poniedziałek, 28 października 2013

Część dziesiąta: "Na scenę wkracza..."

Do niewielkiego pomieszczenia wpadały nieliczne, złote smugi światła, usiłując choć w jakimś stopniu rozświetlić ten pokój. Pomiędzy regałami, w promykach, tańczyły drobinki kurzu, tworząc tak magiczny nastrój, jakby ta chwila była jedynie snem, urojeniem. Marzeniem.
Śpiewną ciszę przerywał raz na jakiś czas kobiecy głos. Niewysoka istota przechadzała się pomiędzy półkami w skupieniu, delikatnie stukając obcasami o starą, wysłużoną podłogę. Sukienka wręcz na niej tańczyła, subtelnie podkreślając figurę kobiety. Zdawał jej się nie przeszkadzać panujący wokół półmrok, ba, w tym otoczeniu czuła się niesamowicie bezpiecznie. W jej rękach spoczywała niedawno wydana książka, zupełnie niepasująca do starych tomów panoszących się dumnie dookoła. Jej dłonie były blade, nieprzyozdobione żadną błyskotką, oprócz jednego, skromnego, srebrzystego pierścionka, a kasztanowe loki zasłaniały jej twarz, gdy, lekko zginając szyję, pochylała się nad tekstem.
- „Jestem za blisko, żeby mu się śnić” – powiedziała, a właściwie szepnęła. Jej głos odbijał się od ścian, tworząc lepszą akustykę niż w teatrze. Niósł ze sobą tyle emocji, że nawet Ana nie mogłaby sprecyzować, co w tej chwili czuła. Smutek? Nostalgię? Wspomnienia wlewające się do jej głowy jak nieprzerwany strumień? Czy może zdumienie? Zamyślenie? Ostatnio zazwyczaj nie mogła wyłapać jednego stałego i pewnego uczucia, które zaraz nie plątałoby się i znikało w gęstwinie innych.

-Jeszcze raz, musisz mówić głośniej, żeby wszyscy cię słyszeli! – krzyknął, zrywając się z miejsca. Chudy mężczyzna pobiegł na sam koniec widowni i usiadł w fotelu. – Chcę cię tu usłyszeć! – wrzasnął. – Nie mamrocz pod nosem, nic nie rozumiem!
Ana, zestresowana, przestąpiła z nogi na nogę. Zawsze ulegała temu paskudnemu tikowi, gdy była zdenerwowana. Potrząsnęła delikatnie głową tak, aby Axer* tego nie zauważył. Podniosła swój wzrok na widownię i spróbowała się uśmiechnąć. Zdawała sobie sprawę z tego, że w tym momencie ma prawdopodobnie najsztuczniejszy wyraz twarzy na świecie, ale była zbyt zmęczona, by choćby próbować go poprawić. Ten sadysta męczył ją już od kilku godzin, cały czas powtarzając: „Głośniej! Wyraźniej! Musisz się bardziej starać!”. Z całej euforii, która opanowała ją kilka dni temu, nie został nawet pyłek na wietrze.
Zrezygnowana i zmęczona powtórzyła swoją kwestię. Spojrzała na balkony i westchnęła cichutko. Trwała tak jeszcze przez chwilę, czekając na kolejne uwagi. Gdy cisza ciągnęła się zbyt długo, skierowała swój wzrok ponowie na Erwina. Siedział w najdalszym rzędzie, podpierając sobie brodę ręką. Okulary miał odsunięte na czubek głowy. Nagle drgnął, jak obudzony z głębokiego snu i zerknął na Anę lekko zamglonym wzrokiem.
- Tak, tak. To chyba wszystko. Możesz już pójść do domu, ale chcę cię tu widzieć jutro o tej samej porze! – wstał i wyszedł, nie zwracając uwagi na osłupiałą dziewczynę. Po chwili w pomieszczeniu zaległa cisza. Ana otrząsnęła się z otępienia i zeszła ze sceny, stukając obcasami. Wychodząc, sięgnęła tylko po swój płaszcz i maleńką torebkę z kluczami. Pomyślała o swoim ciemnym, małym mieszkanku, które w tym momencie jest pogrążone we śnie. Przez okna wlewa się biała łuna księżyca, okalając swoim blaskiem skromne pokoje i czyniąc je przyjemniejszymi niż komnaty jakimkolwiek zamku. Otulając się szalem, układała sobie w myślach plan jutrzejszego dnia. Musiała jeszcze odwiedzić ciocię i zrobić jej zakupy. Była jej to winna, za pomoc i wsparcie. Za dobre serce, pocieszające ją za każdym razem, gdy tylko miała kłopoty. Uśmiechnęła się ciepło na samą myśl o tej drobnej staruszce. Dopięła brązowy płaszcz i wyszła na zimne ulice Warszawy. Z jej ust wydobywała się biała mgiełka, a drogi skrzyły się, jak pokryte drogocennym kamieniem. Zaraz za budynkiem teatru zauważyła zniszczone kamienice. O tej godzinie prace już się skończyły, a porzucone cegły leżały wokół, tworząc niemal idealne koło.

