Do niewielkiego pomieszczenia
wpadały nieliczne, złote smugi światła, usiłując choć w jakimś stopniu
rozświetlić ten pokój. Pomiędzy regałami, w promykach, tańczyły drobinki kurzu,
tworząc tak magiczny nastrój, jakby ta chwila była jedynie snem, urojeniem.
Marzeniem.
Śpiewną ciszę przerywał raz na
jakiś czas kobiecy głos. Niewysoka istota przechadzała się pomiędzy półkami w
skupieniu, delikatnie stukając obcasami o starą, wysłużoną podłogę. Sukienka
wręcz na niej tańczyła, subtelnie podkreślając figurę kobiety. Zdawał jej się
nie przeszkadzać panujący wokół półmrok, ba, w tym otoczeniu czuła się
niesamowicie bezpiecznie. W jej rękach spoczywała niedawno wydana książka,
zupełnie niepasująca do starych tomów panoszących się dumnie dookoła. Jej
dłonie były blade, nieprzyozdobione żadną błyskotką, oprócz jednego, skromnego,
srebrzystego pierścionka, a kasztanowe loki zasłaniały jej twarz, gdy, lekko
zginając szyję, pochylała się nad tekstem.
- „Jestem za blisko, żeby mu się śnić” – powiedziała, a właściwie
szepnęła. Jej głos odbijał się od ścian, tworząc lepszą akustykę niż w teatrze.
Niósł ze sobą tyle emocji, że nawet Ana nie mogłaby sprecyzować, co w tej
chwili czuła. Smutek? Nostalgię? Wspomnienia wlewające się do jej głowy jak
nieprzerwany strumień? Czy może zdumienie? Zamyślenie? Ostatnio zazwyczaj nie
mogła wyłapać jednego stałego i pewnego uczucia, które zaraz nie plątałoby się
i znikało w gęstwinie innych.
-Jeszcze raz, musisz mówić
głośniej, żeby wszyscy cię słyszeli! – krzyknął, zrywając się z miejsca. Chudy
mężczyzna pobiegł na sam koniec widowni i usiadł w fotelu. – Chcę cię tu
usłyszeć! – wrzasnął. – Nie mamrocz pod nosem, nic nie rozumiem!
Ana, zestresowana, przestąpiła z
nogi na nogę. Zawsze ulegała temu paskudnemu tikowi, gdy była zdenerwowana.
Potrząsnęła delikatnie głową tak, aby Axer* tego nie zauważył. Podniosła swój
wzrok na widownię i spróbowała się uśmiechnąć. Zdawała sobie sprawę z tego, że
w tym momencie ma prawdopodobnie najsztuczniejszy wyraz twarzy na świecie, ale
była zbyt zmęczona, by choćby próbować go poprawić. Ten sadysta męczył ją już
od kilku godzin, cały czas powtarzając: „Głośniej! Wyraźniej! Musisz się
bardziej starać!”. Z całej euforii, która opanowała ją kilka dni temu, nie
został nawet pyłek na wietrze.
Zrezygnowana i zmęczona
powtórzyła swoją kwestię. Spojrzała na balkony i westchnęła cichutko. Trwała
tak jeszcze przez chwilę, czekając na kolejne uwagi. Gdy cisza ciągnęła się
zbyt długo, skierowała swój wzrok ponowie na Erwina. Siedział w najdalszym
rzędzie, podpierając sobie brodę ręką. Okulary miał odsunięte na czubek głowy.
Nagle drgnął, jak obudzony z głębokiego snu i zerknął na Anę lekko zamglonym
wzrokiem.
- Tak, tak. To chyba wszystko.
Możesz już pójść do domu, ale chcę cię tu widzieć jutro o tej samej porze! –
wstał i wyszedł, nie zwracając uwagi na osłupiałą dziewczynę. Po chwili w
pomieszczeniu zaległa cisza. Ana otrząsnęła się z otępienia i zeszła ze sceny,
stukając obcasami. Wychodząc, sięgnęła tylko po swój płaszcz i maleńką torebkę
z kluczami. Pomyślała o swoim ciemnym, małym mieszkanku, które w tym momencie
jest pogrążone we śnie. Przez okna wlewa się biała łuna księżyca, okalając
swoim blaskiem skromne pokoje i czyniąc je przyjemniejszymi niż komnaty
jakimkolwiek zamku. Otulając się szalem, układała sobie w myślach plan
jutrzejszego dnia. Musiała jeszcze odwiedzić ciocię i zrobić jej zakupy. Była
jej to winna, za pomoc i wsparcie. Za dobre serce, pocieszające ją za każdym
razem, gdy tylko miała kłopoty. Uśmiechnęła się ciepło na samą myśl o tej
drobnej staruszce. Dopięła brązowy płaszcz i wyszła na zimne ulice Warszawy. Z
jej ust wydobywała się biała mgiełka, a drogi skrzyły się, jak pokryte
drogocennym kamieniem. Zaraz za budynkiem teatru zauważyła zniszczone
kamienice. O tej godzinie prace już się skończyły, a porzucone cegły leżały
wokół, tworząc niemal idealne koło.
