sobota, 21 grudnia 2013

„Have Yourself A Merry Little Christmas”

 Pierwsza miniaturka trafia w wasze ręce. Z dedykacją dla Ewe, bo bardzo tego pragnęła.Gdy w ten świąteczny czas choć przez chwilkę pomyślisz o mnie, wiedz, że jestem Ci bardzo wdzięczna za to, że zawsze mnie wspierasz i interesujesz się tym, co robię. A teraz odrobina informacji: ta miniaturka została napisana na konkurs. Była inspirowana zdjęciem przedstawiającym parę zakochanych siedzących tyłem pod choinką i trzymających się za ręce. Niestety nie wygrała, jednak jestem z niej bardzo zadowolona i po kilku kosmetycznych poprawkach oddaję ją w wasze ręce. Pisałam ją przy piosence Franka Sinatry i tak najlepiej ją czytać :) 

Zeszła na dół, starając się nie stawać na skrzypiących stopniach. W ręce trzymała trzy prezenty: po jednym dla każdego ukochanego urwisa. Na poręczy wyczuła sztuczne gałęzie z małymi, plastikowymi igiełkami, z którymi walczyła tego popołudnia. Maluchy biegały wokół jej nóg, a ona nie mogła się od nich opędzić. Jak zwykle znalazło się pięćset, a może i więcej problemów, które tylko ona mogła rozwiązać. Jednak wydawało się, że tego dnia dostała specjalny prezent z Góry – dodatkową dawkę cierpliwości. Ciągle miała na twarzy wielki uśmiech, kiedy przypominała sobie te chwile.
                Udało się. Zeszła. Teraz trzeba było pokonać największą przeszkodę – korytarz. Jak na złość, pokoje chłopców były na dole, w szeregu. A wszystkie drzwi były otwarte. Marek bał się duchów. Pokręciła głową i westchnęła. Miała nadzieję, że nie porozrzucali zabawek na podłodze zanim zasnęli, bo byłaby mała tragedia, gdyby się o którąś potknęła. Czy można sobie wyobrazić gorszą chwilę na tłumaczenie pięciolatkom, że św. Mikołaj nie istnieje?  
                Powoli, powtarzała sobie. Miała dużo czasu. Zostało jej jeszcze kilka godzin, zanim maluchy się obudzą i z piskiem pomkną w stronę choinki. Prawdę mówiąc, nie mogła się doczekać tej chwili. Było w niej coś niezwykłego. Oczywiście, kolacja i bycie z bliskimi jest ważne, zawsze, ale każdy czeka do ranka, gdy w końcu można rozpakować prezenty. Nie tylko dzieci.
                Na szczęście dotarła bez przeszkód. Nie dotarł do niej ani jeden zaspany głosik, a ona sama nie nadziała się na pułapkę małych samochodów, często porozrzucanych po całej podłodze. Oj, tak, nie trzeba było wychowywać ich bezstresowo, pomyślała z ciepłym uśmiechem. Pochyliła się i włączyła światełka na choince. Jeszcze chwilę panowała ciemność, ale w końcu cały salon rozświetliły tysiące małych gwiazdek, porozwieszanych na gałązkach. Przez moment jeszcze nasłuchiwała, czy te urwisy dalej smacznie spały. Na to wyglądało.
Położyła prezenty pod drzewkiem. Tradycyjnie zapakowane, błyszczały na czerwono i zielono. Zajrzała jeszcze w poszukiwaniu innych pudełek, ale nic nie zauważyła. Uśmiech na chwilę zniknął z jej twarzy. Usiadła i sięgnęła po ciasteczka i mleko. W końcu Mikołajowi też się coś należało. Chłopcy zrezygnowali ze swoich ulubionych czekoladowych herbatników. Kochani!
Tak siedząc, usłyszała ciche skrzypnięcie najniższego stopnia. To go zdradziło. Cicho i powoli, tak jak ona, wszedł do salonu. Minął ją i położył trzy prezenty pod choinką. Potem usiadł obok niej, objął ją ramieniem i wyrwał z ręki ciastko.
- Hej! – szepnęła z uśmiechem. Automatycznie oparła głowę o jego ramię i wtuliła się w niego jeszcze bardziej. Nie widziała jego twarzy, ale czuła, że się uśmiechał. Zamknęła oczy, łając się za głupotę. Jeszcze chwilę trwała cisza, a potem powiedział:


- Myślałaś, że zapomniałem o naszej małej tradycji?  
***
Jako, że być może nie będę miała już okazji, życzę wam spokojnych i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia. Żebyście odnaleźli to, czego szukacie i pragniecie. Żeby ten nowy rok był lepszy od poprzedniego i przyniósł wam wiele szczęścia. Słowem: abyście zdobyli to, co wam się tylko zamarzy :)

niedziela, 15 grudnia 2013

Część jedenasta "Spokój"

Dla M. Na pocieszenie. Pamiętaj, że każdy w życiu ma lepsze i gorsze dni. Oraz w podziękowaniu. Za wszystko.