Westchnęła. Mimo wszystko, powojenne czasy wydawały się teraz takie spokojne.
-„Jestem za blisko.
Nie moim głosem śpiewa ryba w sieci.
Nie z mego palca toczy się pierścionek” – silny, wyćwiczony głos znów przerwał martwą ciszę panującą w tym pokoju. Wypełniał każdą lukę, melancholijnie wspominając, zawsze lepsze, dawne czasy.

Stała za kulisami. Jej kolana drżały, ręce stały się zimne jak lód. Serce waliło jej jak opętane, starając się za wszelką cenę wyskoczyć z piersi. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę, starając się uspokoić. Wydawało jej się, że cała kwestia nagle wyleciała z jej głowy, która przypominała teraz wielką, białą kartkę. Kolejny raz poprawiła bladoróżową sukienkę. Lekko odchyliła kurtynę i spojrzała na scenę. Aniela właśnie kończyła swój monolog. Wyglądała imponująco w białej sukni kontrastującej z jej czarnymi, upiętymi włosami. Wydawało się, jakby występowała od zawsze, jakby urodziła się na tych deskach, pośród niesamowitych ludzi stworzonych do pracy tutaj. Światło padało prosto na nią, a jej twarz miała natchniony wyraz.
Nagle Ana poczuła dłoń na łopatce. Axer delikatnie popychał ją do przodu, cały czas szepcząc:
- Teraz ty. Szybko!
Dziewczyna drgnęła i lekko zaparła się nogami. Po chwili opamiętała się jednak i sztywno weszła na scenę. Deski cichutko zaskrzypiały pod jej ciężarem. W sali panowała cisza, a wszystkie oczy były skierowane na nią. Odwróciła głowę i spojrzała w bok.  Przez chwilę nie było słychać nic, żadnego głosu dobywającego się zza kulis, żadnych dźwięków instrumentów, nikt nie ośmielił się choćby kaszlnąć. Ana wzięła głęboki wdech. Zaczęła wyrzucać z siebie zdania, chcąc mieć to wszystko już za sobą. Dopiero po chwili przypomniała sobie o wskazówkach Erwina, zwolniła i z pasją, kawałek po kawałku wypowiadała swoją kwestię. Nagle przestało obchodzić ją to, co pomyślą inni ludzie i czy się nie pomyli.  W przypływie uniesienia odwróciła głowę i spojrzała na widownię. Dostrzegła zachwyt na twarzach ludzi i pewne błękitne tęczówki, które zdawały się obserwować ją z wyjątkową uwagą.  To wszystko na chwilę wybiło ją z rytmu, ale wystarczył jeden głębszy wdech i wróciła do tej pięknej chwili. Zdawało jej się, że to ktoś inny mówi, a ona siedzi w pierwszym rzędzie, równie oczarowana, co cała publika. Pełna oszołomienia i odurzona ta wspaniałą chwilą zeszła ze sceny. Żegnały ją głośne oklaski.  Były one najpiękniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszała.

