Dla Sandry. Ponieważ bardzo o to prosiła i na to czekała. Miło mi, że zyskuję nowych "fanów". ;)
Nicość. Pustka.
Biel przytłaczała go ze wszystkich stron. Nie było końca ani
początku. To nie był już jego świat. Wydawał się być jedynym
niepasującym elementem jego układanki, nie należał do tego
miejsca. Usiadł, czując, jakby dryfował w powietrzu. Podciągnął
swoją poszarzałą szatę pod kolana. I czekał.
***
Była piękna.
Również niepasująca do tego świata, ale niepasująca także do
niego. Jej piękne hebanowe loki opadały aż do linii talii, a
nieskazitelnie biała suknia luźno opinała ją we właściwych
miejscach. Pomimo tego wydawało się, że wyrzekła się kobiecości.
Wróć. Że nigdy nie wiedziała, iż jest kobietą. Od razu nasunął
mu się oczywisty wniosek: wychowała się tu, pierwszy raz widzi
mężczyznę. Ciekawość zalała go jak wzburzone fale morza, ale
nie odezwał się. Nie podniósł nawet głowy. Usiadła obok niego,
podkulając nogi, jednak nie podeszła zbyt blisko. Wyczuł, że
traktowała go jak dzikie zwierzę. Nieufnie. Jakby mógł jej coś
zrobić. W końcu była to najpiękniejsza kobieta, jaką w życiu
widział.
***
Długo trwało
zanim się odezwała. Może myślała, że to on pierwszy coś powie.
Nie zamierzał ułatwiać jej tego zadania. W myślach kręcił głową
nad naiwnością dziewczyny, zastanawiając się jednocześnie, ile
pozostało jej do inicjacji. Nie wiedzieć czemu zaczął jej
żałować. Wydawała się taka... nieskalana. Przekonana o
uczciwości tego świata. Właśnie z takich przemyśleń wyrwał go
cichy głos dziewczyny. Szepcząc, jakby bojąc się, że ktoś ich
podsłucha, zapytała:
- Dlaczego?
I tak zaczęła
się ich gra.
***
Zacisnął ręce w
pięści. Napiął mięśnie do granic możliwości, wciąż
uporczywie wpatrując się w białą nicość pod jego kolanami. Nie
obchodziło go, czy zauważyła, jak bardzo w tej chwili jej
nienawidził. Po głowie wciąż tłukło mu się jej jedyne pytanie.
Nie mógł się od tego uwolnić, grało w jego umyśle jak odwieczna
muzyka. Doprowadzało go do szału.
- Dlaczego?
Jedynie siłą
woli powstrzymując się od rzucenia się na nią, jeszcze mocniej
zacisnął pięści. Odetchnął kilka razy, próbując rozluźnić
mięśnie. Jego głowa zdawała się być pusta oprócz tego jednego
słowa. Gdy tylko mu się to udało, wolno podniósł wzrok i
spojrzał jej w twarz. Po raz pierwszy.
Miała delikatne
rysy. To było pierwsze, co zauważył. Wąskie, różowiutkie usta
wygięte w delikatnym, niemal niezauważalnym uśmiechu. Piękne,
szmaragdowe oczy. Miała najwyżej dziewiętnaście lat. I
przyglądała mu się z widoczną aprobatą.
Wtedy, po raz
pierwszy, powiedziała coś więcej.
- Czy wiesz, ile
istnień przez ciebie zgasło? Co zrobiłeś z tymi ludźmi? –
dalej mówiła szeptem. Spuścił wzrok, bardziej z powodu furii, niż
z poczucia winy. Czy ona komunikowała się jedynie pytaniami?
Cisza, która
pomiędzy nimi zapadła, wydawała się niewzburzona jak wschód
słońca.
***
- A może po
prostu nie miałem żadnego powodu?
Podniosła głowę,
zaskoczona jego nagłym wyznaniem. Wydawało się, że straciła
wszelką nadzieję na to, że kiedykolwiek coś powie. Nie wiedziała,
że gdyby przysłali do niego samą Matkę, nie odezwałby się już
nigdy. Teraz jednak było inaczej.
- Każdy ma jakiś
powód – odpowiedziała zupełnie naturalnie, niemal odruchowo. Nie
postępowała zgodnie z regułami. Nie powinna była drążyć
tematu.