Światło lampy delikatnie oblewało jej postać, zamazując rysy i tworząc prosty, czarny cień. Siedziała na kanapie z podkulonymi nogami, ubrana w najwygodniejszy strój, który znalazła w swojej przepastnej walizce. Przewróciła stronę swojej najnowszej zdobyczy, książki, którą znalazła w jednym z kartonów na strychu Aleksa. Mi leżała obok niej, mrucząc przez sen. Powietrze wypełniało ciche cykanie koników polnych, lekko przytłumione przez ściany domu.
Oddychała głęboko, spokojnie. Cieszyła się każdą taka chwilą, bowiem głęboko zakorzeniony lęk jeszcze jej nie opuścił. Był jak płatny zabójca skradający się, by dopaść swoją ofiarę. Wyczuwała jego obecność instynktownie, jednocześnie mając świadomość, że kolejna cicha minuta jest tylko odroczeniem nieuniknionego wyroku.
Ponieważ gdzieś tam, podświadomie, bała się, że znów zostanie sama. Że Aleks opuści ją równie szybko i niespodziewanie, ja się pojawił. Co najważniejsze, wiedziała, że ten strach jest irracjonalny i po prostu głupi, jednak nie potrafiła zagłuszyć w sobie jego głosu. Miała wrażenie, że obecność mężczyzny jest po prostu dobrym snem. Więc czy nie lepiej obudzić się z własnej woli?
Zamknęła książkę i westchnęła. Nie mogła się skupić. Raz za razem czytała to samo zdanie, tak, że wyryło jej się już w pamięci. Myślami błądziła daleko stąd. Znów, chyba po raz setny tego dnia, wróciła na starą, drewnianą scenę, przed jej pierwszą publikę. Do Warszawy.
Paradoksalnie przypomniał jej się pierwszy widok, który ujrzała, gdy przeszła przez bramę, uboższa o kilka monet, którymi przekupiła żołnierza. Mężczyzna najwyraźniej był w szoku, że osoba tak niepozorna i młoda, prawdopodobnie nie współpracująca z AK, mogła chcieć przedostać się do takiego miasta. Miasta pełnego wyniszczającej wojny i niepokoju, który wciąż narastał, zarówno u dowódców, jak i u ludności cywilnej. Miasta stworzonego na popiołach i przeznaczonego, by odrodzić się w ogniu.
Szybko się wtedy ściemniło. Z wysokich budynków ulatywał szary dym, ledwo widoczny na tle granatowego, zachmurzonego nieba. Ulice były całkowicie opustoszałe, adekwatne widokiem do tej apokalipsy, która spotykała je każdego dnia i zdawała się nie mieć końca. Wokół niej leżały kawałki gruzu i cegły, pozostawione w tej wyraźnie biednej dzielnicy. W żadnym oknie nie paliło się światło, niektóre z nich były zabite deskami. Panowała martwa cisza, pełna lęku i niepewności. Przeszył ją dreszcz. Nagle otrząsnęła się z odrętwienia i przypomniała sobie o godzinie policyjnej. Zesztywniała i pomknęła w stronę najbliższej kamienicy. Skryła się w jej cieniu i ostrożnie wyjrzała przez półprzymknięte drzwi. Nie słyszała nic oprócz własnego przyśpieszonego oddechu. Odwróciła się, weszła głębiej w korytarz i oparła się o ścianę, przysiadając na podłodze. Po chwili zasnęła.
Mi zerwała się z kanapy i podbiegła do drzwi. Usiadła przed nimi i zaczęła wyczekująco miauczeć. Ana uśmiechnęła się delikatnie. Już jakiś czas temu nauczyła się, że właśnie w taki sposób czarna kotka wita zbliżającego się Aleksa. Po jakiejś minucie usłyszała cichy zgrzyt klucza. Ostre światło oślepiło ją na moment, podczas gdy Mi radośnie piszczała i ocierała się o nogi swojego właściciela.
Ana odłożyła książkę na bok i spojrzała w stronę przedpokoju. W przejściu pojawił się Aleks, przysłaniając głową lampę. Jego włosy wyglądały na jaśniejsze niż w rzeczywistości i tworzyły złocista aureolę. Dopełniając ten obraz uśmiechnął się czarująco. Mimo woli poczuła ciepło rozlewające się w jej klatce piersiowej. Spuściła wzrok, jakby szukała w sobie siły, by się temu przeciwstawić. Ale dlaczego, po co?
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki sajgon miałem dzisiaj w pracy – dalej uśmiechnięty, odruchowo przeczesał swoje włosy.
Ana spojrzała na niego z ciekawością, bezgłośnie prosząc o szczegółowa relacje. Mi dalej kręciła się koło jego nóg, domagając się uwagi. Aleks pochylił się i pogłaskał ją kilka razy. Gdy usatysfakcjonowany kot w końcu mu odpuścił, podniósł się, a jego wzrok znów padł na Anę, która wciąż siedziała bez ruchu na kanapie, okryta cienkim kocem.
- Zdejmę kurtkę, zrobię sobie kolację i wszystko ci opowiem – kobieta przytaknęła. Gdy odszedł z jej zasięgu wzroku, cicho westchnęła, uwalniając z płuc wstrzymywane powietrze. Te wspólne wieczory zaczęły wchodzić im w nawyk.. Przyjemnie było tak po prostu mówić o wszystkim i o niczym z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. Aleks okazał się idealnym partnerem do wielogodzinnych rozmów, zwłaszcza kiedy zrezygnował z ustawicznych przesłuchań. Szczególnie, że kobieta nigdy mu nie odpowiadała.
Bardzo często się kłócili. Choć na to nie wyglądało, zarówno Aleks, jak i Ana mieli wybuchowe charaktery i zawsze musieli postawić na swoim. A że oboje zostali zupełnie inaczej wychowani, to mieli inne zdanie na różne tematy. Uśmiechnęła się do wspomnień. Pamiętała, jak zwykła sprzeczka o „Annę Kareninę” przerodziła się w kłótnię trwającą kilka dni. Ona chodziła obrażona na cały świat, on wzdychał za każdym razem, gdy ją widział, a urywki zdań, którymi siebie raczyli, za każdym razem brzmiały jak zaczepka. Kto wie, bez Mi pewnie jeszcze b się do siebie nie odzywali. Objęła się rękami, pocierając swoje ramiona. Było jej tu tak dobrze. Dlaczego więc chciała odejść?
Jego kroki poprzedzało głośne tupanie małego,  czarnego konika. Ana pokręciła głową wciąż z delikatnym uśmiechem. To zwierzątko tak szybko zaskarbiło sobie jej sympatię, że nim się obejrzała, zaczęła przemycać do domu ulubioną wątróbkę Mi. Oczywiście bez wiedzy i zgody Aleksa, który uważał, że w ten sposób tylko rozpieszcza tego „nieznośnego kota”.
Najpierw do salonu wbiegł mały cień, który z nadludzką wręcz szybkością znalazł sobie miejsce na ulubionym (i jedynym) fotelu Aleksa. Jej pan wszedł parę sekund później i, chcąc nie chcąc, zajął miejsce na pufie. Prawdę mówiąc, nie miał przy tym zbyt szczęśliwej miny, ale myśl, że mógł zepchnąć z fotela tak uroczą małą kulkę, napawała go wstrętem. Dopiero po chwili kobieta zorientowała się, że przyniósł ze sobą tacę pełną kanapek i dwie filiżanki herbaty. Doprawdy, nigdy nie odgadła, jakim cudem przeniósł je bez uronienia ani jednej kropelki!
Szybkim, niemal kocim ruchem zabrała jedną z kanapek, gdy tylko postawił talerz na stole. Nie wiedziała, co nią kierowało. To był impuls, który pojawiał się w niej coraz częściej, zawsze w obecności Aleksa. Z zadowoloną miną ugryzła ją, patrząc prosto w oczy mężczyzny. Odpowiedział jej tak niekłamanym zdziwieniem, że nie mogła powstrzymać uśmiechu. Już po chwili otrząsnął się i wybuchnął głośnym śmiechem. Mi natychmiast poderwała się z fotela, lustrując spojrzeniem swoich żółtych oczu te dwie dziwne istoty, wydające jeszcze dziwniejsze dźwięki i ośmielające się przerywać jej świętą drzemkę. Gdy upewniła się, że nie grozi im (a przede wszystkim jej) jakieś niebezpieczeństwo, ułożyła się z powrotem na swoim miękkim fotelu, postanawiając sobie od tej pory nie reagować na takie dźwięki.
Tymczasem Aleks powoli się uspakajał. Ana, już dawno opanowana, spokojnie kończyła swoja kolację, wpatrując się we niego z zainteresowaniem. Była ciekawa opowieści, którą jej obiecał. Choć prawdopodobnie nie była niczym nadzwyczajnym, kobieta łaknęła wszelkich wiadomości ze świata. Już przez dwa tygodnie nie ruszała się z jego domu, zresztą na własne życzenie. Uciekała od schronu do schronu, za kolejna tarczę, nie wyściubiając nosa, gdy nie było to konieczne. Teraz jednak ciągnęło ją do ludzi. I to również była jedna z kwestii, którą chciała z nim poruszyć.
- Nie jadłaś przez tydzień czy co? Trzeba było powiedzieć, coś bym ci ugotował. Możesz zjeść te trzy kanapki, ale od pozostałych wara! Nic dzisiaj nie jadłem! No, oprócz śniadania – dodał, widząc jej powątpiewający wzrok. Oboje uśmiechnęli się jednocześnie. Ana oparła się o kanapę i uniosła znacząco brwi.
-Już, już – powiedział biorąc kanapkę. – Na pewno chcesz tego słuchać? Ale na pewno, na pewno? – zapytał, wyraźnie się z nią drocząc. Pokręciła tylko głową i spojrzała na niego znacząco.
Tak naprawdę nie opowiadał jej o niczym wielkim. Tego dnia po prostu zabrakło im materiałów potrzebnych do wykończenia nowego bloku dla robotników. Dzień jak co dzień, w Polsce wiecznie czegoś brakowało. Ana widziała to, wychodząc czasem do sklepu na małe zakupy. Puste półki i sprzedawczyni wciąż powtarzająca „nie ma” na pewno nie nastrajały pozytywnie. Nawet w samej Warszawie nie wyglądało to wiele lepiej. Cóż tu dużo mówić, wystarczy nadmienić, że z prawie każdej takiej wyprawy do lokalnego „spożywczego” wracała z niemal pustymi siatkami i uczuciem porażki.
Aleks nie umiał opowiadać wzniośle. Nie opanował języka, jakim posługują się poeci. Mówił krótko, zwięźle i na temat. Jednak patrzenie na niego sprawiało jej dużo przyjemności. Podczas opisywania, jak jego koledze niemal wyskoczyły oczy z orbit na wieść, że budynku nie uda się dokończyć o czasie, wymachiwał rękami na wszystkie strony tak, że Ana bała się, iż upuści kanapkę, której nawet nie zdążył nagryźć. Miał prawdziwy talent w strojeniu dziwacznych min i naśladowaniu głosów swoich kolegów tak, że Ana śmiała się do rozpuku.
Właściwie była to jedyna jej reakcja. Przez całą jego opowieść po prostu na niego patrzyła, śmiejąc się i potakując w odpowiednich momentach. Nie przerywała, pozwoliła, by się wygadał. Widać było po nim, że przez długi czas nie miał nikogo, z kim mógł po prostu porozmawiać, opowiedzieć o problemach czy choćby ponarzekać na władzę. W końcu, gdy herbata całkiem już ostygła, a jego głos ochrypł, pochyliła się i dotknęła jego ręki, która w tym momencie kręciła wielkie kółka w powietrzu, obrazując koła maszyny, którą ostatnio przydzielono do jego działu.
-Zjedz coś. W końcu mówiłeś, że jesteś głodny – przerwała mu delikatnie, ale stanowczo. Natychmiast umilkł i skinięciem głowy przyznał jej rację.
- Ale wiesz, że nie powinnaś mieć na mnie takiego wpływu – mruknął pomiędzy kęsami. – Czasem czuję się jak pantoflarz.
- No tak, bo przecież nigdy nie upierasz się przy swoim i nie kłócisz się ze mną, dopóki nie przyznam ci racji – nie mogła się powstrzymać od małej zaczepki. Uśmiechnęła się złośliwie. Uwielbiała używać ironii, nawet gdy rozmawiała z przyjacielem. Taka mała słabostka, z której nie potrafiła się wyleczyć.
- Co racja, to racja – przyznał, uodporniony już na te małe szpileczki. Wiedział, że nie powinien dać się wciągać w jej małe gierki, bo w 90% przypadków przegrywał te potyczki. Ana była niesamowicie oczytana, a i wrodzona inteligencja nie stawała jej na przeszkodzie. Musiał przyznać, że czasem był zazdrosny o te umiejętności. Jednak już po kilku dniach od pamiętnej chwili, gdy zgodziła się zamieszkać u niego, przestał uważać ją za kobietę bez wad. Widział jej małe i większe słabostki. Pamiętał swoje pierwsze tego rodzaju odkrycie.
Pewnego dnia wrócił wcześniej z pracy. Ana o tym nie wiedziała, zresztą skąd? Przyłapał ją w kuchni, przy jego miniaturowej kuchence, jak bezskutecznie próbowała ugotować jakąś porządną zupę. Widać było, że lata w pośpiechu nie rozwinęły jej zdolności kulinarnych. Zastał ją z nieszczęściem wymalowanym na twarzy, kiedy przeglądała jednocześnie wszystkie jego książki kucharskie, szukając przepisu, który nie wykraczałby poza jej zdolności. Zdał sobie wtedy sprawę z tego, jak bardzo go potrzebowała. Choćby przy tych małych, codziennych czynnościach. Chociaż starała się nigdy nie okazywać swoich słabości, trzymać się wizerunku silnej, samodzielnej kobiety. Chociaż czasem tak ciężko było do niej dotrzeć. Chociaż, a może właśnie dlatego, że czasem znikała na całe dnie, zamykając się w jednym z kilku pokojów w jego domu.
Podniósł wzrok, zauważając, że Ana cały czas się w niego wpatruje. Tak samo, jak co dzień, a jednak trochę inaczej. Zauważył w jej oczach coś na kształt niepokoju, który usilnie starała się maskować. Nie był jednak tego pewien, nie umiał czytać z jej twarzy na tyle dobrze.
- Coś cię gnębi? – zapytał niepewnie, nie wiedząc, czy będzie chciała odpowiedzieć na to pytanie. Często uciekała od niewygodnych tematów, zamykając się w sobie przez kilka następnych dni. Ona jednak spojrzała na niego spokojnie, a strzępki niepewności i niepokoju wyparowały z jej oczu.
- Nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. W jak najlepszym.
***
Światło lampy dalej nie gasło, a delikatna, złota poświata sączyła się z jego pokoju. Ana podeszła do drzwi stąpając jak najciszej, byleby go nie obudzić. Nie powinien tak długo siedzieć nad książkami, pomyślała. Rano wstawał i szedł do pracy wcześniej, niż ona się budziła. Sięgnęła po koc, który wisiał na poręczy krzesła i przewiesiła go sobie przez ramię. Zbliżając się, szukała wzrokiem książki, którą na pewno czytał. Znalazła ją na podłodze, pewnie upuścił ją przez przypadek, kiedy zasnął. Spojrzała na okładkę i prychnęła cichutko. „Anna Karenina”. Nie wiedziała, co on widział w tej książce. Czy naprawdę tak bardzo lubił czytać o nieszczęściach, jakie sprowadza na nas los, zsyłając nam miłość? Z rozważań wyrwał ją cichy pomruk śpiącego. Zesztywniała. Nie ruszając się przez moment, upewniała się, czy nadal śpi. Podeszła do niego, a następnie delikatnie otuliła kocem. Zgasiła lampę i szepnęła, sama nie wiedząc, do kogo kieruje swoje słowa:

- Słodkich snów.
***
Wróciłam. Znowu. Mam nadzieję, że się cieszycie i nie macie mi za złe kolejnej długiej przerwy. Widocznie nie umiem dostosować się do terminów narzuconych sobie na początku pisania tego bloga. Chodzi mi jednak po głowie pomysł na świąteczną miniaturkę (choć nie obiecuję niczego). Trzymajcie się ciepło i dziękuję wszystkim, którzy to czytają za cierpliwość :)
A teraz czas na taką małą refleksję i spojrzenie zza kulis. Aleks poczynił niesamowity postęp odkąd wymyśliłam tą postać, a właściwie, odkąd się tu pojawiła. Na początku nie byłam pewna, kim  tak naprawdę jest. Uwierzycie, że w pierwszej wersji miał żonę i dwójkę dzieci? I zaplanowany beznadziejny romans z Aną? No cóż, jednak po długim czasie rozmowy z moimi przyjaciółkami posłuchałam ich rad (a raczej żądań, ale nie zagłębiajmy się w szczegóły :D ) i własnych podszeptów serca, które mówiło mi, że właśnie tak będzie najlepiej. I mimo wszystkich moich wahań myślę, że właśnie taki Aleks jest najlepszy :)

poniedziałek, 28 października 2013

Część dziesiąta: "Na scenę wkracza..."

Do niewielkiego pomieszczenia wpadały nieliczne, złote smugi światła, usiłując choć w jakimś stopniu rozświetlić ten pokój. Pomiędzy regałami, w promykach, tańczyły drobinki kurzu, tworząc tak magiczny nastrój, jakby ta chwila była jedynie snem, urojeniem. Marzeniem.
Śpiewną ciszę przerywał raz na jakiś czas kobiecy głos. Niewysoka istota przechadzała się pomiędzy półkami w skupieniu, delikatnie stukając obcasami o starą, wysłużoną podłogę. Sukienka wręcz na niej tańczyła, subtelnie podkreślając figurę kobiety. Zdawał jej się nie przeszkadzać panujący wokół półmrok, ba, w tym otoczeniu czuła się niesamowicie bezpiecznie. W jej rękach spoczywała niedawno wydana książka, zupełnie niepasująca do starych tomów panoszących się dumnie dookoła. Jej dłonie były blade, nieprzyozdobione żadną błyskotką, oprócz jednego, skromnego, srebrzystego pierścionka, a kasztanowe loki zasłaniały jej twarz, gdy, lekko zginając szyję, pochylała się nad tekstem.
- „Jestem za blisko, żeby mu się śnić” – powiedziała, a właściwie szepnęła. Jej głos odbijał się od ścian, tworząc lepszą akustykę niż w teatrze. Niósł ze sobą tyle emocji, że nawet Ana nie mogłaby sprecyzować, co w tej chwili czuła. Smutek? Nostalgię? Wspomnienia wlewające się do jej głowy jak nieprzerwany strumień? Czy może zdumienie? Zamyślenie? Ostatnio zazwyczaj nie mogła wyłapać jednego stałego i pewnego uczucia, które zaraz nie plątałoby się i znikało w gęstwinie innych.

-Jeszcze raz, musisz mówić głośniej, żeby wszyscy cię słyszeli! – krzyknął, zrywając się z miejsca. Chudy mężczyzna pobiegł na sam koniec widowni i usiadł w fotelu. – Chcę cię tu usłyszeć! – wrzasnął. – Nie mamrocz pod nosem, nic nie rozumiem!
Ana, zestresowana, przestąpiła z nogi na nogę. Zawsze ulegała temu paskudnemu tikowi, gdy była zdenerwowana. Potrząsnęła delikatnie głową tak, aby Axer* tego nie zauważył. Podniosła swój wzrok na widownię i spróbowała się uśmiechnąć. Zdawała sobie sprawę z tego, że w tym momencie ma prawdopodobnie najsztuczniejszy wyraz twarzy na świecie, ale była zbyt zmęczona, by choćby próbować go poprawić. Ten sadysta męczył ją już od kilku godzin, cały czas powtarzając: „Głośniej! Wyraźniej! Musisz się bardziej starać!”. Z całej euforii, która opanowała ją kilka dni temu, nie został nawet pyłek na wietrze.
Zrezygnowana i zmęczona powtórzyła swoją kwestię. Spojrzała na balkony i westchnęła cichutko. Trwała tak jeszcze przez chwilę, czekając na kolejne uwagi. Gdy cisza ciągnęła się zbyt długo, skierowała swój wzrok ponowie na Erwina. Siedział w najdalszym rzędzie, podpierając sobie brodę ręką. Okulary miał odsunięte na czubek głowy. Nagle drgnął, jak obudzony z głębokiego snu i zerknął na Anę lekko zamglonym wzrokiem.
- Tak, tak. To chyba wszystko. Możesz już pójść do domu, ale chcę cię tu widzieć jutro o tej samej porze! – wstał i wyszedł, nie zwracając uwagi na osłupiałą dziewczynę. Po chwili w pomieszczeniu zaległa cisza. Ana otrząsnęła się z otępienia i zeszła ze sceny, stukając obcasami. Wychodząc, sięgnęła tylko po swój płaszcz i maleńką torebkę z kluczami. Pomyślała o swoim ciemnym, małym mieszkanku, które w tym momencie jest pogrążone we śnie. Przez okna wlewa się biała łuna księżyca, okalając swoim blaskiem skromne pokoje i czyniąc je przyjemniejszymi niż komnaty jakimkolwiek zamku. Otulając się szalem, układała sobie w myślach plan jutrzejszego dnia. Musiała jeszcze odwiedzić ciocię i zrobić jej zakupy. Była jej to winna, za pomoc i wsparcie. Za dobre serce, pocieszające ją za każdym razem, gdy tylko miała kłopoty. Uśmiechnęła się ciepło na samą myśl o tej drobnej staruszce. Dopięła brązowy płaszcz i wyszła na zimne ulice Warszawy. Z jej ust wydobywała się biała mgiełka, a drogi skrzyły się, jak pokryte drogocennym kamieniem. Zaraz za budynkiem teatru zauważyła zniszczone kamienice. O tej godzinie prace już się skończyły, a porzucone cegły leżały wokół, tworząc niemal idealne koło.