Przysiadła na parapecie, nie przejmując się wszechobecnym kurzem. Delikatnie uniosła książkę, która znalazła się w cieniu. Jej włosy tańczyły dookoła, tworząc wokół głowy świetlistą aureolę. Ta krótka chwila w teatrze była pięknym początkiem. Ale czy nie była początkiem końca?
-„Wielki dom się pali
Beze mnie wołającej ratunku

Jej ciało po raz kolejny trawił płomień. Przeszyły ją rozkoszne dreszcze. Gwałtownie sięgnęła po szklankę wody, częściowo po to, by ugasić ten wielki pożar, a częściowo by w jakiś sposób ukryć delikatne rumieńce, które pojawiły się na jej policzkach. Pijąc, starała się uspokoić oszalałe serce, które ostatnio dawało o sobie znać stanowczo zbyt często. Ośmieliła się znowu zerknąć w jego stronę. Właśnie niósł kolejny rekwizyt – wielki, zabytkowy stół. Uśmiechnęła się pod nosem. Jeszcze przed chwilą żartował ze swoim kolegą, jednak teraz jego przeszywające, niebieskie oczy były niesamowicie skupione, a długie, czarne włosy lekko przysłaniały mu pole widzenia. Nadal wydawał się być lekko zagubiony pośród tej masy ludzi, ale kto go winił? Ona sama jeszcze kilka tygodni temu nie mogła sobie znaleźć tu miejsca, a teraz nie wyobrażała sobie życia bez tego budynku, tych ludzi...
Nagle chłopak roześmiał się wesoło, widocznie w reakcji na słowa kolegi. Ana lekko odwróciła głowę i upiła łyk wody. Na jej twarzy zagościł uśmiech.

Odgarnęła kosmyki, które wymknęły się na jej twarz. Litery tańczyły jej przed oczyma. Zamrugała, próbując pozbyć się różnokolorowych plamek światła.
-„Już nigdy po raz drugi nie umrę tak lekko,
Tak bardzo poza ciałem, tak bezwiednie,
Jak niegdyś w jego śnie.”

Pochylona, siedziała na kanapie. Jej ręce próbowały nieudolnie zasłonić płynące łzy. Jej ciałem znów wstrząsnął szloch. Niedbale ułożony kok powoli się rozsypywał, pozwalając  kasztanowym lokom wymykać się przy najlżejszym ruchu głowy. Nagle usłyszała skrzypnięcie drzwi i wolne kroki. Gwałtownie uniosła głowę i zaczęła ścierać łzy, pomimo iż wiedziała, że i tak zauważy jej podpuchnięte oczy.
Po chwili zobaczyła go stojącego w progu. Jego długie, czarne włosy były związane w kucyk i lekko wilgotne, jakby niedawno się mył. Niebieskie oczy znów przeszyły ją spojrzeniem, jak dawniej.
Po chwili Jerzy otrząsnął się z zadumy i podszedł do Any. Opadł ciężko na sofę naprzeciwko niej. Oparł głowę na jednej ręce i spojrzał na nią dyskretnie. Napotkał stalowy wzrok bursztynowych tęczówek, które paradoksalnie za chwilę znów mogły napełnić się łzami. Były tak inne od spojrzeń pełnych czułości i miłości, którymi jeszcze niedawno go obdarzała. Westchnął i wstał. Usiadł obok Any i delikatnie ją przytulił. Z początku zdawało mu się, że chciała się wyrwać, ale chwilę potem zrelaksowała się i wtuliła w niego jeszcze mocniej. Przysunął usta do jej ucha i szepnął:
- Kocham cię. Damy sobie radę. Nie martw się.

