Dla M. Na pocieszenie. Pamiętaj, że każdy w życiu ma lepsze i gorsze dni. Oraz w podziękowaniu. Za wszystko.
Światło lampy delikatnie oblewało
jej postać, zamazując rysy i tworząc prosty, czarny cień. Siedziała na kanapie
z podkulonymi nogami, ubrana w najwygodniejszy strój, który znalazła w swojej
przepastnej walizce. Przewróciła stronę swojej najnowszej zdobyczy, książki,
którą znalazła w jednym z kartonów na strychu Aleksa. Mi leżała obok niej,
mrucząc przez sen. Powietrze wypełniało ciche cykanie koników polnych, lekko
przytłumione przez ściany domu.
Oddychała głęboko, spokojnie.
Cieszyła się każdą taka chwilą, bowiem głęboko zakorzeniony lęk jeszcze jej nie
opuścił. Był jak płatny zabójca skradający się, by dopaść swoją ofiarę.
Wyczuwała jego obecność instynktownie, jednocześnie mając świadomość, że
kolejna cicha minuta jest tylko odroczeniem nieuniknionego wyroku.
Ponieważ gdzieś tam,
podświadomie, bała się, że znów zostanie sama. Że Aleks opuści ją równie szybko
i niespodziewanie, ja się pojawił. Co najważniejsze, wiedziała, że ten strach
jest irracjonalny i po prostu głupi, jednak nie potrafiła zagłuszyć w sobie
jego głosu. Miała wrażenie, że obecność mężczyzny jest po prostu dobrym snem.
Więc czy nie lepiej obudzić się z własnej woli?
Zamknęła książkę i westchnęła.
Nie mogła się skupić. Raz za razem czytała to samo zdanie, tak, że wyryło jej
się już w pamięci. Myślami błądziła daleko stąd. Znów, chyba po raz setny tego
dnia, wróciła na starą, drewnianą scenę, przed jej pierwszą publikę. Do
Warszawy.
Paradoksalnie przypomniał jej się
pierwszy widok, który ujrzała, gdy przeszła przez bramę, uboższa o kilka monet,
którymi przekupiła żołnierza. Mężczyzna najwyraźniej był w szoku, że osoba tak
niepozorna i młoda, prawdopodobnie nie współpracująca z AK, mogła chcieć
przedostać się do takiego miasta. Miasta pełnego wyniszczającej wojny i
niepokoju, który wciąż narastał, zarówno u dowódców, jak i u ludności cywilnej.
Miasta stworzonego na popiołach i przeznaczonego, by odrodzić się w ogniu.
Szybko się wtedy ściemniło. Z
wysokich budynków ulatywał szary dym, ledwo widoczny na tle granatowego,
zachmurzonego nieba. Ulice były całkowicie opustoszałe, adekwatne widokiem do
tej apokalipsy, która spotykała je każdego dnia i zdawała się nie mieć końca.
Wokół niej leżały kawałki gruzu i cegły, pozostawione w tej wyraźnie biednej
dzielnicy. W żadnym oknie nie paliło się światło, niektóre z nich były zabite
deskami. Panowała martwa cisza, pełna lęku i niepewności. Przeszył ją dreszcz.
Nagle otrząsnęła się z odrętwienia i przypomniała sobie o godzinie policyjnej.
Zesztywniała i pomknęła w stronę najbliższej kamienicy. Skryła się w jej cieniu
i ostrożnie wyjrzała przez półprzymknięte drzwi. Nie słyszała nic oprócz
własnego przyśpieszonego oddechu. Odwróciła się, weszła głębiej w korytarz i
oparła się o ścianę, przysiadając na podłodze. Po chwili zasnęła.
Mi zerwała się z kanapy i
podbiegła do drzwi. Usiadła przed nimi i zaczęła wyczekująco miauczeć. Ana
uśmiechnęła się delikatnie. Już jakiś czas temu nauczyła się, że właśnie w taki
sposób czarna kotka wita zbliżającego się Aleksa. Po jakiejś minucie usłyszała
cichy zgrzyt klucza. Ostre światło oślepiło ją na moment, podczas gdy Mi
radośnie piszczała i ocierała się o nogi swojego właściciela.
Ana odłożyła książkę na bok i
spojrzała w stronę przedpokoju. W przejściu pojawił się Aleks, przysłaniając
głową lampę. Jego włosy wyglądały na jaśniejsze niż w rzeczywistości i tworzyły
złocista aureolę. Dopełniając ten obraz uśmiechnął się czarująco. Mimo woli
poczuła ciepło rozlewające się w jej klatce piersiowej. Spuściła wzrok, jakby
szukała w sobie siły, by się temu przeciwstawić. Ale dlaczego, po co?