Zaskoczenie
musiało odmalować się na jego twarzy, bo dostrzegł, że
dziewczyna, zanim odwróciła głowę, uśmiechnęła się
delikatnie.
***
Patrzyła na niego
wyczekująco. Od jakiegoś czasu. Jej spojrzenie nie doprowadzało go
do furii tak, jak kiedyś, ale nadal działało mu na nerwy.
Widocznie to zauważyła, bo zamiast drążyć temat wpatrywała się
w niego nieustannie.
- Jestem złym
człowiekiem. Psycholem. Coś jest nie tak z moim mózgiem. Nie
wystarcza ci taka odpowiedź? – powiedział powoli, akcentując
każde słowo. Tym razem to on czekał na reakcję.
Otrzymał ją
niemal od razu.
- Nie. Nie
wystarczy – mówiąc to rozsiadła się wygodnie w taki sposób, że
niemal dostrzegł fotel pod jej kolanami. Znowu spojrzała na niego.
Jego ruch.
***
Spojrzał na nią
zaciekawiony. Spała. Czarne loki zasłaniały jej połowę twarzy, a
usta miała delikatnie otworzone. Nie chrapała. Uśmiechnął się.
Teraz wyglądała tak łagodnie, tak młodo. Zmarszczył czoło.
Właściwie nie wiedział, ile ma lat. Nic o niej nie wiedział.
Ale z drugiej
strony musiał wiedzieć tylko jedno. Jak bardzo jest w stanie mu
zagrozić.
Ale teraz wydawała
się taka niegroźna. Nie z tego świata. Nie pasowała mu na
Akolitkę.
***
- Ci ludzie... Ilu ich zginęło?
Zmarszczyła
czoło, niepewna, co ma mu powiedzieć. Niepewna jego celu, jego
planu. Nie mogła zdradzać szczegółów śledztwa. Ale przecież to
on był mordercą.
- Dziewiętnastu –
odpowiedziała oskarżycielsko. Uniosła dumnie czoło i spojrzała
prosto w jego oczy. To one miały jej powiedzieć prawdę, tego ją
nauczono. Jego twarz pozostała niewzruszona, tak jak się domyślała,
ale oczy... One niosły ze sobą niesłychaną dawkę emocji, tak
silną i poplątaną, że nie potrafiłaby jej opisać, gdyby ją o
to poproszono. Spuściła wzrok. Proszono ją o zbyt wiele.
Gdy się odezwał,
miał zachrypnięty głos.
- Tyle istnień...
– powiedział, niemal przerażony tym, do czego sam się dopuścił.
Nie potrafił podnieść oczu. Czuł, że teraz nic już nie ochroni
go od jej oskarżeń. Oskarżeń, na które sam zasłużył.
Wtedy zaczął
mówić.
***
- Nie wiedziałam,
że ktoś w ogóle wiedział o tych pogróżkach. Ktoś z zewnątrz –
powiedziała, wciąż patrząc na niego w zdumieniu. Siedział
wyprostowany, wpatrując się w górę.
- Widocznie dość
dawno nie byłaś na zewnątrz – odpowiedział z przekąsem.
Kobieta się zarumieniła i spuściła wzrok. Nie drążył tematu.
-Takie wieści
szybko się rozchodzą – kontynuował. – Wkrótce całe miasto
ogarnęła panika. Szaleniec tak blisko, właściwie pośród nas...
Idący koło ciebie na ulicy, uśmiechający się i spokojnie robiący
zakupy... A jednocześnie grożący, że zabije wszystkich, że po
prostu spali całe miasto. Nikt nie czuł się bezpieczny. Matka
zarządziła blokadę, żeby facet się nie wydostał. A jednocześnie
wydała na nas wyrok. Nikt by nie przeżył.
Spuścił wzrok.
Ona nigdy tego nie zrozumie. Byli jak zwierzęta prowadzone na rzeź.
Osaczone, bez drogi ucieczki. Zawsze stawia się na większe dobro.
Oni też by tak postawili. Ale tym razem byli po drugiej stronie.
