sobota, 24 sierpnia 2013

Część siódma "Uniki"



Słońce wschodzi i zachodzi, dni i noce następują po sobie w odwiecznym cyklu. Czasem wydaje się, że nic na świecie się nie zmienia, a czasem wystarczy jedna sekunda, niezauważalne mgnienie, by wywrócić wszystko do góry nogami. Jedna decyzja może odmienić całe twoje życie. Jedna chwila może zmienić cię na zawsze.
Wziął ją za rękę i delikatnie odciągnął od jej rodziców. Nie chciała iść. Opierała się jak najdłużej, patrząc w kamień. Próbując przypomnieć sobie ich twarze. Ale nie umiała. Widziała tylko szare cienie, kontury sylwetek, podczas gdy powinna ich pamiętać! Miała ochotę rwać sobie włosy z głowy, klęcząc nad tym zimnym kamieniem i patrząc, jak jej łzy łączą się z kroplami pozostałymi z nocnej burzy. Ale nie mogła. Bo ktoś silnie i uparcie przytrzymywał ją na powierzchni i nie pozwalał utonąć.
Poddała się mu. Pozwoliła się poprowadzić. Czuła tak obezwładniającą bezsilność, jakby nie mogła chodzić bez jego wsparcia.
Jej umysł odciął się od ciała, przestała zwracać uwagę na świat zewnętrzny. W natłoku myśli wyłapała jedno, szczególnie dziwne, zdanie : „Zaufać mu?”. To było tak nierealne, niemożliwe do spełnienia, że miała ochotę zaśmiać się mu w twarz. Chciał jej pomóc? Nikt nie mógł tego zrobić. Całe życie radziła sobie sama. Nie było żadnego wyjątku od reguły. Dlaczego ma być teraz?
Ale on nadal upierał się przy swoim. Musiała przyznać, był wytrwały. Tylko, że prawdę mówiąc, nie rozumiała, dlaczego to robił. Spojrzała na niego kątem oka. Miał zaciśniętą szczękę i zdecydowany wyraz twarzy, a na oczy opadały mu kosmyki przydługich, miodowych włosów. Wbrew temu wszystkiemu jego dotyk był dziwnie delikatny, niemal nienaturalny. Ich palce były splecione i dla postronnego obserwatora pewnie wyglądali jak para. Uśmiechnęła się do siebie.
W pewnym momencie Ana poczuła na sobie jego spojrzenie. Była pewna, że, tak jak ona, Alex ukradkiem ją obserwuje. Nie sądziła, by podobało mu się to, co widzi. Miała zmęczone, ciemnobrązowe, niemal czarne, oczy, noszące po sobie wyraźne pamiątki kilku nieprzespanych nocy. Jej brązowe loki teraz były w nieładzie, którego raczej nie mogła nazwać twórczym, choćby bardzo się starała. Sukienkę miała pogniecioną po spędzeniu ostatnich kilku godzin na podłodze. Całe szczęście, że nie było na niej plam, które dopełniłyby obraz nieszczęścia. Pokręciła głową. Kiedy zdążyła się tak zaniedbać?
Znów dyskretnie zerknęła na Alexa. Jego wargi wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, odsłaniając białe zęby. Wyraźnie się odprężył. W poszukiwaniu odpowiedzi na oczywiste pytanie „dlaczego?” nasunęła się niemiła odpowiedź. Widział ją w momencie słabości. Momentalnie poczuła ciepło na policzkach i spuściła głowę. Potrząsnęła nią lekko, by zasłonić się brązowymi lokami.
Nie odważyła się do niego odezwać. Nie umiała nawet na niego spojrzeć. Całą drogę przeszli w całkowitej ciszy. Ana nie widziała nawet, dokąd on ją prowadzi. Bała się rozejrzeć. Nie chciała napotkać jego wzroku.
Wkrótce coś ją jednak zmusiło. Alex się zatrzymał. Kobieta podniosła głowę i, unikając jego wzroku, rozejrzała się. Zrozumiała, że nie szli długo, choć dla niej były to całe wieki. Znajdowali się niedaleko cmentarza. Z miejsca, w którym stali, widać było stalowe pręty ogrodzenia. Szybko odwróciła głowę. Dość się już dzisiaj napatrzyła.
