. Bóg jeden wie, jak bardzo
tego potrzebowała. Ewelina pomyślała, że może... być może Ana
podjęła dobrą decyzję. Być może... naprawdę... to wszystko
było dla niej lepsze.
***
Jerzy siedział na honorowym
miejscu na balkonie. Ubrany w kosztowny garnitur, z lornetką w
prawej ręce, a po lewej stronie z kobietą swojego życia, oglądał
spektakl. Żywił do teatru szczególny sentyment, a przedstawienie
wydawało się warte zachodu, nie tak jak inne, podyktowane wschodnią
modą. Poza tym widok jego żony, ubranej w swoją najpiękniejszą
suknię, był warty każdych pieniędzy. Uśmiechnął się do niej
ciepło i ścisnął jej dłoń. Po chwili znów skierował wzrok na
scenę. Przez moment zapadła cisza, przerwana jedynie wejściem
nieznajomej. Kostium opinał jej wychudzoną postać. Głowę miała
pochyloną tak, że nie widział jej twarzy.
Nie wiedział, co dotarło do
jego świadomości jako pierwsze. Może ten głos, tak boleśnie
znajomy, z którego mógł czytać bez przeszkód. Może wspomnienie
tych eleganckich ruchów, tej maniery, której nigdy w sobie nie
zatraciła. Może błysk srebrnego pierścionka, uderzająco
podobnego do tego, który podarował swojej dawnej kochance. Może
wzrok tych pięknych, bursztynowych oczu, które zawsze znały drogę
do jego duszy.
Nagłe zrozumienie spadło na
niego całym swym ciężarem. Podświadomie wzmocnił swój uścisk,
wywołując syknięcie bólu u swojej żony. Jednak on nie zwracał
na nią uwagi. Pochylił się do przodu, starając się dostrzec
każdy szczegół dotyczący kobiety. Wyglądała na wychudzoną,
jakby żywiła się wyłącznie kawą. Cienie pod oczami miała
przysłonięte makijażem, ale wiedział, że tam były. Skrzywił
się. Poruszała się z gracją, przypominając mu dawne dni, kiedy
należała tylko do niego, kiedy jego ulubionym zajęciem było
obserwowanie jej. Ten głos dalej był czysty i piękny, a oczy nie
straciły nic na swojej przenikliwości i inteligencji. Ana jednak
wydawała się starsza i bardziej zmęczona życiem niż ktokolwiek,
kogo znał. Ból promieniował z niej falami i mieszał się z
ekstatyczną radością, jaką zawsze dawały jej występy.
Obserwował ją dopóki nie
zeszła ze sceny. Dopiero wtedy wyprostował się i puścił dłoń
Wiktorii. Ta natychmiast przycisnęła ją do siebie i zaczęła
rozmasowywać.
-Jerzy, co cię napadło? -
szepnęła wściekle. Mężczyzna jedynie westchnął i potarł
skronie. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Ana wzięła go z
zaskoczenia, od ich rozstania rzadko pojawiała się na scenie, a
około roku temu po prostu zniknęła. Nie szukał jej, oczywiście,
jasno dała mu do zrozumienia, że nie chciała mieć z nim nigdy
więcej do czynienia. Ale wiedział, od znajomych w teatrze, co się
z nią działo. Gdy zapadła się pod ziemię, każdy był
zaniepokojony. Podobno już od jakiegoś czasu nie było z nią
najlepiej. A teraz proszę, przed chwilą stała tam, cała i zdrowa.
***
Poczuła, że ktoś opadł na
siedzenie obok niej. Nie oderwała wzroku od czarującego wystąpienia
przyjaciółki. Niespodziewany szept przy jej uchu sprawił, że
gwałtownie się wzdrygnęła.
- Mam nadzieję, że nie
spóźniłem się aż tak bardzo – męski głos wydał jej się
niesamowicie znajomy. Obróciła się, tracąc koncentrację. Nagle
go rozpoznała.
- Alex! Co ty tu robisz! -
podniosła głos, na chwilę zapominając, gdzie się znajduje.
Dookoła odezwały się zirytowane syki. Pochyliła głowę i
zaśmiała się cicho. Alex odwzajemnił jej uśmiech.
- To długa historia – szepnął,
nie zważając na zirytowane spojrzenia. - Później opowiem ci całą
historię.
Ewelina przytaknęła niechętnie.
Zmusiła się, by znowu skierować swoją uwagę na scenę. Bardziej
wyczuła niż zauważyła świdrujący wzrok bursztynowych tęczówek.
***
Nie dekoncentruj się. Musisz
dokończyć scenę. Oddychaj. Spokojnie, powoli. Nie patrz tam. Nie.
Nie patrz. Nie patrz.