Łzy już nie płynęły. Nie było nad czym płakać. Nie ona jedna tak silnie przeżywała pierwszą miłość i nie ona ostatnia. Kto wie, może właśnie przed chwilą jakieś serce zostało złamane? Podniosła się. Ostatnio nie umiała długo usiedzieć w jednym miejscu. Ciągle ją gdzieś nosiło. Odwróciła się i wyjrzała przez okno. Podziwiała rubinową czerwień róż wyhodowanych przez Aleksa. Po chwili, uspokoiwszy rozedrgane serce, znów zaczęła czytać:
- „On śpi,
W tej chwili dostępniejszy widzianej raz w życiu
Kasjerce wędrownego cyrku z jednym lwem
Niż mnie leżącej obok.”

Zasnął już jakiś czas temu. Słyszała jego równy, spokojny oddech. Natomiast ona leżała na plecach, wpatrując się w sufit. Jak łatwo mogła pomylić tę noc z wieloma innymi, podczas których snuła marzenia o pięknej przyszłości z księciem z bajki, będącym tuż obok. Tylko jedno je różniło. Wtedy Jerzy nigdy się od niej nie odwrócił.
Ana westchnęła i przewróciła się na bok. Widziała siebie, przeglądającą się w lustrze. Wtedy nie była zadowolona, że zgodziła się na to spotkanie. Wróciła bardzo późno z próby i, prawdę mówiąc, miała ochotę tylko na to, by paść na łóżko i zasnąć. Jednak zamiast tego poprawiła zieloną spódnicę, sprawdziła, czy jej czerwona szminka się nie rozmazała i wyszła z domu. Już w pierwszej chwili zorientowała się, że zanosi się na deszcz, ale stwierdziła, że zdąży, zanim lunie. Nie miała daleko do restauracji. Najwyraźniej jednak siły wyższe postanowiły udowodnić jej, jak bardzo się myliła. Już po kilku minutach szybkiego marszu, mniej więcej w połowie drogi, krople wody zaczęły niszczyć jej misternie ułożoną fryzurę. Jakby wiedziały, że wygląda fatalnie, gdy ma mokre włosy. Przyspieszyła kroku, a za chwilę już biegła. Poruszała się tak szybko, jak tylko pozwoliły jej na to buty na obcasie. W myślach przeklinała własną głupotę. Gdyby tylko wzięła tą parasolkę...
Z ulgą wypisaną na twarzy dopadła drzwi małej, przytulnej restauracji.  Zajrzała przez wielką szybę, jednak nie dostrzegła go przy żadnym ze stolików. Za to zauważyła siebie. Wyglądała jak zmokła kura! Piękne, zazwyczaj błyszczące loki oblepiały jej twarz ze wszystkich możliwych stron. Przy tym, dzięki czerwonej szmince, przypominała czterolatkę umazaną kosmetykami mamy. Jej oczy ciskały gromy, a nastrój zdecydowanie nie był odpowiedni na pierwszą, romantyczną randkę przy świecach.
Z furią odwróciła się i zobaczyła go. Szedł spokojnie wzdłuż ulicy, trzymając nad sobą parasolkę. W pewnym momencie zauważył Anę, uniósł wolną rękę w niemym powitaniu i przyspieszył kroku. Dziewczyna powoli zaczęła wpadać w panikę. Niepewna przygryzła wargę i splotła swoje dłonie. Jednak, gdy chłopak się przybliżył, stało się coś nieoczekiwanego. Jego oczy iskrzyły się z radości i podniecenia, a dodatkowo uśmiechał się z taką czułością... Natychmiast zapragnęła znaleźć się w jego ramionach. I tak było przez długi czas. Przy Jerzym znalazła szczęście, bezpieczeństwo, spokojne wieczory przy kominku i wytchnienie po codziennych próbach. Miłość. Mimo, iż nie byli małżeństwem, traktowała go jak swojego męża.
Ana westchnęła. Zamknęła oczy i postanowiła chociaż spróbować zasnąć.