Westchnęła. Mimo wszystko,
powojenne czasy wydawały się teraz takie spokojne.
-„Jestem za blisko.
Nie moim głosem śpiewa ryba w sieci.
Nie z mego palca toczy się pierścionek” – silny, wyćwiczony głos
znów przerwał martwą ciszę panującą w tym pokoju. Wypełniał każdą lukę,
melancholijnie wspominając, zawsze lepsze, dawne czasy.
Stała za kulisami. Jej kolana
drżały, ręce stały się zimne jak lód. Serce waliło jej jak opętane, starając
się za wszelką cenę wyskoczyć z piersi. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę,
starając się uspokoić. Wydawało jej się, że cała kwestia nagle wyleciała z jej
głowy, która przypominała teraz wielką, białą kartkę. Kolejny raz poprawiła
bladoróżową sukienkę. Lekko odchyliła kurtynę i spojrzała na scenę. Aniela
właśnie kończyła swój monolog. Wyglądała imponująco w białej sukni
kontrastującej z jej czarnymi, upiętymi włosami. Wydawało się, jakby
występowała od zawsze, jakby urodziła się na tych deskach, pośród niesamowitych
ludzi stworzonych do pracy tutaj. Światło padało prosto na nią, a jej twarz
miała natchniony wyraz.
Nagle Ana poczuła dłoń na
łopatce. Axer delikatnie popychał ją do przodu, cały czas szepcząc:
- Teraz ty. Szybko!
Dziewczyna drgnęła i lekko
zaparła się nogami. Po chwili opamiętała się jednak i sztywno weszła na scenę.
Deski cichutko zaskrzypiały pod jej ciężarem. W sali panowała cisza, a
wszystkie oczy były skierowane na nią. Odwróciła głowę i spojrzała w bok. Przez chwilę nie było słychać nic, żadnego
głosu dobywającego się zza kulis, żadnych dźwięków instrumentów, nikt nie
ośmielił się choćby kaszlnąć. Ana wzięła głęboki wdech. Zaczęła wyrzucać z
siebie zdania, chcąc mieć to wszystko już za sobą. Dopiero po chwili
przypomniała sobie o wskazówkach Erwina, zwolniła i z pasją, kawałek po kawałku
wypowiadała swoją kwestię. Nagle przestało obchodzić ją to, co pomyślą inni
ludzie i czy się nie pomyli. W
przypływie uniesienia odwróciła głowę i spojrzała na widownię. Dostrzegła
zachwyt na twarzach ludzi i pewne błękitne tęczówki, które zdawały się
obserwować ją z wyjątkową uwagą. To
wszystko na chwilę wybiło ją z rytmu, ale wystarczył jeden głębszy wdech i
wróciła do tej pięknej chwili. Zdawało jej się, że to ktoś inny mówi, a ona
siedzi w pierwszym rzędzie, równie oczarowana, co cała publika. Pełna
oszołomienia i odurzona ta wspaniałą chwilą zeszła ze sceny. Żegnały ją głośne
oklaski. Były one najpiękniejszym
dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszała.
Przysiadła na parapecie, nie
przejmując się wszechobecnym kurzem. Delikatnie uniosła książkę, która znalazła
się w cieniu. Jej włosy tańczyły dookoła, tworząc wokół głowy świetlistą
aureolę. Ta krótka chwila w teatrze była pięknym początkiem. Ale czy nie była
początkiem końca?