Dalej rozglądając się po okolicy dostrzegła cel ich krótkiej wędrówki. Kilka kroków od nich, pod starym, rozłożystym drzewem zaparkowana była klasyczna Syrena. Jej maska lśniła od porannego słońca, które jakoś przecisnęło się przez zielone liście dębu. Pomimo tego Ana czuła się, jakby miała wejść w paszczę lwa. Zerknęła nieufnie na swojego towarzysza.
Na jego twarzy odbijały się zupełnie inne uczucia. Był pełen... nadziei. Z niegasnącym uśmiechem w oczach obserwował powoli budzące się miasto. Podziwiał całą idylliczną otoczkę towarzyszącą tej porze dnia. Wręcz upijał się tym widokiem.
Otrząsną się ze swoich myśli. Spojrzał na Anę. Ciągle biła od niego łuna radości. Kobieta z łatwością wyczuła, że ta zwykła dla niej chwila to dla niego pełnia szczęścia. Uśmiechnęła się nieśmiało. Jego nastroje były zaraźliwe. Chciała, by ten moment trwał jak najdłużej. Bez zbędnych słów wsiadła do samochodu
***
Wróciłam. Znowu po długim okresie nieobecności. To część przejściowa. Właściwą akcję zaplanowałam na następny rozdział. Nie jestem z tego zadowolona, ale co zrobić? Po publikacji szóstej części moja wena oświadczyła, że bierze sobie wolne. Spakowała swoje manatki i już jej nie było. Z pocztówek, które do mnie wysyła, dowiedziałam się, że odpoczywa na Morzu Karaibskim, a dokładnie na Czarnej Perle, zaprzyjaźniła się z Jackiem Sparrowem, jest jego pierwszym oficerem na statku i wcale nie śpieszy jej się, by do mnie wrócić. Uparta jest jak nie wiem co. No, ale zobaczymy co da się zrobić :)

wtorek, 13 sierpnia 2013

Część szósta: "Sama?"

Błysk rozświetlił całe pomieszczenie, odsłaniając nagie, pozbawione ozdobników ściany i kilka mebli, rozrzuconych po pokoju w nieładzie, jakby ustawiała je dziewczynka bawiąca sie w dom. Nie było w tym żadnego porządku, jedynie czysty przypadek i chaos.
Ana zamknęła oczy i zaczęła cicho liczyć. Zagrzmiało, gdy doszła do pięciu.
Kiedyś bała się burz. Wzdrygała się przy każdym błyśnięciu. Gdy po kolejnym grzmotnięciu podciągnęła nogi i schowała twarz pomiędzy kolanami, poczuła delikatne muśnięcie dłoni na jej plecach. Przez jedną cudowną chwilę myślała, że to mama. Uniosła szybko głowę z nikłym uśmiechem na bladej jak papier twarzy i zaszklonymi oczami. Prawda szybko zatarła jej chwilową radość. Przed sobą miała twarz cioci. Była piękna, ale to nie była Ona. Kobieta zdawała się nie zauważać wyrazu rozczarowania w oczach dziewczynki. Z ręką wciąż na jej plecach pochyliła się i szepnęła wprost do ucha Any:
- Za chwilę będzie następny błysk. Kiedy go zobaczysz, zacznij liczyć. Każda sekunda to jeden kilometr. Tak daleko jest od nas burza.
Bursztynowe oczy dziewczynki zaświeciły się z ciekawości. Gdy błyskawica znów rzuciła światło na spowity ciemnością pokój, w którym się znajdowały, Ana zaczęła cichutko liczyć: raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć... Jej szept wypełniał pomieszczenie, zakończając złowrogą ciszę. Wtem rozległ się potężny grzmot. Domem zatrzęsło, a dziewczynka podskoczyła w fotelu i delikatnie pisnęła. Dłoń cioci znowu odnalazła drogę na jej plecy i zaczęła ją uspokajająco głaskać.
- Spokojnie - odezwała się cichym, kojącym głosem. - Doliczyłaś do sześciu, więc burza jest aż sześć kilometrów stąd. Widzisz, nie ma się czego bać.
Ana powoli pokiwała głową. Tak, nie ma się czego bać. Dopóki ciocia jest z nią i mogą liczyć, to burza nie jest straszna. Kobieta jeszcze przez chwilę została ze swoją sześcioletnią siostrzenicą zastanawiając się, czy tym razem uśnie spokojnie.