Przystanęła i ponownie spojrzała na białe kartki. Przez krótki, ulotny moment zdawało jej się, że coś się tu nie zgadza. Te strony powinny być pożółkłe od starości, nieść ze sobą zapachy mądrości i czarów, jakie zwykle towarzyszą takim lekturom. Az dziwne, że nie napisała tego kobieta sto lat temu, dwieście lat temu. Aż dziwne, że nie napisała tego ona.
- „Ja jestem za blisko,
Żeby mu z nieba spaść. Mój krzyk
Mógłby go tylko obudzić.”

Siedział przy kominku. Czekał na nią, jak każdego wieczora. Drgnął i niespokojnie odwrócił głowę, gdy usłyszał skrzypnięcie starych drzwi. Powinien był je naoliwić. Powinien był zrobić cokolwiek...
- Cześć! – dobiegł go jej głos. Uśmiechała się, wiedział to. Znał ją na pamięć. Teraz krząta się po kuchni, szukając czegoś na kolację, a później usiądzie obok niego z uśmiechem i zacznie opowiadać o teatrze. To wszystko było takie znane, jej ciepły uśmiech i kojący, delikatny głos. Być może właśnie w tym tkwił problem.
Wpadła do pokoju. Niosła ze sobą talerz kanapek i herbatę, którą usilnie starała się nie rozlać. Wziął głęboki oddech. Za chwilę będzie po wszystkim.
- Jak ci minął dzień? – zapytał z poważną miną. Anę musiała zaskoczyć jego postawa, bo energicznie podniosła głowę i odstawiła filiżankę.
- Świetnie, ale opowiadaj najpierw, co u ciebie – odpowiedziała, przyglądając mu się uważnie i lekko mrużąc oczy. Nie ułatwiała mu tego. Odwrócił wzrok, jakby nie mógł znieść jej spojrzenia.
- To wszystko nie ma sensu, Ano – odważył się spojrzeć jej w oczy. Zobaczył w nich szok, niedowierzanie i, powoli wypływający na powierzchnię, przytłaczający smutek.
- O czym ty mówisz? – przełknęła ślinę. – Nie... Nie mów tak. To nieprawda...
- Sama w to nie wierzysz. Już dawno się od siebie oddaliliśmy. Kochałem cię i nadal jakaś część mnie cię kocha, ale...
- Masz kogoś? – zdobyła się na to, by zadać mu to pytanie. Na jego twarzy malowało się poczucie winy. Wstała. – Wynoś się – powiedziała cicho, cały czas patrząc mu w oczy.
Zrozumiał. Zawsze rozumiał. Posłusznie udał się do ich sypialni i wziął spakowaną już walizkę. Za dobrze ją znał, by tego nie przewidzieć. Gdy ponownie przechodził przez salon zobaczył, że  stała w dokładnie tym samym miejscu. Z jej postawy zionął chłód, który niemal mógł odczuwać fizycznie. Przystanął. Chciał coś powiedzieć. Cokolwiek. Po tylu latach należało jej się coś więcej. Po tylu kłótniach, tylu przeprosinach, tylu zapewnieniach... Zasługiwała na coś lepszego. Niestety nie mógł jej dać siebie. Już nie.
Jej bursztynowe oczy nie były jednak przepełnione łzami lub smutkiem. W tym momencie opanowała ją zimna wściekłość. Wiedział, że lepiej będzie, jeśli zostawi ją samą. Zawsze rozumiał.