-„Wielki dom się pali
Beze mnie wołającej ratunku”
Jej ciało po raz kolejny trawił
płomień. Przeszyły ją rozkoszne dreszcze. Gwałtownie sięgnęła po szklankę wody,
częściowo po to, by ugasić ten wielki pożar, a częściowo by w jakiś sposób
ukryć delikatne rumieńce, które pojawiły się na jej policzkach. Pijąc, starała
się uspokoić oszalałe serce, które ostatnio dawało o sobie znać stanowczo zbyt
często. Ośmieliła się znowu zerknąć w jego stronę. Właśnie niósł kolejny
rekwizyt – wielki, zabytkowy stół. Uśmiechnęła się pod nosem. Jeszcze przed chwilą
żartował ze swoim kolegą, jednak teraz jego przeszywające, niebieskie oczy były
niesamowicie skupione, a długie, czarne włosy lekko przysłaniały mu pole
widzenia. Nadal wydawał się być lekko zagubiony pośród tej masy ludzi, ale kto
go winił? Ona sama jeszcze kilka tygodni temu nie mogła sobie znaleźć tu
miejsca, a teraz nie wyobrażała sobie życia bez tego budynku, tych ludzi...
Nagle chłopak roześmiał się
wesoło, widocznie w reakcji na słowa kolegi. Ana lekko odwróciła głowę i upiła
łyk wody. Na jej twarzy zagościł uśmiech.
Odgarnęła kosmyki, które wymknęły
się na jej twarz. Litery tańczyły jej przed oczyma. Zamrugała, próbując pozbyć
się różnokolorowych plamek światła.
-„Już nigdy po raz drugi nie umrę tak lekko,
Tak bardzo poza ciałem, tak bezwiednie,
Jak niegdyś w jego śnie.”
Pochylona, siedziała na kanapie.
Jej ręce próbowały nieudolnie zasłonić płynące łzy. Jej ciałem znów wstrząsnął
szloch. Niedbale ułożony kok powoli się rozsypywał, pozwalając kasztanowym lokom wymykać się przy
najlżejszym ruchu głowy. Nagle usłyszała skrzypnięcie drzwi i wolne kroki.
Gwałtownie uniosła głowę i zaczęła ścierać łzy, pomimo iż wiedziała, że i tak
zauważy jej podpuchnięte oczy.
Po chwili zobaczyła go stojącego
w progu. Jego długie, czarne włosy były związane w kucyk i lekko wilgotne,
jakby niedawno się mył. Niebieskie oczy znów przeszyły ją spojrzeniem, jak
dawniej.
Po chwili Jerzy otrząsnął się z
zadumy i podszedł do Any. Opadł ciężko na sofę naprzeciwko niej. Oparł głowę na
jednej ręce i spojrzał na nią dyskretnie. Napotkał stalowy wzrok bursztynowych
tęczówek, które paradoksalnie za chwilę znów mogły napełnić się łzami. Były tak
inne od spojrzeń pełnych czułości i miłości, którymi jeszcze niedawno go
obdarzała. Westchnął i wstał. Usiadł obok Any i delikatnie ją przytulił. Z
początku zdawało mu się, że chciała się wyrwać, ale chwilę potem zrelaksowała
się i wtuliła w niego jeszcze mocniej. Przysunął usta do jej ucha i szepnął:
- Kocham cię. Damy sobie radę.
Nie martw się.
Łzy już nie płynęły. Nie było nad
czym płakać. Nie ona jedna tak silnie przeżywała pierwszą miłość i nie ona
ostatnia. Kto wie, może właśnie przed chwilą jakieś serce zostało złamane?
Podniosła się. Ostatnio nie umiała długo usiedzieć w jednym miejscu. Ciągle ją
gdzieś nosiło. Odwróciła się i wyjrzała przez okno. Podziwiała rubinową
czerwień róż wyhodowanych przez Aleksa. Po chwili, uspokoiwszy rozedrgane serce,
znów zaczęła czytać:
- „On śpi,
W tej chwili dostępniejszy widzianej raz w życiu
Kasjerce wędrownego cyrku z jednym lwem
Niż mnie leżącej obok.”
Zasnął już jakiś czas temu.
Słyszała jego równy, spokojny oddech. Natomiast ona leżała na plecach,
wpatrując się w sufit. Jak łatwo mogła pomylić tę noc z wieloma innymi, podczas
których snuła marzenia o pięknej przyszłości z księciem z bajki, będącym tuż
obok. Tylko jedno je różniło. Wtedy Jerzy nigdy się od niej nie odwrócił.