- Nawet sobie nie wyobrażasz,
jaki sajgon miałem dzisiaj w pracy – dalej uśmiechnięty, odruchowo przeczesał
swoje włosy.
Ana spojrzała na niego z
ciekawością, bezgłośnie prosząc o szczegółowa relacje. Mi dalej kręciła się
koło jego nóg, domagając się uwagi. Aleks pochylił się i pogłaskał ją kilka
razy. Gdy usatysfakcjonowany kot w końcu mu odpuścił, podniósł się, a jego
wzrok znów padł na Anę, która wciąż siedziała bez ruchu na kanapie, okryta
cienkim kocem.
- Zdejmę kurtkę, zrobię sobie
kolację i wszystko ci opowiem – kobieta przytaknęła. Gdy odszedł z jej zasięgu
wzroku, cicho westchnęła, uwalniając z płuc wstrzymywane powietrze. Te wspólne
wieczory zaczęły wchodzić im w nawyk.. Przyjemnie było tak po prostu mówić o
wszystkim i o niczym z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. Aleks okazał się
idealnym partnerem do wielogodzinnych rozmów, zwłaszcza kiedy zrezygnował z
ustawicznych przesłuchań. Szczególnie, że kobieta nigdy mu nie odpowiadała.
Bardzo często się kłócili. Choć
na to nie wyglądało, zarówno Aleks, jak i Ana mieli wybuchowe charaktery i zawsze
musieli postawić na swoim. A że oboje zostali zupełnie inaczej wychowani, to
mieli inne zdanie na różne tematy. Uśmiechnęła się do wspomnień. Pamiętała, jak
zwykła sprzeczka o „Annę Kareninę” przerodziła się w kłótnię trwającą kilka
dni. Ona chodziła obrażona na cały świat, on wzdychał za każdym razem, gdy ją
widział, a urywki zdań, którymi siebie raczyli, za każdym razem brzmiały jak
zaczepka. Kto wie, bez Mi pewnie jeszcze b się do siebie nie odzywali. Objęła
się rękami, pocierając swoje ramiona. Było jej tu tak dobrze. Dlaczego więc
chciała odejść?
Jego kroki poprzedzało głośne
tupanie małego, czarnego konika. Ana
pokręciła głową wciąż z delikatnym uśmiechem. To zwierzątko tak szybko
zaskarbiło sobie jej sympatię, że nim się obejrzała, zaczęła przemycać do domu
ulubioną wątróbkę Mi. Oczywiście bez wiedzy i zgody Aleksa, który uważał, że w
ten sposób tylko rozpieszcza tego „nieznośnego kota”.
Najpierw do salonu wbiegł mały
cień, który z nadludzką wręcz szybkością znalazł sobie miejsce na ulubionym (i
jedynym) fotelu Aleksa. Jej pan wszedł parę sekund później i, chcąc nie chcąc,
zajął miejsce na pufie. Prawdę mówiąc, nie miał przy tym zbyt szczęśliwej miny,
ale myśl, że mógł zepchnąć z fotela tak uroczą małą kulkę, napawała go
wstrętem. Dopiero po chwili kobieta zorientowała się, że przyniósł ze sobą tacę
pełną kanapek i dwie filiżanki herbaty. Doprawdy, nigdy nie odgadła, jakim
cudem przeniósł je bez uronienia ani jednej kropelki!
Szybkim, niemal kocim ruchem
zabrała jedną z kanapek, gdy tylko postawił talerz na stole. Nie wiedziała, co
nią kierowało. To był impuls, który pojawiał się w niej coraz częściej, zawsze
w obecności Aleksa. Z zadowoloną miną ugryzła ją, patrząc prosto w oczy
mężczyzny. Odpowiedział jej tak niekłamanym zdziwieniem, że nie mogła
powstrzymać uśmiechu. Już po chwili otrząsnął się i wybuchnął głośnym śmiechem.
Mi natychmiast poderwała się z fotela, lustrując spojrzeniem swoich żółtych
oczu te dwie dziwne istoty, wydające jeszcze dziwniejsze dźwięki i ośmielające
się przerywać jej świętą drzemkę. Gdy upewniła się, że nie grozi im (a przede
wszystkim jej) jakieś niebezpieczeństwo, ułożyła się z powrotem na swoim
miękkim fotelu, postanawiając sobie od tej pory nie reagować na takie dźwięki.