***
- Nic więcej nie
powiesz? – pierwszy raz traciła nad sobą panowanie. Jeszcze nigdy
nie słyszał, żeby krzyczała. Wpatrywał się w nią
zafascynowany. Stała nad nim i wrzeszczała tak głośno, jak tylko
mogła. – Po prostu ich zabiłeś?! Przyznajesz się? I tyle? Tak
ciężko jest ci powiedzieć dlaczego?
Opadła. Jej
ramiona lekko drżały, a dłońmi zasłoniła twarz. Głos Matki
odbijał się w jej głowie. Za dużo emocji. Musisz nauczyć się
nad nimi zapanować. I nie płacz! Okazujesz słabość! Jesteś
słaba! Przytłaczało ją tyle uczuć, że sama nie wiedziała
już, co czuje. Wszystko zlewało się w jedno, jednocześnie
pragnęła, żeby On, morderca, ją objął i czuła obrzydzenie na
samą myśl o jego dotyku. Nie wiedziała już, co ma robić. Wysłano
ją tu, by dowiedziała się o motywie winnego. Żadnych dowodów nie
potrzebowali, proces odbyłby się zgodnie z procedurami, szybko i po
cichu.
On jednak po raz
kolejny odmawiał odpowiedzi.
***
Nie wiedział, co nim kierowało. Nie
analizował tego, nie chciał nawet się nad tym zastanowić, bo
wtedy dotarłoby do niego, jak zły jest to pomysł. A jednak dał
się temu porwać.
Powoli uniósł rękę i dotknął jej
ramienia.
***
- Data zbliżała się. Wszyscy
wariowali, niektórzy barykadowali się w domach. Nie rozumieli, że
to i tak nic nie da. Nie w porównaniu z ogniem.
Musiałem coś zrobić.
***
Wpatrywała się w niego w osłupieniu,
słuchając każdego jego słowa. Wydawała się nienaturalnie
zafascynowana nieprawdopodobną historią mordercy. Jednak on znowu
przerwał w najmniej odpowiednim momencie, jakby bawiąc się z nią.
Jakby chciał przedłużyć sobie życie o jeszcze maleńką chwilkę.
Zacisnął usta i spojrzał na nią.
Czekał na osąd. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale wtedy
odkryła, że jej głowę wypełnia przeraźliwa pustka. A on po
prostu na nią patrzył, czekając, analizując każdy jej
najmniejszy ruch. Zamknęła usta i skinęła głową. Kontynuuj.
***
On jednak siedział uparcie
z zaciśniętymi ustami. Jego wargi ułożyły się w cienką kreskę.
Skrzyżował ramiona. I tak powiedział już za dużo. Jej uroda była
dekoncentrująca. Niemal zapomniał, że znajduje się w najgorszym
więzieniu na świecie. W więzieniu umysłu. Sam się pogrążał. Z
każdym słowem był coraz bliżej nieuchronnego. Wiedział
doskonale, co go czeka, jednak zwierzęcy instynkt przetrwania już
od dawna władał jego światem. Wszystko zaczęło się, gdy
podpalił ten budynek. Coraz bardziej przypominał zwierzę, gnane
przed siebie przez strach i rozpaczliwe pragnienie przeżycia. Tonął.
A ona nie mogła i nie chciała mu pomóc.
***
Traciła cierpliwość. Po
raz kolejny. Tym razem miała wrażenie, że on już nigdy się nie
odezwie. Zauważyła, że, paradoksalnie, im bardziej
zniecierpliwiona i zdesperowana jest, tym bardziej on jest spokojny.
Nie przypominał już tamtego furiata i mordercy. Właśnie,
mordercy. Czas mijał, a Matka coraz bardziej się niecierpliwiła.
Musiała jakoś przekonać go do mówienia. Tylko co miała mu do
zaoferowania?
***
- Marco? - wzdrygnął się.
Czy ona... Czy ona naprawdę zwraca się do niego po imieniu? To
wydawało się takie... nie na miejscu, nieprawdopodobne.