Ana westchnęła i przewróciła się
na bok. Widziała siebie, przeglądającą się w lustrze. Wtedy nie była zadowolona, że
zgodziła się na to spotkanie. Wróciła bardzo późno z próby i, prawdę mówiąc,
miała ochotę tylko na to, by paść na łóżko i zasnąć. Jednak zamiast tego
poprawiła zieloną spódnicę, sprawdziła, czy jej czerwona szminka się nie
rozmazała i wyszła z domu. Już w pierwszej chwili zorientowała się, że zanosi
się na deszcz, ale stwierdziła, że zdąży, zanim lunie. Nie miała daleko do
restauracji. Najwyraźniej jednak siły wyższe postanowiły udowodnić jej, jak
bardzo się myliła. Już po kilku minutach szybkiego marszu, mniej więcej w
połowie drogi, krople wody zaczęły niszczyć jej misternie ułożoną fryzurę.
Jakby wiedziały, że wygląda fatalnie, gdy ma mokre włosy. Przyspieszyła kroku,
a za chwilę już biegła. Poruszała się tak szybko, jak tylko pozwoliły jej na to
buty na obcasie. W myślach przeklinała własną głupotę. Gdyby tylko wzięła tą
parasolkę...
Z ulgą wypisaną na twarzy dopadła
drzwi małej, przytulnej restauracji.
Zajrzała przez wielką szybę, jednak nie dostrzegła go przy żadnym ze
stolików. Za to zauważyła siebie. Wyglądała jak zmokła kura! Piękne, zazwyczaj
błyszczące loki oblepiały jej twarz ze wszystkich możliwych stron. Przy tym,
dzięki czerwonej szmince, przypominała czterolatkę umazaną kosmetykami mamy.
Jej oczy ciskały gromy, a nastrój zdecydowanie nie był odpowiedni na pierwszą,
romantyczną randkę przy świecach.
Z furią odwróciła się i zobaczyła
go. Szedł spokojnie wzdłuż ulicy, trzymając nad sobą parasolkę. W pewnym
momencie zauważył Anę, uniósł wolną rękę w niemym powitaniu i przyspieszył kroku. Dziewczyna powoli zaczęła wpadać w panikę. Niepewna przygryzła wargę i splotła
swoje dłonie. Jednak, gdy chłopak się przybliżył, stało się coś
nieoczekiwanego. Jego oczy iskrzyły się z radości i podniecenia, a dodatkowo uśmiechał
się z taką czułością... Natychmiast zapragnęła znaleźć się w jego ramionach. I
tak było przez długi czas. Przy Jerzym znalazła szczęście, bezpieczeństwo,
spokojne wieczory przy kominku i wytchnienie po codziennych próbach. Miłość.
Mimo, iż nie byli małżeństwem, traktowała go jak swojego męża.
Ana westchnęła. Zamknęła oczy i
postanowiła chociaż spróbować zasnąć.
Przystanęła i ponownie spojrzała
na białe kartki. Przez krótki, ulotny moment zdawało jej się, że coś się tu nie
zgadza. Te strony powinny być pożółkłe od starości, nieść ze sobą zapachy
mądrości i czarów, jakie zwykle towarzyszą takim lekturom. Az dziwne, że nie
napisała tego kobieta sto lat temu, dwieście lat temu. Aż dziwne, że nie napisała
tego ona.
- „Ja jestem za blisko,
Żeby mu z nieba spaść. Mój krzyk
Mógłby go tylko obudzić.”
Siedział przy kominku. Czekał na
nią, jak każdego wieczora. Drgnął i niespokojnie odwrócił głowę, gdy usłyszał
skrzypnięcie starych drzwi. Powinien był je naoliwić. Powinien był zrobić cokolwiek...
- Cześć! – dobiegł go jej głos.
Uśmiechała się, wiedział to. Znał ją na pamięć. Teraz krząta się po kuchni,
szukając czegoś na kolację, a później usiądzie obok niego z uśmiechem i zacznie
opowiadać o teatrze. To wszystko było takie znane, jej ciepły uśmiech i kojący,
delikatny głos. Być może właśnie w tym tkwił problem.
Wpadła do pokoju. Niosła ze sobą
talerz kanapek i herbatę, którą usilnie starała się nie rozlać. Wziął głęboki
oddech. Za chwilę będzie po wszystkim.
- Jak ci minął dzień? – zapytał z
poważną miną. Anę musiała zaskoczyć jego postawa, bo energicznie podniosła
głowę i odstawiła filiżankę.
- Świetnie, ale opowiadaj najpierw,
co u ciebie – odpowiedziała, przyglądając mu się uważnie i lekko mrużąc oczy.
Nie ułatwiała mu tego. Odwrócił wzrok, jakby nie mógł znieść jej spojrzenia.