Nie płakała, ale bolało. Do tej pory, po tylu latach, czuła to zaskoczenie, złość opanowującą ją aż po czubki palców, a po zamknięciu się drzwi rozpacz tak wielką, że marzyła, żeby jej serce przestało bić. By nie musiała już czuć tego wszystkiego. By mogła stać się zimną, wyrachowaną osobą bez miłości i cierpienia. Przepłakała wtedy całą noc. Łzy leciały, a ona nie mogła ich powstrzymać. Po pewnym czasie już nie próbowała. Po co?
- „Wysuwam ramię spod głowy śpiącego,
Zdrętwiałe, pełne urojonych szpilek.
Na czubku każdej z nich, do przeliczenia,
Strąceni siedli anieli.”**
Wspinała się po schodach. Ściany był obdrapane, a z drewnianej poręczy wystawały drzazgi. Szła powoli, ostrożnie, jakby bała się, że stopnie zawalą się pod jej ciężarem. Kolejny raz dziwiła się, jak ciocia może codziennie pokonywać tę drogę.
W końcu stanęła przed drzwiami nr 5, na których było napisane Holly Lawrence. W ręce miała siatkę z zakupami, a okulary przeciwsłoneczne zasłaniały jej opuchnięte oczy. Zastukała delikatnie, jak zawsze. Odpowiedziała jej głucha cisza. Spróbowała jeszcze raz, tym razem zdecydowanie głośniej. Spodziewała się zaspanego głosu cioci i jej kroków. Odpowiedziała jej głucha cisza. Po pięciu minutach usłyszała, że ktoś wchodzi po stopniach. Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się, jednak okazało się, ze była to pani Tetmajer, sąsiadka jej cioci i nieodłączna towarzyszka wszystkich gier w karty. Zauważywszy Anę, przystanęła na chwilę, zaskoczona. Po chwili otrząsnęła się i zdumiona zapytała:
- Co pani tu robi?
- Przyszłam odwiedzić ciocię -  odpowiedziała, zaskoczona nieuprzejmym tonem głosu staruszki. Zawsze zdawało jej się, że kobieta ją lubiła.
Twarz pani Tetmajer wypełniło współczucie. Podeszła do Any i delikatnie uścisnęła jej rękę.
-  O, kochanie. To ty nic nie wiesz? Holly nie żyje.

***

Skończyłam. Najdłuższe dzieło w mojej karierze :) Trwało trochę, zanim poskładałam wszystko do kupy, ale oto jest. Jestem z tego tekstu bardzo dumna i mam nadzieję, że wy tez go polubicie :)
*Erwin Axer - polski reżyser teatralny, autor felietonów teatralnych i zapisków wspomnieniowych
**Wisława Szymborska "Jestem za blisko" - na potrzeby opowiadania przyjmuję, że utwór powstał w latach 60, czego nie jestem pewna, gdyż chyba w całym internecie nie mogłam znaleźć informacji na ten temat


10 komentarzy:

  1. Chyba jestem zbyt zmęczona, bo kompletnie nie ogarniem tego rozdziału -,-
    Za dużo przejść czasowych jak dla mojego staczającego się umysłu...
    Mimo wszystko czuję, że w kolejnej notce wyjawisz nam o co chodzi :)
    Pozdrawiam, Ludum :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chciałabym zaprosić Cię na bloga mojego współautorstwa :)
      Publikowane tam będą krótkie opowiadanka i głównie poezja :P