***
Resztkami sił powstrzymała się
żeby nie wybiec ze sceny. Nagle stare, znajome deski były tak
niebezpieczne, jakby ktoś je podpalił. Skryła się za kotarą,
oddychając szybko, jak po długim biegu. Przez chwilę nie
wiedziała, gdzie się znalazła. Otaczały ją nieznajome postaci,
które, co dziwne, uśmiechały się z zadowoleniem. Nagle dźwięki
odzyskały dawną ostrość i poczuła ręce klepiące ją po
ramionach. Skrzywiła się. Przez ludzi przedarł się reżyser.
- Świetnie Ano! Właśnie o coś
takiego mi chodziło! Ta wewnętrzna walka...
Kobieta uniosła rękę, nie
mogąc wydusić słowa i w ciszy przedarła się przez tłum, słysząc
jeszcze za sobą gratulacje. Dotarła do swojej toaletki i usiadła
na krześle. Oparła łokcie o blat starając się uspokoić. Brała
pod uwagę taką możliwość. Chciała jej. Dlaczego...?
***
- Świetne przedstawienie, od
dawna takiego nie widziałem – zaśmiał się krótko. - Ona...
była niesamowita. Jakby tylko do tego stworzona – zamyślony,
spojrzał w górę. Po chwili ciszy skierował wzrok na Ewelinę. -
Myślisz, że wpuszczą nas za kulisy?
- Tak, nie będzie z tym
problemu. Reżyser mnie zna. Tędy – chwyciła jego nadgarstek i
poprowadziła go w nieznany mu korytarz. Idąc, starał się
pochłonąć wzrokiem każdy detal. Surowe ściany, ozdobione
gdzieniegdzie. Starą podłogę. Zniszczone framugi. Starał się...
zobaczyć ją tu. Jak codziennie przemierza te korytarze, śmiejąc
się z żartów kolegów z pracy. Jak niecierpliwie czeka na
przesłuchanie, nie mogąc usiedzieć na miejscu. Jak wychodzi,
wykończona, po dniu pełnym prób. Tyle razy opowiadała, jak ten
budynek stał się dla niej bardziej domem niż miejsce, w którym
mieszkała. Wolała opowiadać o pracy, satysfakcji, kiedy widziała
ze sceny twarze ludzi.
Tak, to miejsce do niej pasowało.
***
- Wyjeżdżam.
- Słucham?!
- Wyjeżdżam. Nie na długo.
Zaprosili nas za granicę, do Francji. Chcą żebyśmy zagrali dla
Polonii.
- Kiedy?
- Za tydzień. Nie możemy
przepuścić takiej szansy.
- Mam czekać?
- Tak.
- Dobrze. Dobrze.
***
Może to nie był jeszcze ich
czas. Może tych kilka miesięcy nie potrafiło zmienić jej
nastawienia na tyle, żeby to zrozumiała. Ale to, czego nie
potrafiło zrobić pół roku, uczynił jeden moment.
Kiedyś czytała, że niektóre
sceny zapamiętujemy jako zdjęcia, pojedyncze obrazy, które na całe
życie zapadają w pamięć. Dla niej to było tamto przedpołudnie.
Kiedy zupełnie nie wiedziała, co ma robić.
Peron nie był zatłoczony,
kręciło się tam tylko kilkoro pasażerów. Zauważyła go dopiero
kiedy wychodziła z wagonu. Stał oparty o jeden z słupów.
Uśmiechał się szeroko. W tym jednym momencie wszystko się
zmieniło.
***
Znowu miała zły sen. Nie było
to specjalnie trudne do rozpoznania. Rzucała się po całym łóżku,
niemal zrzucając go na podłogę. Złapał ją umiejętnym ruchem,
przytrzymał i delikatnie nią potrząsnął.
- Ana! Ana, obudź się!
Jej
oczy niemal natychmiast się otworzyły, ze strachem wpatrując się
w nowe zagrożenie. Po kilku sekundach otrząsnęła się z resztek
snu i powoli zaczęła się uspokajać. Aleks, wyczuwając zmianę,
przyciągnął ją do siebie.
- Ćśśśś, spokojnie. To tylko
zły sen. To tylko zły sen...
***
Ewelina zawsze lubiła tu
przychodzić. To był wielki, ciepły dom, z pięknym ogrodem.
Zawsze, gdy wychodziła z samochodu, obskakiwała ją dwójka
sympatycznych dzieciaków. Izkę szczególnie kochała, pewnie przez
te piękne, bursztynowe oczy. Ana też była tu szczęśliwa. Aleks
bardzo ją kochał, ona jego zresztą też.
Teraz Izka i Marek się
wyprowadzali. On chciał zamieszkać w Warszawie. Miał żonę,
dziecko w drodze...
Izka podróżowała. Wdała się
w ukochaną ciocię. Może też trochę w swoją mamę. A ten dom
zostanie pusty. Ewelina też nie miała siły tu zamieszkać. Za dużo
wspomnień.
Powoli się odwróciła. Wolała
zapamiętać ją taką, jaka była na scenie.
Po chwili wahania jednak wróciła.
Przed domem rosły piękne róże. Ulubienice Aleksa, o żadne inne
aż tak nie dbał. Zerwała jedną.
Odwróciła się.
I odeszła.