Westchnęła. Mimo wszystko, powojenne czasy wydawały się teraz takie spokojne.
-„Jestem za blisko.
Nie moim głosem śpiewa ryba w sieci.
Nie z mego palca toczy się pierścionek” – silny, wyćwiczony głos znów przerwał martwą ciszę panującą w tym pokoju. Wypełniał każdą lukę, melancholijnie wspominając, zawsze lepsze, dawne czasy.

Stała za kulisami. Jej kolana drżały, ręce stały się zimne jak lód. Serce waliło jej jak opętane, starając się za wszelką cenę wyskoczyć z piersi. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę, starając się uspokoić. Wydawało jej się, że cała kwestia nagle wyleciała z jej głowy, która przypominała teraz wielką, białą kartkę. Kolejny raz poprawiła bladoróżową sukienkę. Lekko odchyliła kurtynę i spojrzała na scenę. Aniela właśnie kończyła swój monolog. Wyglądała imponująco w białej sukni kontrastującej z jej czarnymi, upiętymi włosami. Wydawało się, jakby występowała od zawsze, jakby urodziła się na tych deskach, pośród niesamowitych ludzi stworzonych do pracy tutaj. Światło padało prosto na nią, a jej twarz miała natchniony wyraz.
Nagle Ana poczuła dłoń na łopatce. Axer delikatnie popychał ją do przodu, cały czas szepcząc:
- Teraz ty. Szybko!
Dziewczyna drgnęła i lekko zaparła się nogami. Po chwili opamiętała się jednak i sztywno weszła na scenę. Deski cichutko zaskrzypiały pod jej ciężarem. W sali panowała cisza, a wszystkie oczy były skierowane na nią. Odwróciła głowę i spojrzała w bok.  Przez chwilę nie było słychać nic, żadnego głosu dobywającego się zza kulis, żadnych dźwięków instrumentów, nikt nie ośmielił się choćby kaszlnąć. Ana wzięła głęboki wdech. Zaczęła wyrzucać z siebie zdania, chcąc mieć to wszystko już za sobą. Dopiero po chwili przypomniała sobie o wskazówkach Erwina, zwolniła i z pasją, kawałek po kawałku wypowiadała swoją kwestię. Nagle przestało obchodzić ją to, co pomyślą inni ludzie i czy się nie pomyli.  W przypływie uniesienia odwróciła głowę i spojrzała na widownię. Dostrzegła zachwyt na twarzach ludzi i pewne błękitne tęczówki, które zdawały się obserwować ją z wyjątkową uwagą.  To wszystko na chwilę wybiło ją z rytmu, ale wystarczył jeden głębszy wdech i wróciła do tej pięknej chwili. Zdawało jej się, że to ktoś inny mówi, a ona siedzi w pierwszym rzędzie, równie oczarowana, co cała publika. Pełna oszołomienia i odurzona ta wspaniałą chwilą zeszła ze sceny. Żegnały ją głośne oklaski.  Były one najpiękniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszała.

Przysiadła na parapecie, nie przejmując się wszechobecnym kurzem. Delikatnie uniosła książkę, która znalazła się w cieniu. Jej włosy tańczyły dookoła, tworząc wokół głowy świetlistą aureolę. Ta krótka chwila w teatrze była pięknym początkiem. Ale czy nie była początkiem końca?
-„Wielki dom się pali
Beze mnie wołającej ratunku

Jej ciało po raz kolejny trawił płomień. Przeszyły ją rozkoszne dreszcze. Gwałtownie sięgnęła po szklankę wody, częściowo po to, by ugasić ten wielki pożar, a częściowo by w jakiś sposób ukryć delikatne rumieńce, które pojawiły się na jej policzkach. Pijąc, starała się uspokoić oszalałe serce, które ostatnio dawało o sobie znać stanowczo zbyt często. Ośmieliła się znowu zerknąć w jego stronę. Właśnie niósł kolejny rekwizyt – wielki, zabytkowy stół. Uśmiechnęła się pod nosem. Jeszcze przed chwilą żartował ze swoim kolegą, jednak teraz jego przeszywające, niebieskie oczy były niesamowicie skupione, a długie, czarne włosy lekko przysłaniały mu pole widzenia. Nadal wydawał się być lekko zagubiony pośród tej masy ludzi, ale kto go winił? Ona sama jeszcze kilka tygodni temu nie mogła sobie znaleźć tu miejsca, a teraz nie wyobrażała sobie życia bez tego budynku, tych ludzi...
Nagle chłopak roześmiał się wesoło, widocznie w reakcji na słowa kolegi. Ana lekko odwróciła głowę i upiła łyk wody. Na jej twarzy zagościł uśmiech.

Odgarnęła kosmyki, które wymknęły się na jej twarz. Litery tańczyły jej przed oczyma. Zamrugała, próbując pozbyć się różnokolorowych plamek światła.
-„Już nigdy po raz drugi nie umrę tak lekko,
Tak bardzo poza ciałem, tak bezwiednie,
Jak niegdyś w jego śnie.”

Pochylona, siedziała na kanapie. Jej ręce próbowały nieudolnie zasłonić płynące łzy. Jej ciałem znów wstrząsnął szloch. Niedbale ułożony kok powoli się rozsypywał, pozwalając  kasztanowym lokom wymykać się przy najlżejszym ruchu głowy. Nagle usłyszała skrzypnięcie drzwi i wolne kroki. Gwałtownie uniosła głowę i zaczęła ścierać łzy, pomimo iż wiedziała, że i tak zauważy jej podpuchnięte oczy.
Po chwili zobaczyła go stojącego w progu. Jego długie, czarne włosy były związane w kucyk i lekko wilgotne, jakby niedawno się mył. Niebieskie oczy znów przeszyły ją spojrzeniem, jak dawniej.
Po chwili Jerzy otrząsnął się z zadumy i podszedł do Any. Opadł ciężko na sofę naprzeciwko niej. Oparł głowę na jednej ręce i spojrzał na nią dyskretnie. Napotkał stalowy wzrok bursztynowych tęczówek, które paradoksalnie za chwilę znów mogły napełnić się łzami. Były tak inne od spojrzeń pełnych czułości i miłości, którymi jeszcze niedawno go obdarzała. Westchnął i wstał. Usiadł obok Any i delikatnie ją przytulił. Z początku zdawało mu się, że chciała się wyrwać, ale chwilę potem zrelaksowała się i wtuliła w niego jeszcze mocniej. Przysunął usta do jej ucha i szepnął:
- Kocham cię. Damy sobie radę. Nie martw się.

Łzy już nie płynęły. Nie było nad czym płakać. Nie ona jedna tak silnie przeżywała pierwszą miłość i nie ona ostatnia. Kto wie, może właśnie przed chwilą jakieś serce zostało złamane? Podniosła się. Ostatnio nie umiała długo usiedzieć w jednym miejscu. Ciągle ją gdzieś nosiło. Odwróciła się i wyjrzała przez okno. Podziwiała rubinową czerwień róż wyhodowanych przez Aleksa. Po chwili, uspokoiwszy rozedrgane serce, znów zaczęła czytać:
- „On śpi,
W tej chwili dostępniejszy widzianej raz w życiu
Kasjerce wędrownego cyrku z jednym lwem
Niż mnie leżącej obok.”