Tymczasem Aleks powoli się
uspakajał. Ana, już dawno opanowana, spokojnie kończyła swoja kolację,
wpatrując się we niego z zainteresowaniem. Była ciekawa opowieści, którą jej
obiecał. Choć prawdopodobnie nie była niczym nadzwyczajnym, kobieta łaknęła
wszelkich wiadomości ze świata. Już przez dwa tygodnie nie ruszała się z jego
domu, zresztą na własne życzenie. Uciekała od schronu do schronu, za kolejna
tarczę, nie wyściubiając nosa, gdy nie było to konieczne. Teraz jednak ciągnęło
ją do ludzi. I to również była jedna z kwestii, którą chciała z nim poruszyć.
- Nie jadłaś przez tydzień czy
co? Trzeba było powiedzieć, coś bym ci ugotował. Możesz zjeść te trzy kanapki,
ale od pozostałych wara! Nic dzisiaj nie jadłem! No, oprócz śniadania – dodał,
widząc jej powątpiewający wzrok. Oboje uśmiechnęli się jednocześnie. Ana oparła
się o kanapę i uniosła znacząco brwi.
-Już, już – powiedział biorąc
kanapkę. – Na pewno chcesz tego słuchać? Ale na pewno, na pewno? – zapytał,
wyraźnie się z nią drocząc. Pokręciła tylko głową i spojrzała na niego
znacząco.
Tak naprawdę nie opowiadał jej o
niczym wielkim. Tego dnia po prostu zabrakło im materiałów potrzebnych do wykończenia
nowego bloku dla robotników. Dzień jak co dzień, w Polsce wiecznie czegoś
brakowało. Ana widziała to, wychodząc czasem do sklepu na małe zakupy. Puste
półki i sprzedawczyni wciąż powtarzająca „nie ma” na pewno nie nastrajały
pozytywnie. Nawet w samej Warszawie nie wyglądało to wiele lepiej. Cóż tu dużo
mówić, wystarczy nadmienić, że z prawie każdej takiej wyprawy do lokalnego
„spożywczego” wracała z niemal pustymi siatkami i uczuciem porażki.
Aleks nie umiał opowiadać
wzniośle. Nie opanował języka, jakim posługują się poeci. Mówił krótko, zwięźle
i na temat. Jednak patrzenie na niego sprawiało jej dużo przyjemności. Podczas
opisywania, jak jego koledze niemal wyskoczyły oczy z orbit na wieść, że
budynku nie uda się dokończyć o czasie, wymachiwał rękami na wszystkie strony
tak, że Ana bała się, iż upuści kanapkę, której nawet nie zdążył nagryźć. Miał
prawdziwy talent w strojeniu dziwacznych min i naśladowaniu głosów swoich
kolegów tak, że Ana śmiała się do rozpuku.
Właściwie była to jedyna jej reakcja.
Przez całą jego opowieść po prostu na niego patrzyła, śmiejąc się i potakując w
odpowiednich momentach. Nie przerywała, pozwoliła, by się wygadał. Widać było
po nim, że przez długi czas nie miał nikogo, z kim mógł po prostu porozmawiać,
opowiedzieć o problemach czy choćby ponarzekać na władzę. W końcu, gdy herbata
całkiem już ostygła, a jego głos ochrypł, pochyliła się i dotknęła jego ręki,
która w tym momencie kręciła wielkie kółka w powietrzu, obrazując koła maszyny,
którą ostatnio przydzielono do jego działu.
-Zjedz coś. W końcu mówiłeś, że
jesteś głodny – przerwała mu delikatnie, ale stanowczo. Natychmiast umilkł i
skinięciem głowy przyznał jej rację.
- Ale wiesz, że nie powinnaś mieć
na mnie takiego wpływu – mruknął pomiędzy kęsami. – Czasem czuję się jak
pantoflarz.
- No tak, bo przecież nigdy nie
upierasz się przy swoim i nie kłócisz się ze mną, dopóki nie przyznam ci racji
– nie mogła się powstrzymać od małej zaczepki. Uśmiechnęła się złośliwie.
Uwielbiała używać ironii, nawet gdy rozmawiała z przyjacielem. Taka mała
słabostka, z której nie potrafiła się wyleczyć.
- Co racja, to racja – przyznał,
uodporniony już na te małe szpileczki. Wiedział, że nie powinien dać się
wciągać w jej małe gierki, bo w 90% przypadków przegrywał te potyczki. Ana była
niesamowicie oczytana, a i wrodzona inteligencja nie stawała jej na
przeszkodzie. Musiał przyznać, że czasem był zazdrosny o te umiejętności.