Nienaturalne. Spojrzał na nią, szukając w jej twarzy jakichkolwiek
oznak podstępu. Znalazł je natychmiast w jej oczach. - Marco? -
powtórzyła tym samym, cichym i miękkim głosem, zbliżając się
powoli do niego. Jej ręce powoli powędrowały w górę, sięgając
kilku guzików przy szyi. Chciał powiedzieć nie, zatrzymać ją,
ale wciąż siedział jak skamieniały, nie mogąc wykrztusić ani
jednego słowa. Uśmiechnęła się delikatnie, zadowolona, a strach
i sztuczność w jej oczach powoli znikały. Odpięła pierwszy
guzik i powoli ukucnęła przy nim. Zbliżyła swoją twarz do jego
twarzy i wyszeptała mu do ucha:
- Oboje mamy to, czego
pragnie druga strona. Czemu się tym nie podzielić? - po tych
słowach przygryzła lekko płatek jego ucha. Delikatnie, powoli
odsunęła się na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy. Położyła
ręce na jego policzkach i czekała. Mężczyzna patrzył na nią,
ciągle wszystko analizując. Jego brązowe oczy były skupione,
zdawał się jej nie zauważać. Po chwili jednak poczuła jego ręce
na swoich biodrach, przyciągające ją bliżej niego. Jej usta
poddały się pocałunkowi z nieoczekiwaną rozkoszą. Uniosła ręce
do jego głowy, chwytając go za włosy i przybliżając się, by
wypełnić każdą lukę pomiędzy ich ciałami. Jego ręce wędrowały
po całym jej ciele, wprawiając ją w dygotanie. Jej oddech
przyspieszył, a gdy oderwał się od jej ust, by pocałować szyję
dziewczyny, zamienił się w dyszenie. Kiedy dotarł do jej piersi,
wydała z siebie cichy jęk. Położył ją na białej nicości,
przygniatając ciężarem swojego ciała. Jej jęki stawały się
coraz głośniejsze. O Matko, pomyślała,
nigdy nie sądziłam, że to będzie aż tak przyjemne.
***
Z przyjemnego odrętwienia
wybudziła się dopiero po jakimś czasie. Czuła jego ramię
przewieszone przez jej talię i przyciągające ją bliżej niego i
miarowe ruchy jego nagiej klatki piersiowej przyciśniętej do jej
pleców. Uśmiechnęła się delikatnie i wtuliła się jeszcze
bardziej w jego plecy. Nagle dotarło to do niej. Co ona właściwie
robi?! Przecież to morderca, człowiek, który zabił dziewiętnaście
osób i groził tysiącom innych! A ona zrobiła to tylko dla jednej
rzeczy. Poczuła, że on też się obudził. Jego ręka odruchowo
przycisnęła ją do niego jeszcze mocniej. Dam mu jeszcze chwilę,
pomyślała,
jeszcze chwilę.
***
Otworzył oczy i natychmiast poczuł jej nagie ciało przyciśnięte
ciasno do niego. Uśmiechnął się i przyciągnął ją jeszcze
bliżej. W tym momencie nie myślał o konsekwencjach. Powoli
podniósł się na łokciu i delikatnie pocałował jej ramię,
schodząc niżej wzdłuż jej ręki. Zadrżała pod wpływem jego
dotyku. Odwróciła się w jego stronę. Przez chwilę podziwiał jej
piękno, jej idealne kształty i młode ciało, które w tym momencie
należało tylko do niego. Miał już kontynuować swoje poczynania,
gdy zmroził go wyraz jej oczu.
Czas na zapłatę.
***
- Bałem się o tych wszystkich ludzi, bałem się o siebie, zrozum.
On kręcił się po mieście, gdzieś wokół nas. Ta idea mnie
obrzydzała. A władze, szczególnie Matka, nic z tym nie chciały
zrobić! Wtedy stwierdziłem, że sam muszę zadziałać.
Słuchała go z lekko otwartymi ustami, sama nie zdając sobie z
tego sprawy. Wiele rzeczy, o których mówił, było kłamstwem.
Matka wysłała szpiega, który miał znaleźć przestępcę. Ale,
kilka dni przed planowanym podpaleniem do Centrum dostarczono
wiadomość o pożarze ratusza wraz z bonusem – Marco. Wiec czemu
teraz mówi, ze nie staraliśmy się temu zapobiec?
-
Miałem już plan. Musiałem jakoś zwrócić na siebie waszą uwagę.
Więc udawałem mordercę – wzruszył ramionami. Cały czas mówił
spokojnym tonem, w końcu pogodzony z losem, który go czeka.
Tymczasem ona z każdym wypowiedzianym przez niego słowem rozumiała
coraz mniej. Jak to udawał?