Zasnął już jakiś czas temu. Słyszała jego równy, spokojny oddech. Natomiast ona leżała na plecach, wpatrując się w sufit. Jak łatwo mogła pomylić tę noc z wieloma innymi, podczas których snuła marzenia o pięknej przyszłości z księciem z bajki, będącym tuż obok. Tylko jedno je różniło. Wtedy Jerzy nigdy się od niej nie odwrócił.
Ana westchnęła i przewróciła się na bok. Widziała siebie, przeglądającą się w lustrze. Wtedy nie była zadowolona, że zgodziła się na to spotkanie. Wróciła bardzo późno z próby i, prawdę mówiąc, miała ochotę tylko na to, by paść na łóżko i zasnąć. Jednak zamiast tego poprawiła zieloną spódnicę, sprawdziła, czy jej czerwona szminka się nie rozmazała i wyszła z domu. Już w pierwszej chwili zorientowała się, że zanosi się na deszcz, ale stwierdziła, że zdąży, zanim lunie. Nie miała daleko do restauracji. Najwyraźniej jednak siły wyższe postanowiły udowodnić jej, jak bardzo się myliła. Już po kilku minutach szybkiego marszu, mniej więcej w połowie drogi, krople wody zaczęły niszczyć jej misternie ułożoną fryzurę. Jakby wiedziały, że wygląda fatalnie, gdy ma mokre włosy. Przyspieszyła kroku, a za chwilę już biegła. Poruszała się tak szybko, jak tylko pozwoliły jej na to buty na obcasie. W myślach przeklinała własną głupotę. Gdyby tylko wzięła tą parasolkę...
Z ulgą wypisaną na twarzy dopadła drzwi małej, przytulnej restauracji.  Zajrzała przez wielką szybę, jednak nie dostrzegła go przy żadnym ze stolików. Za to zauważyła siebie. Wyglądała jak zmokła kura! Piękne, zazwyczaj błyszczące loki oblepiały jej twarz ze wszystkich możliwych stron. Przy tym, dzięki czerwonej szmince, przypominała czterolatkę umazaną kosmetykami mamy. Jej oczy ciskały gromy, a nastrój zdecydowanie nie był odpowiedni na pierwszą, romantyczną randkę przy świecach.
Z furią odwróciła się i zobaczyła go. Szedł spokojnie wzdłuż ulicy, trzymając nad sobą parasolkę. W pewnym momencie zauważył Anę, uniósł wolną rękę w niemym powitaniu i przyspieszył kroku. Dziewczyna powoli zaczęła wpadać w panikę. Niepewna przygryzła wargę i splotła swoje dłonie. Jednak, gdy chłopak się przybliżył, stało się coś nieoczekiwanego. Jego oczy iskrzyły się z radości i podniecenia, a dodatkowo uśmiechał się z taką czułością... Natychmiast zapragnęła znaleźć się w jego ramionach. I tak było przez długi czas. Przy Jerzym znalazła szczęście, bezpieczeństwo, spokojne wieczory przy kominku i wytchnienie po codziennych próbach. Miłość. Mimo, iż nie byli małżeństwem, traktowała go jak swojego męża.
Ana westchnęła. Zamknęła oczy i postanowiła chociaż spróbować zasnąć.

Przystanęła i ponownie spojrzała na białe kartki. Przez krótki, ulotny moment zdawało jej się, że coś się tu nie zgadza. Te strony powinny być pożółkłe od starości, nieść ze sobą zapachy mądrości i czarów, jakie zwykle towarzyszą takim lekturom. Az dziwne, że nie napisała tego kobieta sto lat temu, dwieście lat temu. Aż dziwne, że nie napisała tego ona.
- „Ja jestem za blisko,
Żeby mu z nieba spaść. Mój krzyk
Mógłby go tylko obudzić.”

Siedział przy kominku. Czekał na nią, jak każdego wieczora. Drgnął i niespokojnie odwrócił głowę, gdy usłyszał skrzypnięcie starych drzwi. Powinien był je naoliwić. Powinien był zrobić cokolwiek...
- Cześć! – dobiegł go jej głos. Uśmiechała się, wiedział to. Znał ją na pamięć. Teraz krząta się po kuchni, szukając czegoś na kolację, a później usiądzie obok niego z uśmiechem i zacznie opowiadać o teatrze. To wszystko było takie znane, jej ciepły uśmiech i kojący, delikatny głos. Być może właśnie w tym tkwił problem.
Wpadła do pokoju. Niosła ze sobą talerz kanapek i herbatę, którą usilnie starała się nie rozlać. Wziął głęboki oddech. Za chwilę będzie po wszystkim.
- Jak ci minął dzień? – zapytał z poważną miną. Anę musiała zaskoczyć jego postawa, bo energicznie podniosła głowę i odstawiła filiżankę.
- Świetnie, ale opowiadaj najpierw, co u ciebie – odpowiedziała, przyglądając mu się uważnie i lekko mrużąc oczy. Nie ułatwiała mu tego. Odwrócił wzrok, jakby nie mógł znieść jej spojrzenia.
- To wszystko nie ma sensu, Ano – odważył się spojrzeć jej w oczy. Zobaczył w nich szok, niedowierzanie i, powoli wypływający na powierzchnię, przytłaczający smutek.
- O czym ty mówisz? – przełknęła ślinę. – Nie... Nie mów tak. To nieprawda...
- Sama w to nie wierzysz. Już dawno się od siebie oddaliliśmy. Kochałem cię i nadal jakaś część mnie cię kocha, ale...
- Masz kogoś? – zdobyła się na to, by zadać mu to pytanie. Na jego twarzy malowało się poczucie winy. Wstała. – Wynoś się – powiedziała cicho, cały czas patrząc mu w oczy.
Zrozumiał. Zawsze rozumiał. Posłusznie udał się do ich sypialni i wziął spakowaną już walizkę. Za dobrze ją znał, by tego nie przewidzieć. Gdy ponownie przechodził przez salon zobaczył, że  stała w dokładnie tym samym miejscu. Z jej postawy zionął chłód, który niemal mógł odczuwać fizycznie. Przystanął. Chciał coś powiedzieć. Cokolwiek. Po tylu latach należało jej się coś więcej. Po tylu kłótniach, tylu przeprosinach, tylu zapewnieniach... Zasługiwała na coś lepszego. Niestety nie mógł jej dać siebie. Już nie.
Jej bursztynowe oczy nie były jednak przepełnione łzami lub smutkiem. W tym momencie opanowała ją zimna wściekłość. Wiedział, że lepiej będzie, jeśli zostawi ją samą. Zawsze rozumiał.

Nie płakała, ale bolało. Do tej pory, po tylu latach, czuła to zaskoczenie, złość opanowującą ją aż po czubki palców, a po zamknięciu się drzwi rozpacz tak wielką, że marzyła, żeby jej serce przestało bić. By nie musiała już czuć tego wszystkiego. By mogła stać się zimną, wyrachowaną osobą bez miłości i cierpienia. Przepłakała wtedy całą noc. Łzy leciały, a ona nie mogła ich powstrzymać. Po pewnym czasie już nie próbowała. Po co?
- „Wysuwam ramię spod głowy śpiącego,
Zdrętwiałe, pełne urojonych szpilek.
Na czubku każdej z nich, do przeliczenia,
Strąceni siedli anieli.”**
Wspinała się po schodach. Ściany był obdrapane, a z drewnianej poręczy wystawały drzazgi. Szła powoli, ostrożnie, jakby bała się, że stopnie zawalą się pod jej ciężarem. Kolejny raz dziwiła się, jak ciocia może codziennie pokonywać tę drogę.
W końcu stanęła przed drzwiami nr 5, na których było napisane Holly Lawrence. W ręce miała siatkę z zakupami, a okulary przeciwsłoneczne zasłaniały jej opuchnięte oczy. Zastukała delikatnie, jak zawsze. Odpowiedziała jej głucha cisza. Spróbowała jeszcze raz, tym razem zdecydowanie głośniej. Spodziewała się zaspanego głosu cioci i jej kroków. Odpowiedziała jej głucha cisza. Po pięciu minutach usłyszała, że ktoś wchodzi po stopniach. Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się, jednak okazało się, ze była to pani Tetmajer, sąsiadka jej cioci i nieodłączna towarzyszka wszystkich gier w karty. Zauważywszy Anę, przystanęła na chwilę, zaskoczona. Po chwili otrząsnęła się i zdumiona zapytała:
- Co pani tu robi?
- Przyszłam odwiedzić ciocię -  odpowiedziała, zaskoczona nieuprzejmym tonem głosu staruszki. Zawsze zdawało jej się, że kobieta ją lubiła.
Twarz pani Tetmajer wypełniło współczucie. Podeszła do Any i delikatnie uścisnęła jej rękę.
-  O, kochanie. To ty nic nie wiesz? Holly nie żyje.