      karty-marzen.blogspot.com

      Pozdrawiam raz jeszcze, Ludum

      Usuń
  2. Cudowny rozdział! No, i kocham twórczość Szymborskiej, więc tym bardziej jestem po prostu zachwycona!
    Podoba mi się też to, że rozdział jest taki długi, chociaż pochłonęłam go zbyt szybko i wciąż czuję spory niedosyt.
    Dużo działo się w tym rozdziale - najpierw doskonałe wystąpienie, które w sumie wcale nie musiało tak dobrze wyjść, ponieważ biedna dziewczyna była stosunkowo mocno krytykowana - cieszę się jednak, że jej się udało; następnie obraz miłości i rozstania - stworzyłaś tutaj naprawdę dwa mocno przeciwstawne obrazy, co dodatkowo wpłynęło na mój poziom emocjonalny. No, i ten niespodziewany koniec... Dziewczyna zmierza do swojej cioci i dowiaduje się o tym, że ona nie żyje. To naprawdę smutne zakończenie.
    Ogólnie, jestem pod wrażeniem i cierpliwie będę czekać na kolejny rozdział. A tymczasem zapraszam do siebie na nowinki.
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również kocham wiersze Szymborskiej, dlatego tak bardzo chciałam, by jakiś pojawił się w moim opowiadaniu :) Tylko, że mam tylko jeden tomik, "Wystarczy", a w internecie przekopałam wszystko, co było na ten temat powiedziane, więc się poddałam :)
      Dzięki za przemiły komentarz i obiecuję, że niedługo zerknę, co słychać u naszej ukochanej Skylar :)

      Usuń
  3. No, nadrobiłam zaległości ^^ Nie dajesz Anie spokoju - przykre wspomnienia, odejście cioci, zerwanie... Tylko trochę się pogubiłam w czasie, czy to jakieś kolejne wspomnienia Any, czy dzieje się to w jej teraźniejszości... Ale to wcale mi nie przeszkadza. No i tęsknię za Aleksem, szkoda, że nic o nim nie było.

    Ps. Dzięki za miłe komentarze na moim blogu^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzisz Pati!
      Nie tylko ja tęsknię za Aleksem! On musi pojawić się w następnym rozdziale!

      Usuń
    2. Ja wszystko rozumiem, ale na niego tez przyjdzie czas. Prawdopodobnie niedługo... Ale nic więcej nie zdradzę :)

      Usuń
  4. Nie wiem od czego zacząć. Najpierw opierdzielić cię czy pozachwycać się rozdziałem... Nie. Na początek opierdziel.
    Jak mogłaś pozwolić mi się tak perfidnie zadręczać tym Jerzym? Ty zła kobieto, ty! Bo on się już nie pojawi, prawda? On jest tylko i wyłącznie w wspomnieniach? Dobra. O tym sobie jeszcze jutro porozmawiamy.
    A co do rozdziału to jest przecudowny! A mówię to, chociaż nie było w nim Aleksa. Jak zwykle wspaniałe i dokładne opisy. Można doskonale wczuć się w sytuację. A co do tych przejść czasowych, to faktycznie jest ich sporo, ale wszystko spokojnie zrozumiałam.
    Zobaczysz. Kiedyś przeczytamy to na dobranoc Jaredowi II i Elizabeth. Będą zachwyceni. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. W pewnym momencie trochę pogubiłam się w czasie, żeby ogarnąć co jest wspomnieniem, a co nie. Chyba wybiłam się z rytmu tego opowiadania po tak długiej przerwie niezaglądania tutaj. Dużo przejść czasowych.
    Aczkolwiek, smutny ten rozdział. Miłość, zerwanie, śmierć. Nie wiem czy dobrze zrozumiałam, ale czy jej pasją był teatr i grała na deskach?
    Och, powiedz mi kobieto tylko, czy Jerzy jeszcze się pojawi?!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie martw się, chyba nie ty jedna. Mam tylko nadzieję, że zarówno Ty, jak i pozostali mniej więcej to ogarnęli :) Tak, Ana grała w sztukach, zaczęła występować tuż po wojnie. Swego czasu nawet było o niej głośno, właśnie przez gazety Alex dowiedział się, że dziewczyna żyje, ale nie będę Ci wypominać chwilowego zaniku pamięci :) Rozumiem, że to tylko ja jestem tak w tym oblatana, w końcu muszę :)
      Jerzy być może się pojawi, na pewno to nie będzie jego jednorazowa obecność, jednak jeszcze nie wiem, jaka dokładnie odegra rolę. Moje opowiadanie jest wciąż żywe i pisane z tygodnia na tydzień :)

      Usuń