- To wszystko nie ma sensu, Ano –
odważył się spojrzeć jej w oczy. Zobaczył w nich szok, niedowierzanie i, powoli
wypływający na powierzchnię, przytłaczający smutek.
- O czym ty mówisz? – przełknęła ślinę.
– Nie... Nie mów tak. To nieprawda...
- Sama w to nie wierzysz. Już
dawno się od siebie oddaliliśmy. Kochałem cię i nadal jakaś część mnie cię kocha, ale...
- Masz kogoś? – zdobyła się na
to, by zadać mu to pytanie. Na jego twarzy malowało się poczucie winy. Wstała. –
Wynoś się – powiedziała cicho, cały czas patrząc mu w oczy.
Zrozumiał. Zawsze rozumiał.
Posłusznie udał się do ich sypialni i wziął spakowaną już walizkę. Za dobrze ją
znał, by tego nie przewidzieć. Gdy ponownie przechodził przez salon zobaczył,
że stała w dokładnie tym samym miejscu.
Z jej postawy zionął chłód, który niemal mógł odczuwać fizycznie. Przystanął.
Chciał coś powiedzieć. Cokolwiek. Po tylu latach należało jej się coś więcej.
Po tylu kłótniach, tylu przeprosinach, tylu zapewnieniach... Zasługiwała na coś
lepszego. Niestety nie mógł jej dać siebie. Już nie.
Jej bursztynowe oczy nie były
jednak przepełnione łzami lub smutkiem. W tym momencie opanowała ją zimna
wściekłość. Wiedział, że lepiej będzie, jeśli zostawi ją samą. Zawsze rozumiał.
Nie płakała, ale bolało. Do tej
pory, po tylu latach, czuła to zaskoczenie, złość opanowującą ją aż po czubki
palców, a po zamknięciu się drzwi rozpacz tak wielką, że marzyła, żeby jej serce
przestało bić. By nie musiała już czuć tego wszystkiego. By mogła stać się
zimną, wyrachowaną osobą bez miłości i cierpienia. Przepłakała wtedy całą noc.
Łzy leciały, a ona nie mogła ich powstrzymać. Po pewnym czasie już nie
próbowała. Po co?
- „Wysuwam ramię spod głowy śpiącego,
Zdrętwiałe, pełne urojonych szpilek.
Na czubku każdej z nich, do przeliczenia,
Strąceni siedli anieli.”**
Wspinała się po schodach. Ściany
był obdrapane, a z drewnianej poręczy wystawały drzazgi. Szła powoli,
ostrożnie, jakby bała się, że stopnie zawalą się pod jej ciężarem. Kolejny raz
dziwiła się, jak ciocia może codziennie pokonywać tę drogę.
W końcu stanęła przed drzwiami nr
5, na których było napisane Holly Lawrence. W ręce miała siatkę z zakupami, a
okulary przeciwsłoneczne zasłaniały jej opuchnięte oczy. Zastukała delikatnie,
jak zawsze. Odpowiedziała jej głucha cisza. Spróbowała jeszcze raz, tym razem
zdecydowanie głośniej. Spodziewała się zaspanego głosu cioci i jej kroków.
Odpowiedziała jej głucha cisza. Po pięciu minutach usłyszała, że ktoś wchodzi
po stopniach. Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się, jednak okazało się, ze była
to pani Tetmajer, sąsiadka jej cioci i nieodłączna towarzyszka wszystkich gier w
karty. Zauważywszy Anę, przystanęła na chwilę, zaskoczona. Po chwili otrząsnęła
się i zdumiona zapytała:
- Co pani tu robi?
- Przyszłam odwiedzić ciocię - odpowiedziała, zaskoczona nieuprzejmym tonem
głosu staruszki. Zawsze zdawało jej się, że kobieta ją lubiła.
Twarz pani Tetmajer wypełniło
współczucie. Podeszła do Any i delikatnie uścisnęła jej rękę.
- O, kochanie. To ty nic nie wiesz? Holly nie
żyje.
***
Skończyłam. Najdłuższe dzieło w mojej karierze :) Trwało trochę, zanim poskładałam wszystko do kupy, ale oto jest. Jestem z tego tekstu bardzo dumna i mam nadzieję, że wy tez go polubicie :)
*Erwin Axer - polski reżyser teatralny, autor felietonów teatralnych i zapisków wspomnieniowych
**Wisława Szymborska "Jestem za blisko" - na potrzeby opowiadania przyjmuję, że utwór powstał w latach 60, czego nie jestem pewna, gdyż chyba w całym internecie nie mogłam znaleźć informacji na ten temat