***

Skończyłam. Najdłuższe dzieło w mojej karierze :) Trwało trochę, zanim poskładałam wszystko do kupy, ale oto jest. Jestem z tego tekstu bardzo dumna i mam nadzieję, że wy tez go polubicie :)
*Erwin Axer - polski reżyser teatralny, autor felietonów teatralnych i zapisków wspomnieniowych
**Wisława Szymborska "Jestem za blisko" - na potrzeby opowiadania przyjmuję, że utwór powstał w latach 60, czego nie jestem pewna, gdyż chyba w całym internecie nie mogłam znaleźć informacji na ten temat


niedziela, 6 października 2013

Część dziewiąta: "Błyskawica"



Na czarnym futrze światło wyglądało jak kilka białych, lśniących plamek. Odbijało się, falowało, znikało i za chwilę znów się pojawiało. Jeden ruch łapki wystarczył, by złapać natręta. Kot pochylił się nad swoją zdobyczą, która przed chwilą brzęczała nad kwiatami. Pszczoła jeszcze żyła. Desperacko machając skrzydłami, próbowała znów wzbić się w górę, z dala od ostrych zębów łowcy.
Ana z zaciekawieniem obserwowała zabawę kota. Niebo znów było czyste, bez skazy, a światło słońca nadawało polowaniu inny wymiar. Głębię. Łowca wyglądał niezwykle dostojnie. Każdy jego ruch był przemyślany, wykonany z gracją, o jaką nie można było podejrzewać zwykłe stworzenie. Kot dobił swoją ofiarę jednym płynnym ruchem. W jego wydaniu morderstwo wyglądało niemal pięknie. Jakby była to zapomniana dziedzina sztuki.
Trzask okiennic przywrócił Anę do rzeczywistości, z dala od snów i marzeń. Znów poczuła na swoich kolanach ciężar. Spojrzała w dół. Zobaczyła tylko kilka kartek papieru i najzwyklejsze pióro. Wydawało się jednak, że ważą ponad tonę. Sama ich obecność sprawiała, że Ana traciła dobry nastrój.
Nawet nie wiedziała, gdzie ona teraz jest. Wprawdzie zostawiła u Aleksa swój adres, ale kto ją tam wie? Wspomniała mu, że jeździ po całym świecie. Równie dobrze może teraz być w Egipcie i podziwiać piramidy. List może czekać tygodniami, latami, zanim ktoś się nim zainteresuje. A jeszcze dłużej nim ktoś  go przeczyta.
Wzięła do ręki pióro. Jej głowa była równie pusta, jak kartki, które miała zapisać. Kiedy ostatnio widziała Ewelinę? Chyba pod Warszawą. Dziewczyna nie chciała tam iść. Przewidywała, ze dojdzie do kolejnej bitwy i, cóż, nie myliła się. Wolała być jak najdalej od tej wojennej zawieruchy. Dla Any to było miejsce dobre jak każde inne. Z tego co wiedziała, miała tam jednak ciocię, której nie znała. I nadzieję. Wierzyła w to, że właśnie w stolicy znajdzie pomoc.
Żegnały się ze łzami w oczach. W końcu przebywały ze sobą kilka lat. Obiecywały sobie, że kiedyś się odnajdą. A teraz Ana znalazła się tu. Po licznych zakrętach i wywrotkach siedziała w tym ogrodzie. Minęło tyle lat i sama zauważała, jak bardzo się zmieniła. A kim jest teraz Ewelina?
Popatrzyła w dal nic niewidzącym wzrokiem. Widziała budynki otoczone dymem, jakby się paliły i swoją przyjaciółkę błagającą ją:
- Nie idź tam!
Wszystko przysłaniała jej przeźroczysta zasłona. Po chwili znów przytuliła Ewelinę i wyszeptała jej do ucha płaczliwym głosem:
-Muszę. Po prostu muszę.
Ruda pokiwała szybko głową. Jej gardło dławiły łzy, a z ust wydobył się cichy jęk. Ana z trudem oderwała się od dziewczyny i spojrzała jej prosto w oczy, nie zważając na niespodziewane, ciepłe łzy na swoim policzku. Uśmiechnęła się delikatnie.
-No idź. Bo się nigdy nie pożegnamy.
Patrzyła na nią jeszcze chwilę i odwróciła się gwałtownie. Zaczęła iść, najpierw powoli, a później coraz szybciej, jakby bała się, że jeśli stanie, to utknie w tym miejscu na wieki, zawieszona pomiędzy przyjaciółką a nadzieją na lepsze życie. Po raz pierwszy postępowała zgodnie ze swoim sercem i strasznie bała się konsekwencji tej decyzji. Gdy dotarła do bramy smród popiołów i kanalizacji uderzył ją w nozdrza. Odważyła się odwrócić na chwilę. Na krótki moment, żeby ją zobaczyć. Nie zauważyła nawet najmniejszej czarnej sylwetki. Przed nią rozciągało się krwawe niebo i zachodzące słońce, przysłaniane drzewami.
Tyle zmieniło się od tamtych chwil. Tylko niebo i słońce pozostały te same. Znów spojrzała na kartki. Podniosła pióro, niepewna słów, które chciała napisać. Jej ręka zadrżała. Ze stalówki skapnęła jedna kropla czarnego atramentu. Wsiąknęła w kartkę. Ana ze złością pogniotła papier i rzuciła na trawę. Obok jej krzesła leżało kilka podobnych kulek.
Uniosła głowę i spojrzała w niebo. Za chwilę miało się ściemnić. To była jej ukochana pora dnia. Szara godzina, kilka minut pomiędzy zachodem słońca a zmierzchem. Wszystko wtedy na krótką chwilę się zmieniało. Stawało się prawdziwe, takie, jakie miało być od zarania dziejów.  Kiedyś to była jedyna pora, w której stawała się sobą, przestawała grać. Teraz... nie wiedziała. Porządek jej życia został zburzony przez jedną uparta osobę.
Poznała ja w szkole. Zestresowana stawiała kolejne sztywne kroki na dziedzińcu. Jej oczy były wielkie, zajmowały niemal pół twarzy i były wypełnione strachem. Nagle poczuła, że ktoś na nią wpadł. Jakaś postać minęła ją szybko jak błyskawica. Przez chwilę mignęła jej tylko burza ognistorudych włosów. Ana jeszcze kilka sekund stała osłupiona, a potem ruszyła w dalszą drogę. Z chwilę miały się zacząć pierwsze zajęcia.
Gdy weszła do klasy, momentalnie wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Na chwilę zapanowała cisza, a potem pomieszczenie wypełnił szmer. Ana stała w drzwiach, zmieszana. Nie wiedziała, co ma zrobić. Spojrzała rozpaczliwie na nauczycielkę, wzrokiem błagając ją o pomoc. Siedząca za biurkiem kobieta nie odezwała się jednak, tylko skinieniem ręki wskazała dziewczynie, że ma wejść do środka.
Gdy zajęła miejsce w jedynej wolnej ławce, spróbowała najpierw posłuchać, co ma do powiedzenia nauczycielka. Kobieta zwięźle ją przedstawiła, a następnie wróciła do przerwanej lekcji, na szczęście nie komentując spóźnienia swojej nowej uczennicy. Temat nie wydał się Anie zbyt zajmujący, więc postanowiła rozejrzeć się po klasie. Część widoku zasłaniała jej burza kasztanowych loków, z którymi nie mogła się rano uporać. Po odgarnięciu ich na bok, zauważył dziewczynkę siedzącą w sąsiednim rzędzie, odrobinę bliżej tablicy niż ona. Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, była niepowstrzymane morze ognia, które inni mogliby nazwać włosami. Płomienie na głowie nieznajomej ścigały się i walczyły o miejsce przy choćby najlżejszym ruchu głowy. Od razu rozpoznała w niej błyskawicę, która minęła ją kilka chwil temu. Nagle ruda, korzystając z nieuwagi nauczycielki, odwróciła się i spojrzała prosto na Anę. Uśmiechnęła się, odsłaniając białe, trochę krzywe zęby. Jej zielone oczy błyszczały iskierkami rozbawienia. Po chwili bezgłośnie wyszeptała: przepraszam.
Ana usłyszała dobiegające z oddali miauczenie. Odgłos stopniowo się przybliżał. W pewnym momencie spojrzała w dół. Czarny kot, którego nie tak dawno obserwowała, siedział obok jej stóp i patrzył na nią z oczekiwaniem. Dopiero po chwili zauważyła, że przy jego łapkach leży zabita mucha. Uśmiechnęła się, rozbawiona. Pochyliła się i pogłaskała czarnego łowcę. Ten niemal natychmiast zaczął mruczeć.
Ewelina była prawdziwym wulkanem. Nie istniał pomysł, na który by nie wpadła, miejsce, do którego by nie weszła i tajemnica, której by nie odkryła. Dotychczas spokojna i nieśmiała Ana nabrała przy niej odwagi. Po krótkim czasie obie stały się największymi zmorami nauczycielki, która próbowała je opanować. Bezskutecznie. Zawsze trzymały się razem. Szalone pomysły Eweliny wkrótce wypełniły umysł Any. Nierzadko były łapane przez opiekunkę w trakcie realizowania najdzikszych fantazji, na jakie mogą wpaść dwie dziesięciolatki. Dlatego tak często obie były karane. Ich kłótnie – bo przy ich wybuchowych temperamentach często się zdarzały – zazwyczaj trwały pięć minut. Później godziły się i natychmiast zapominały o sprawie. Przy osobie tak pełnej życia Ana rozkwitała. Czuła, ze znalazła przyjaciółkę na całe życie.
Ana spojrzała na swoje kolana. Miała na nich kilka stron zapisanych pięknie wykaligrafowanymi literami. W dłoni czuła ciężar pióra. Zakończyła list starannym podpisem. Znów spojrzała w górę. Tym razem zobaczyła usiane niezliczonymi gwiazdami granatowe niebo. Błyszczące punkciki na jej oczach tworzyły piękne kształty, które za chwilę rozpadały się, by się znów połączyć. Za sobą usłyszała skrzypnięcie drzwi i ciche kroki na trawie. Po chwili poczuła na swoich ramionach miękki, delikatny materiał. W ślad za nim na jej ramieniu spoczęła ciepła ręka.
- Nie jest ci zimno? – zapytał zatroskanym, matowym głosem.
Ana nie musiała się odwracać. Po prostu sięgnęła ręką do jego dłoni i uścisnęła ją lekko. Oboje spojrzeli w gwiazdy.
***
Mam ochotę zapaść się w najgłębszą dziurę na całej tej planecie i  zostać tam na wieki, tak się wstydzę. Nie dość, że długi czas nie zamieszczałam kolejnej części, to jeszcze nie komentowałam żadnego z waszych blogów. Wstyd! Mogłabym to wszystko zwalić na szkołę i byłaby to po części prawda, bo musiałam się przyzwyczaić do nowego planu dnia. Jednak lwią część tej winy ponosi moje lenistwo. No niestety, taka prawda. Mam więc nadzieję, że mi wybaczycie i że w miarę szybko uda mi się nadgonić wasze blogi. 