Bo przecież nie ma się czego bać
Ana otworzyła oczy. Siedziała na dywanie, opierają głowę na zimnej ścianie. Kolana podciągnęła pod brodę, a rękami oplotła nogi, niemal tak samo, jak milion lat świetlnych temu. Drżała. Bała się. Nie burzy, tego lęku pozbyła się dawno temu. Nie innych rzeczy, których boją się "normalni ludzie". Utraty majątku, pozycji, a w końcu stracenia życia. Wszystkie te lęki wydawały jej się tak błahe, bezsensowne. Z możliwością stracenia wszystkiego pogodziła się dawno. Pewne... wydarzenia uświadomiły jej, że nic tak na prawdę nie trwa wiecznie. Więc dlaczego dalej się bała? Bo nie do końca w to uwierzyła. Jedna rzecz trwała całe jej życie i nie chciała się skończyć, pomimo tego, że już dawno nadszedł jej czas
Bała się samotności.
- Kochanie, chodź już - ciepła dłoń cioci złapała ją za rękę i pociągnęła delikatnie.
- Nie chcę - powiedziała cicho, płaczliwie. - Chcę zostać z nimi - dalej trwała w miejscu
Kobieta westchnęła i przykucnęła, by jej oczy znalazły się na poziomie oczu dziewczynki.
- To niemożliwe kochanie. Oni są już tam, w górze.
Tym razem dziecko pozwoliło się poprowadzić wąską dróżką. Z ręką dalej w ciepłej dłoni cioci przeszła kilka kroków, a potem zatrzymała się i na chwilę odwróciła głowę. Jeszcze przez chwile przyglądała się nagrobkowi. Po raz tysięczny tego dnia przeczytała: "Carol i Felix Burnett. Pokój ich duszom."
Kolejny błysk przywrócił ją do rzeczywistości. Znowu zaczęła liczyć: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć... Zagrzmiało. Burza się oddalała.
- Ano, chodź tu na chwilkę - zabrzmiał głęboki, tubalny głos.
- Dobrze wujku - zawołała Ana. Po cichu zwróciła się do przyjaciółki: - Abigail, zaraz wracam.
- Tylko się pośpiesz-władczy ton dziewczynki śmiesznie kontrastował z jej ośmioletnią twarzą. Ana stłumiła parsknięcie i skierowała się do salonu.
- Tak, wujku? - zapytała nieśmiało. Wpatrzona w poważny wyraz twarzy mężczyzny, nie zauważyła swojej cioci siedzącej w fotelu przy kominku po jej prawej stronie.
- Mamy dla ciebie bardzo ważną sprawę, dziecko - wskazał jej kanapę, a sam przystanął za fotelem, w którym siedziała jego żona.
- Kochanie, jesteś już duża. Jutro kończysz dziesięć lat. Chcielibyśmy, żebyś zaczęła się uczyć w prawdziwej szkole - oczy dziewczynki powiększyły się, gdy usłyszała tą wiadomość. To prawda, chciała zacząć chodzić do szkoły z innymi dziewczynkami, ale to by oznaczało, że... - Dlatego chcemy, żebyś pojechała do szkoły.
- Pojechała? - wyjąkała. Nie chciała stąd wyjeżdżać. Abigail tu zostanie, ciocia i wujek tu zostaną... Nie chciała tam być sama.
- Tak, dziecko. Zawieziemy cię tam za dwa dni, będziesz mieszkać w domu z innymi dziewczynkami w twoim wieku, a my będziemy cię odwiedzać co jakiś czas.
- Ale...ale ja nie chcę tam jechać. Nie chcę zostać sama.
- Nie będziesz. Nie martw się, kochanie - zaczęła delikatnie ciocia.
- Spakujesz się jutro przed przyjęciem, bo wyjeżdżamy wcześnie rano. Bądź gotowa.
Ana przytaknęła, czując, że nie jest w stanie wykrztusić słowa. Znowu zostawiają ją samą. Machinalnie wyszła z pokoju, nie wracając jednak do Abigail. Małżeństwo patrzyło na nią z troską, jednak oboje byli pewni, że tak będzie dla niej najlepiej.
Ana otworzyła oczy i wstała z podłogi. Nie wiedziała, jak długo trwała w tej pozycji. Przeszła kilka kroków podchodząc do okna. Niebo było zachmurzone, więc nie mogła dostrzec gwiazd, a po jej lewej stronie zaczynało szarzeć. Ile jeszcze nocy spędzi bez zmrużenia oka? Jak długo będzie musiała stawiać czoła wspomnieniom?