-
Nalałem benzynę do kanistra i ruszyłem w stronę ratusza. Nikt nie
próbował mnie zatrzymać, myślę, że byłem jedną z ostatnich
osób, które by podejrzewali. A potem... Po prostu polałem benzyną
krzaki przy ratuszu, podpaliłem i obserwowałem, jak płonie dorobek
mojego życia – przez cały czas patrzył jej prosto w oczy. Nie
mogła odwrócić wzroku. Widziała w nim smutek i rozpacz, a także
jakiś... cień, gdy opowiadał o pożarze.
- Więc... - powiedziała zachrypniętym głosem. Odchrząknęła. -
Więc to ty groziłeś miastu?
- Nie! - krzyknął z przerażeniem w głosie. Odskoczyła. - Nie -
powtórzył już ciszej. - Ja tylko starałem się uratować moje
miasto.
- Jak? Podpalając ratusz i
zabijając niewinnych ludzi?
- Nie. Dając wam
czas -odpowiedział z obłąkańczym uśmiechem na twarzy. - Nie
tylko wy byliście tym zaskoczeni. On również. Macie teraz szansę.
Jedyną. Nie zmarnujcie jej.
***
Z jej okna rozpościerał
się piękny widok na wzgórza otaczające Zakon. Ich szczyty pokryte
były jeszcze gęstą mgłą zasłaniającą bujne drzewa rosnące na
ich zboczach. Matka stała odwrócona od niej, wpatrzona w ten rajski
widok. Cisza przedłużała się jak ciągnąca się guma. Gariela
przestąpiła z nogi na nogę.
- Trochę więcej
cierpliwości dziewczyno – Matka odwróciła się do niej, z
wyrazem dezaprobaty na twarzy. - Za chwilę wyślę gołębie do tego
miasta, są szybsze od posłańców -znowu odwróciła się w stronę
okna, wyraźnie każąc jej wyjść.
- A co z Ma... więźniem?
- spytała cicho dziewczyna.
- Masz na myśli tego
szczura, od którego wydobyłaś informacje? A dlaczego chcesz to
wiedzieć? - Matka odwróciła się, świdrując ją wzrokiem.
Dziewczyna spojrzała w bok, starając się nie napotkać zimnego
spojrzenia Matki. Przez moment znowu panowała cisza.
- Idź już. Mam sporo
pracy i zakładam, że ty również.
Gariela odwróciła się i
wyszła. Gdy ostatni raz spojrzała na Matkę, zza jej placów
wschodziło złociste słońce.
***
Spał. O ile można tak to
nazwać. W rzeczywistości, w której przebywał, nic się nie
zmieniało. Nie przybliżało, nie oddalało. Nie groziło też nic,
oprócz twojego własnego umysłu. Jedyną zmienną, nieprzewidywalną
cząstką pozostała ona. Dziewczyna bez imienia, bez przeszłości,
z tylko jedną misją. Ale jej wciąż nie było.
***
Weszła do systemu
rutynowo. Po kilku sekundach oślepiającej bieli w końcu mogła go
zobaczyć. Spał, skulony, jakby w obawie przed niebezpieczeństwem.
Podeszła do niego powoli, tak, jakby nie miała zamiaru go obudzić.
Położyła mu rękę na ramieniu i delikatnie potrząsnęła.
- Wstawaj.
Mężczyzna delikatnie
westchnął i z pomrukiem niezadowolenia otworzył oczy. Gdy zobaczył
jej twarz i loki, otulające jego, powiedział półprzytomnie:
- Czekałem...
- Nie ma teraz na to czasu.
Szybko, wstawaj i załóż to – powiedziała, podając mu białą
szatę ze złotymi zakończeniami rękawów. Spojrzał na materiał
nieprzytomnie, a potem na jej zdeterminowaną twarz, gdy rozglądała
się po nicości. Nagle odwróciła się do niego i dostrzegła
lustrujące ją, dziwnie niebieskie oczy.
- Na co jeszcze czekasz?!
Szybko, nie mamy za wiele czasu – zawołała zdenerwowana. Jednak
on nie ruszył się z miejsca. Wskazał na szatę i zapytał:
- O co w tym wszystkim
chodzi? Czy Matka po mnie posłała?