niedziela, 8 września 2013

Część ósma: "Nadzieja"

Siedziała na kocu. Nad ich głowami śpiewały ptaki, a na gałęziach pobliskiego drzewa ścigały się wiewiórki. Słońce, teraz już wysoko na niebie, oświetlało całą okolicę, nadając jej barwy, których Ana nigdy nie podejrzewała o istnienie.
Sięgnęła po kolejną kanapkę zrobioną przez niego, starając się zamaskować swoje milczenie. Dalej czuła się niezręcznie w jego towarzystwie. Nie wiedziała, czego się po niej spodziewał. Jednak była spokojna. Jakby wielka burza szalejąca w jej umyśle nagle ustała. W głowie miała kojącą pustkę. Rozkoszowała się tym, co było. Ciepłem promieni na jej twarzy. Szumem liści przy najmniejszym powiewie. Cichutkim śpiewem ptaków Przekomarzaniem się wiewiórek na gałęziach. A także... jego obecnością. Świadomość, że Alex, z jakiegoś niezrozumiałego dla niej powodu chce jej pomóc i troszczy się o nią, była niesamowicie kojąca.
Nie przeszkadzała jej cisza. Lubiła chwile, w których mogła zatopić się w swoich myślach. Co prawda, przy Aleksie było to trochę krępujące (bądź co bądź  był dla niej obcym człowiekiem), ale czuła się przy nim... pewnie. Jakby mogła wreszcie zrzucić maskę, którą widziało już stanowczo zbyt wiele osób.
- Dlaczego nic nie mówisz? - on chyba nie lubił ciszy. Jego glos zabrzmiał tak, jakby chciał nim przekrzyczeć ten spokój.
Ana drgnęła i delikatnie uniosła głowę. Jednak zamiast spojrzeć w jego twarz, zaczęła przyglądać się dolinie widocznej ze wzgórza, na którym przebywali.
Jej nikła radość ulotniła się wraz z dźwiękiem jego głosu. Przypomniał jej, dlaczego tu przyjechali, dlaczego Alex chciał jej pomóc. A także to, że pojechała z nim z powodu chwilowego kaprysu, a nie dlatego, że mógł cokolwiek dla niej zrobić.
- Z takiego samego powodu, co ty-szepnęła wymijająco. Jej słowa uniósł podmuch wiatru i uczynił je niemal niesłyszalnymi. Ale on miał dobry słuch.
Na chwilę znowu zapanowała cisza. Ana upajała się tym momentem, bo wiedziała, że przesłuchanie tak szybko się nie zakończy. Zawsze był niesamowicie uparty.
- Nie sądzę - spokojny głos mężczyzny rozdzierał jej dobry nastrój kawałek po kawałku. – Myślę, że tu chodzi o coś innego - miała wrażenie, że doskonale wiedział, iż nie chce z nim rozmawiać i specjalnie się z nią drażni.
- O co miałoby mi chodzić? - tym razem Ana odwróciła się w jego stronę. Czuła się, jakby grała w jakąś grę, której zasad nie rozumie. Starała się zapanować nad irytacją, ale nie do końca jej to wychodziło.
- Tego właśnie chcę się dowiedzieć – brązowe oczy wpatrywały się w nią uporczywie, starając się wyczytać coś z jej twarzy. – Ale ty mi tego nie ułatwiasz.
Spojrzała na niego próbując znaleźć odpowiednie słowa. W głowie, zamiast kojącej pustki, miała istną eksplozję. Bałagan myśli i uczuć, plączących się, łączących w jedno i rozdzielających. Znów nie wiedziała, jak ma się zachować. Z jednej strony czuła, że może powiedzieć mu cała prawdę, ale z drugiej... na co by mu się to przydało? I tak nie zamierzała go do tego mieszać. Opowiedzenie całej historii wywołałoby jedynie pytania,  których tak bardzo starała się uniknąć.
- Nie wiem, o co ci chodzi – kolejna wymijająca odpowiedź. Spuściła wzrok. Z jakiejś irracjonalnej przyczyny była zawstydzona. Ale od tylu lat znała jedynie ucieczkę. To była jej tarcza, jej ochrona. Bez tego, co jej pozostaje?
- Ana, przerabialiśmy już to – potarł skronie, wyraźnie zniecierpliwiony. – Po co tu przyjechałaś, skoro nie chcesz ze mną chociaż porozmawiać? Dlaczego się zgodziłaś? – zapytał z wyrzutem. Zrozumiała, że dała mu nadzieję.
- Po pierwsze: nie zgodziłam się na to, żebyś mi „pomagał” – powiedziała mu, zirytowana. Wiedziała, że chciał ja sprowokować do rozmowy, ale w tym momencie o tym nie myślała. – Po drugie: sam chciałeś mnie tu przywieść. Czemu teraz masz do mnie pretensje?
 Spojrzał na nią z urazą. W jego oczach dopatrzyła się również smutku i żalu. Jeszcze przez chwilę jej się przyglądał. Potem zerwał się gwałtownie i odwrócił się od niej. Stał przyglądając się dolinie. Ana poczuła narastające poczucie winy. Pierwszy raz widziała go w takim nastroju. Przygryzła wargę i wpatrywała się w niego z nadzieją. Między nimi panowała nieprzyjemna, pełna napięcia cisza. Jeszcze kilka minut powitałaby ją z ulgą. Nie wiedziała ile to trwało – minutę, godzinę? Zaczęła się wiercić, zastanawiając się, jak zapytać go o drogę powrotną. W końcu znajdowali się kilka kilometrów od najbliższej miejscowości. Nagle usłyszała jego ciche westchnięcie. Po chwili zaczął mówić:
- Ja też na początku nie wiedziałem, jak mam zacząć rozmowę z tobą. Myślałem tylko o tym, że chcę ci pomóc-szepnął, nie odwracając się. Zdawało się, że mówił do siebie, ignorując obecność Any. Uniósł głowę i spojrzał w niebo. Na chwilę zapanowała cisza. – Sam przeszedłem przez to bagno. Wiem jak to jest codziennie widzieć ich twarze. Ja tez miałem rodzinę – odwrócił się.  Mówił tak, jakby każde słowo przychodziło mu z trudem. Jego oczy były pełne smutku, ale również spokoju. Zauważyła, że w środku już dawno pogodził się ze swoja przeszłością. Osiągnął coś, czego ona nie umiała. – Dałem sobie z tym radę, ale zajęło to kilka bardzo długich lat. I dlatego nie chcę, żebyś wciąż przez to przechodziła. Dlatego chcę ci pomóc. – przykucnął. Patrzył prosto w jej oczy. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Do tej pory nie myślała o tym, ze on również miał problemy. Nagle zdała sobie sprawę z tego, jaka była egocentryczką. Podczas gdy on troszczył się o nią, ona myślała tylko o sobie. Poczuła zawstydzenie, ale także... nadzieję. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Dobrze więc. Co chciałbyś wiedzieć.
Potarł brodę w zamyśleniu. Jego palce ocierały się o zaczątki zarostu. Zaczął ostrożnie, jakby bał się ją wystraszyć.
- Czy podczas... wojny poznałaś kogoś z kim się zaprzyjaźniłaś?
Słońce. Śmiech dziewczynki. Niezliczone piegi na jej twarzy. Rude, proste włosy powiewające jak flaga.
- Ewelina. Spotkałam ją w szkole, do której posłali mnie wuj i ciocia. Nie miałam z nią kontaktu odkąd rozstałyśmy się pod Warszawą. Pewnie zginęła – zakończyła ze smutkiem.  Jednak Alex, zamiast zadawać kolejne pytania lub chociaż wyrazić współczucie, wpatrywał się w nią w zadumie. Nagle uśmiechnął się szeroko.
- Ewelina? Ewelina Czarniecka?
- Skąd to wiesz? - zapytało podejrzliwie. Jednak w jej sercu zakiełkowała już nadzieja.
- Ależ Ano. Ewelina żyje i ma się całkiem dobrze! – wykrzyknął z radością.
***
Na dzisiaj zaplanowałam piknik. Wiecie, na wspomnienie odprężających czasów, gdy nie byliśmy zakuci w kajdany polskiego szkolnictwa. Przepraszam, że czekaliście tak długo, ale wena łaskawie powróciła dopiero kilka dni temu i udało mi się napisać ten rozdział dosłownie w trzy dni. Standardowo proszę o komentarze i obiecuję, że nadgonię każdego bloga :)