*
Wyszła z domu kilka minut po wschodzie słońca. Świat był już oświetlony przyjemnym, ciepłym blaskiem, a na ulicach mieniło się kilka pamiątek po nocnej burzy.
Ana szła pewnie, wiedząc doskonale, gdzie musi skręcić. Miasto nie zmieniło się aż tak bardzo, a ona wyryła sobie tą drogę w pamięci.
Mijała kolejne, jeszcze zamknięte sklepy, otulając się ciaśniej szalem, który miała na sobie. Mimo ciepłej pory roku ranki bywały tu chłodne.
W końcu doszła do kawałka równo przystrzyżonej trawy rosnącej przed czarnym, stalowym ogrodzeniem. Na zielonych roślinach mieniły się krople rosy odbijając światło jak szkło.
Ostrożnie przeszła zabłoconą ścieżkę i podeszła pod bramę. Chwilę jeszcze się wahała, ale w końcu zebrała cała swoją odwagę i otworzyła ją. Jej oczom ukazał się straszny widok.
Przed nią rozciągały się setki, nie, tysiące nagrobków. Wszystkie lśniły jeszcze od nocnego deszczu. Powoli podeszła do najbliższego z nich. "Sylwia Trzeszczak". Jedna z jej koleżanek, rok od niej młodsza. Zawsze nosiła fioletowe sukienki, choć szczerze nienawidziła tego koloru.
Zginęła podczas bombardowania.
Damian Bareń. Syn piekarza. Nie znała go, ale codziennie widziała, jak chodził za ladą i  obsługiwał klientów.
Zginął podczas walk.
Odwróciła głowę, nie chcąc patrzeć na inne napisy. Jej oczy przysłoniły łzy, przez co nie widziała drogi. Jednak instynktownie podążyła w dobrym kierunku. Po kilku minutach wędrówki dotarła na miejsce. Niezliczoną ilość razy czytała już ten napis. "Carol i Felix Burnett. Pokój ich duszom"
"Cześć mamo. Cześć tato. Jestem. Wróciłam. Nawet nie wiecie, jakie mieliście szczęście. Zginęliście cztery lata przed największym piekłem, jakie widziała ta ziemia."
Pozwoliła łzom wymknąć się z jej oczu. Czuła ich ciepło na policzkach. Czuła ulgę.
Nagle poczuła delikatne dłonie na ramionach. Zadrżała. Ktoś za nią zaczął delikatnie pocierać nimi jej skórę przykrytą szalem, najwyraźniej próbując uchronić ją przed zimnem.
-Pozwól sobie pomóc-usłyszała szept przy swoim uchu. Alex.
*
Tam tam tara tam! Wróciłam! To chyba mój najdłuższy rozdział. Jestem z niego bardzo dumna. Wyszedł dokładnie tak, jak chciałam. A więc pozostają mi tylko dwie rzeczy: życzyc wam miłego czytania i (tradycyjnie :) ) poprosić o komentarze.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Część piąta: "Dlaczego nic nie mówisz?"

Powoli mieszała herbatę, nie podnosząc oczu znad bursztynowego płynu. Jej dłoń drżała lekko. Wiedziała, że to zauważył. Łyżeczka, którą trzymała, co chwila obijała się o filiżankę, przerywając niezręczną ciszę panującą w pokoju. Oboje siedzieli pogrążeni we własnych myślach, bojąc się jednak wypowiedzieć je na głos.
Nie powinna była tu przychodzić. Ale jak miała mu odmówić? Tak się cieszył. Nigdy nie umiała się zdobyć na asertywność wobec niego. Nawet teraz, gdy oboje mmieli już ponad trzydzieści lat, powiedzenie zwykłego "nie" przypominałoby nakrzyczenie na małego, niewinnego chłopca. Mimo tego, że wydoroślał, jego oczy zachowały wyraz dziecinnej naiwności i nadziei.
-A więc, gdzie teraz mieszkasz? - Ana, zaskoczona, gwałtownie podniosła głowę i spojrzała prosto w oczy swojego rozmówcy. Zarówno w jego twarzy, jak i w głosie wyraźnie dostrzegła niepewność, zakłopotanie i nieśmiałość. To odkrycie sprawiło, że mimowolnie się uśmiechnęła. Cóż, widocznie nawet Alex sie zmienił.