Jednak już po kilku dniach od pamiętnej chwili, gdy zgodziła się zamieszkać u
niego, przestał uważać ją za kobietę bez wad. Widział jej małe i większe
słabostki. Pamiętał swoje pierwsze tego rodzaju odkrycie.
Pewnego dnia wrócił wcześniej z
pracy. Ana o tym nie wiedziała, zresztą skąd? Przyłapał ją w kuchni, przy jego
miniaturowej kuchence, jak bezskutecznie próbowała ugotować jakąś porządną
zupę. Widać było, że lata w pośpiechu nie rozwinęły jej zdolności kulinarnych.
Zastał ją z nieszczęściem wymalowanym na twarzy, kiedy przeglądała jednocześnie
wszystkie jego książki kucharskie, szukając przepisu, który nie wykraczałby poza
jej zdolności. Zdał sobie wtedy sprawę z tego, jak bardzo go potrzebowała.
Choćby przy tych małych, codziennych czynnościach. Chociaż starała się nigdy
nie okazywać swoich słabości, trzymać się wizerunku silnej, samodzielnej
kobiety. Chociaż czasem tak ciężko było do niej dotrzeć. Chociaż, a może
właśnie dlatego, że czasem znikała na całe dnie, zamykając się w jednym z kilku
pokojów w jego domu.
Podniósł wzrok, zauważając, że
Ana cały czas się w niego wpatruje. Tak samo, jak co dzień, a jednak trochę
inaczej. Zauważył w jej oczach coś na kształt niepokoju, który usilnie starała się
maskować. Nie był jednak tego pewien, nie umiał czytać z jej twarzy na tyle
dobrze.
- Coś cię gnębi? – zapytał niepewnie,
nie wiedząc, czy będzie chciała odpowiedzieć na to pytanie. Często uciekała od
niewygodnych tematów, zamykając się w sobie przez kilka następnych dni. Ona
jednak spojrzała na niego spokojnie, a strzępki niepewności i niepokoju
wyparowały z jej oczu.
- Nie, wszystko jest w jak
najlepszym porządku. W jak najlepszym.
***
Światło lampy dalej nie gasło, a
delikatna, złota poświata sączyła się z jego pokoju. Ana podeszła do drzwi stąpając
jak najciszej, byleby go nie obudzić. Nie powinien tak długo siedzieć nad
książkami, pomyślała. Rano wstawał i szedł do pracy wcześniej, niż ona się budziła.
Sięgnęła po koc, który wisiał na poręczy krzesła i przewiesiła go sobie przez
ramię. Zbliżając się, szukała wzrokiem książki, którą na pewno czytał. Znalazła
ją na podłodze, pewnie upuścił ją przez przypadek, kiedy zasnął. Spojrzała na
okładkę i prychnęła cichutko. „Anna Karenina”. Nie wiedziała, co on widział w
tej książce. Czy naprawdę tak bardzo lubił czytać o nieszczęściach, jakie sprowadza
na nas los, zsyłając nam miłość? Z rozważań wyrwał ją cichy pomruk śpiącego.
Zesztywniała. Nie ruszając się przez moment, upewniała się, czy nadal śpi.
Podeszła do niego, a następnie delikatnie otuliła kocem. Zgasiła lampę i
szepnęła, sama nie wiedząc, do kogo kieruje swoje słowa:
- Słodkich snów.
***
Wróciłam. Znowu. Mam nadzieję, że się cieszycie i nie macie mi za złe kolejnej długiej przerwy. Widocznie nie umiem dostosować się do terminów narzuconych sobie na początku pisania tego bloga. Chodzi mi jednak po głowie pomysł na świąteczną miniaturkę (choć nie obiecuję niczego). Trzymajcie się ciepło i dziękuję wszystkim, którzy to czytają za cierpliwość :)
A teraz czas na taką małą refleksję i spojrzenie zza kulis. Aleks poczynił niesamowity postęp odkąd wymyśliłam tą postać, a właściwie, odkąd się tu pojawiła. Na początku nie byłam pewna, kim tak naprawdę jest. Uwierzycie, że w pierwszej wersji miał żonę i dwójkę dzieci? I zaplanowany beznadziejny romans z Aną? No cóż, jednak po długim czasie rozmowy z moimi przyjaciółkami posłuchałam ich rad (a raczej żądań, ale nie zagłębiajmy się w szczegóły :D ) i własnych podszeptów serca, które mówiło mi, że właśnie tak będzie najlepiej. I mimo wszystkich moich wahań myślę, że właśnie taki Aleks jest najlepszy :)