sobota, 24 sierpnia 2013

Część siódma "Uniki"



Słońce wschodzi i zachodzi, dni i noce następują po sobie w odwiecznym cyklu. Czasem wydaje się, że nic na świecie się nie zmienia, a czasem wystarczy jedna sekunda, niezauważalne mgnienie, by wywrócić wszystko do góry nogami. Jedna decyzja może odmienić całe twoje życie. Jedna chwila może zmienić cię na zawsze.
Wziął ją za rękę i delikatnie odciągnął od jej rodziców. Nie chciała iść. Opierała się jak najdłużej, patrząc w kamień. Próbując przypomnieć sobie ich twarze. Ale nie umiała. Widziała tylko szare cienie, kontury sylwetek, podczas gdy powinna ich pamiętać! Miała ochotę rwać sobie włosy z głowy, klęcząc nad tym zimnym kamieniem i patrząc, jak jej łzy łączą się z kroplami pozostałymi z nocnej burzy. Ale nie mogła. Bo ktoś silnie i uparcie przytrzymywał ją na powierzchni i nie pozwalał utonąć.
Poddała się mu. Pozwoliła się poprowadzić. Czuła tak obezwładniającą bezsilność, jakby nie mogła chodzić bez jego wsparcia.
Jej umysł odciął się od ciała, przestała zwracać uwagę na świat zewnętrzny. W natłoku myśli wyłapała jedno, szczególnie dziwne, zdanie : „Zaufać mu?”. To było tak nierealne, niemożliwe do spełnienia, że miała ochotę zaśmiać się mu w twarz. Chciał jej pomóc? Nikt nie mógł tego zrobić. Całe życie radziła sobie sama. Nie było żadnego wyjątku od reguły. Dlaczego ma być teraz?
Ale on nadal upierał się przy swoim. Musiała przyznać, był wytrwały. Tylko, że prawdę mówiąc, nie rozumiała, dlaczego to robił. Spojrzała na niego kątem oka. Miał zaciśniętą szczękę i zdecydowany wyraz twarzy, a na oczy opadały mu kosmyki przydługich, miodowych włosów. Wbrew temu wszystkiemu jego dotyk był dziwnie delikatny, niemal nienaturalny. Ich palce były splecione i dla postronnego obserwatora pewnie wyglądali jak para. Uśmiechnęła się do siebie.
W pewnym momencie Ana poczuła na sobie jego spojrzenie. Była pewna, że, tak jak ona, Alex ukradkiem ją obserwuje. Nie sądziła, by podobało mu się to, co widzi. Miała zmęczone, ciemnobrązowe, niemal czarne, oczy, noszące po sobie wyraźne pamiątki kilku nieprzespanych nocy. Jej brązowe loki teraz były w nieładzie, którego raczej nie mogła nazwać twórczym, choćby bardzo się starała. Sukienkę miała pogniecioną po spędzeniu ostatnich kilku godzin na podłodze. Całe szczęście, że nie było na niej plam, które dopełniłyby obraz nieszczęścia. Pokręciła głową. Kiedy zdążyła się tak zaniedbać?
Znów dyskretnie zerknęła na Alexa. Jego wargi wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, odsłaniając białe zęby. Wyraźnie się odprężył. W poszukiwaniu odpowiedzi na oczywiste pytanie „dlaczego?” nasunęła się niemiła odpowiedź. Widział ją w momencie słabości. Momentalnie poczuła ciepło na policzkach i spuściła głowę. Potrząsnęła nią lekko, by zasłonić się brązowymi lokami.
Nie odważyła się do niego odezwać. Nie umiała nawet na niego spojrzeć. Całą drogę przeszli w całkowitej ciszy. Ana nie widziała nawet, dokąd on ją prowadzi. Bała się rozejrzeć. Nie chciała napotkać jego wzroku.
Wkrótce coś ją jednak zmusiło. Alex się zatrzymał. Kobieta podniosła głowę i, unikając jego wzroku, rozejrzała się. Zrozumiała, że nie szli długo, choć dla niej były to całe wieki. Znajdowali się niedaleko cmentarza. Z miejsca, w którym stali, widać było stalowe pręty ogrodzenia. Szybko odwróciła głowę. Dość się już dzisiaj napatrzyła.
Dalej rozglądając się po okolicy dostrzegła cel ich krótkiej wędrówki. Kilka kroków od nich, pod starym, rozłożystym drzewem zaparkowana była klasyczna Syrena. Jej maska lśniła od porannego słońca, które jakoś przecisnęło się przez zielone liście dębu. Pomimo tego Ana czuła się, jakby miała wejść w paszczę lwa. Zerknęła nieufnie na swojego towarzysza.
Na jego twarzy odbijały się zupełnie inne uczucia. Był pełen... nadziei. Z niegasnącym uśmiechem w oczach obserwował powoli budzące się miasto. Podziwiał całą idylliczną otoczkę towarzyszącą tej porze dnia. Wręcz upijał się tym widokiem.
Otrząsną się ze swoich myśli. Spojrzał na Anę. Ciągle biła od niego łuna radości. Kobieta z łatwością wyczuła, że ta zwykła dla niej chwila to dla niego pełnia szczęścia. Uśmiechnęła się nieśmiało. Jego nastroje były zaraźliwe. Chciała, by ten moment trwał jak najdłużej. Bez zbędnych słów wsiadła do samochodu
***
Wróciłam. Znowu po długim okresie nieobecności. To część przejściowa. Właściwą akcję zaplanowałam na następny rozdział. Nie jestem z tego zadowolona, ale co zrobić? Po publikacji szóstej części moja wena oświadczyła, że bierze sobie wolne. Spakowała swoje manatki i już jej nie było. Z pocztówek, które do mnie wysyła, dowiedziałam się, że odpoczywa na Morzu Karaibskim, a dokładnie na Czarnej Perle, zaprzyjaźniła się z Jackiem Sparrowem, jest jego pierwszym oficerem na statku i wcale nie śpieszy jej się, by do mnie wrócić. Uparta jest jak nie wiem co. No, ale zobaczymy co da się zrobić :)