-Pomieszkuję to tu, to tam.Nie znalazłam jeszcze swojego miejsca - prawda. Ciągle gubiła się w tym świecie, jakby tu nie pasowała. Jakby była wielka pomyłką wszechświata.
Jej uśmiech, choć teraz znacznie bledszy, dodał Aleksowi odwagi. Wyprostował się i nie uciekał już wzrokiem przed jej spojrzeniem.
-Jeszcze znajdziesz, zaufaj mi. Natomiast ja wybudowałem tu dom swoich snów - fałsz. Z jego ciepłych, brązowych oczu można było czytać jak z otwartej księgi. Ana nigdy nie miała z tym problemu. Poza tym wiedziała, że od zawsze chciał podróżować. Bycie tu, ustatkowanie się, było dla niego ograniczeniem wolności, związaniem skrzydeł.
Pamiętała, że kiedyś udawał ptaka. Wbrew pozorom pasowało to do niego bardziej niż bycie człowiekiem. Zdawało się, że zaraz rozwinie skrzydła, ukryte gdzieś pod koszulą i wzniesie się do słońca
Właśnie do tego był stworzony. Nie do bycia tutaj.
-Cieszę się z twojego szczęścia - spuściła oczy, by nie zauważył w nich kłamstwa - zarówno jego, jak i jej. Znowu zapadła niezręczna cisza. Żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć, jak nawiązać z drugą osobą kontakt. Ana uparcie wpatrywała się w herbatę.
Nagłe, niespodziewane słowa znowu rozdarły milczenie.
-Być może jestem nietaktowny, ale muszę wiedzieć - mówił szybko Alex. - Co się z tobą działo przez te wszystkie lata? Jak przeszłaś przez to... - zaciął się, nie wiedząc, jakiego słowa użyć, by trafnie opisać to wszystko, co ją spotkało. Co ich spotkało. Jak ująć jednym słowem pojedynczy odłamek szkła poplamiony zaschniętą krwią, lament matki nad śmiercią jedynego dziecka i gruzowiska pozostałe z najpiękniejszych budynków świata. - To...to wszystko.
On też nie mógł znaleźć odpowiedniego słowa. Nie mógł jednym ruchem zgarnąć wszystkiego, co widział i wrzucić do jednego wora. A słowo, chyba jedyne na całym świecie, które w jakimś stopniu opisywało te zdarzenia, nawet dla optymisty, nawet po latach, było tabu.
Roześmiała się perliście.
-Och, chyba nie oczekujesz tego, że pamiętam. Miałam dziesięć lat, gdy to się zaczęło. A po tak długim czasie zaczynam mieć duże luki w pamięci - kłamstwo. Od początku do końca. Jak mogłaby zapomnieć? Wiedziała, że się zorientował, w końcu nie był głupi. Pytanie tylko, czy podejmie jej grę, czy postanowi zagrać w otwarte karty.
Z jego twarzy natychmiast wyparowało wszelkie zakłopotanie, nieśmiałość czy niepewność. Pozostała tylko złość.
-Nie kłam. Tego nie da się zapomnieć. Myślisz, że nie próbowałem? Mniejsza o mnie, rozmawiamy o tobie-powiedział z naciskiem. - Po wszystkim... nie dałaś żadnego znaku życia, nie przyjechałaś. Przez lata uznawaliśmy cię za martwą. Do chwili, gdy pojawiłaś się na pierwszych stronach gazet jako nowa sensacja teatru. Może teraz masz mi coś do powiedzenia? - ostatnie zdanie niemal wydyszał.
Ana wpatrywała się w niego zszokowana. Miała powiedzieć mu prawdę? Całą? Przez moment się wahała. Otworzyła usta, by mu wyjaśnić, ale natychmiast je zamknęła. To była jej sprawa i musiała poradzić sobie sama.
-Nie jestem ci nic winna - stwierdziła dobitnie. Wydawała się pewna siebie, ale w środku czuła się bezradna. Po chwili ciszy dodała. - Muszę już iść. Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Nie musisz mnie odprowadzać.
Uśmiechnęła się na pożegnanie i wyszła. Natomiast Alex jeszcze długo siedział w fotelu, wpatrując się w drzwi i myśląc...
*
Przepraszam, że musieliście tak długo czekać, ale oto jest. Świeżo upieczony nowy rozdział. Obiecuję, że wszystkie rozdziały, części i miniaturki sumiennie nadgonię i, jak co rozdział, proszę o komentarze. :)