Jej wyraz twarzy powiedział
mu wszystko. Spojrzał prosto w jej oczy i spokojnie stwierdził:
- Nie. Nie ma mowy. Zostaję
tutaj.
- Że co proszę?! Załóż
to i wychodzimy – powiedziała zdenerwowana, jednak wciąż nie
podniosła głosu. Nie ośmieliła się mówić głośniej niż
szeptem.
- Nie, dopóki mi tego nie
wyjaśnisz – ciągnął uparcie. Przez chwilę mierzyli się
wzrokiem, aż w końcu dziewczyna westchnęła i odwróciła wzrok,
znów wpatrując się w przestrzeń, jakby szukała ukrytego
niebezpieczeństwa.
- Jeśli ze mną nie
pójdziesz, prawdopodobnie skończysz na stryczku. Ubieraj się –
powiedziała głucho, nie patrząc na niego.
- Nie idę.
- Ale jak to nie idziesz? -
spytała zirytowana, przenosząc swój wzrok na jego nieznośnie
niebieskie oczy.
- Jeśli ucieknę,
podejrzenia padną na ciebie. Poza tym Matka na pewno będzie chciała
jeszcze mnie przesłuchać – uśmiechnął się do niej, choć sam
nie wierzył w to, co mówił. I wiedział, że ona również w to
nie wierzyła.
- Ale...
- Dziękuję ci za ratunek,
ale ja go nie potrzebuję. Prześpij się trochę. To ci dobrze
zrobi.
***
Komnata Matki była
najwyżej położonym pomieszczeniem w wieży. Jej ściany wyłożone
były tym samym drewnem, z którego zostało wykonany stół i
wyraźnie niewygodne krzesło, jedyne w tym pokoju. Przy ścianie
stało kilka regałów z idealnie ułożonymi książkami. Czekał.
Matka stała odwrócona do niego plecami, obserwując piękny widok z
jej jedynego okna. Słońce właśnie zachodziło nad wzgórzami
porośniętymi z każdej strony pięknymi, wiekowymi drzewami. W
szkołach od niepamiętnych czasów uczono dzieci, że gdzieś pośród
tych lasów pojawił się pierwszy człowiek. Marco stał, nie
okazując najmniejszego wyrazu zniecierpliwienia. Każda minuta
przedłużała jego życie o maleńką chwilę i cieszył się, że
Matka zechciała się z nim widzieć. Nagle kobieta odwróciła się
i odchrząknęła. Światło zachodzącego słońca utrudniało mu
spojrzenie na nią, jednak nie odwrócił wzroku. Wyglądała bardzo
niepozornie. Była wychudzoną, zmęczoną staruszką, a jej długie
białe włosy okalały jej twarz, przydając powabu, jaki kiedyś,
dawno, dawno temu na pewno ją cechował.
- Więc, panie burmistrzu,
zgaduję, że już pan wie. Jutro zostanie pan stracony.
Marco jedynie pokiwał
głową.
- Czy to wszystko?
Matka spojrzała na niego
przenikliwym spojrzeniem swoich niebieskich oczu.
- Po skończeniu tego
przedstawienia przyjdziesz prosto do tego pokoju, z nikim po drodze
nie rozmawiając. Zrozumiano?
Jego twarz tylko przez
chwilę ukazała osłupienie. Po ułamku sekundy jego rysy wygładziły
się, tworząc obojętną maskę. Powoli pokiwał głową. Jeszcze
przez jakiś czas stali w ciszy. Aż w końcu Marco pochylił głowę
w geście szacunku, odwrócił się i skierował do wyjścia. Przy
drzwiach dobiegł go jeszcze głos:
- Aha, jeszcze jedno –
odwrócił się gwałtownie. - Gariela jest moją wychowanką i, mam
nadzieję, moją następczynią. Trzymaj się od niej z daleka.
Marco zatrzymał się w
przejściu i zacisnął pięści. Nie pokonał jednak przymusu i
poszedł w dół. Przez okno widać było szubienicę...
Wiem, że czekaliście na następną część o Anie, ale tymczasem skończyłam coś zupełnie innego. Nie wiem, czy wam się spodoba, ale pracowałam nad tym dość długo i osobiście jestem z tego bardzo dumna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz