wtorek, 24 marca 2015

Część trzynasta: "Koniec"

W powietrzu unosił się przyjemny zapach świeżej kawy, a w tle słychać było delikatny pomruk radia. Przy stole siedziały dwie kobiety. Przed jedną z nich leżał talerz z jajecznicą, którą pochłaniała w zawrotnym tempie, Natomiast druga z nich miała przed sobą tylko kubek kawy i patrzyła na rudą z uśmiechem.
- Na pewno nie jesteś głodna, Ana? - ruda podniosła głowę i spojrzała na przyjaciółkę z troską.
- Nie, wiesz jak to jest przed premierą – kobieta pokręciła głową i upiła łyk kawy. Delikatnie odstawiła kubek i zaczęła bawić się leżącą obok łyżeczką. Nagle usłyszała głośny pisk odsuwanego krzesła. Ewelina zdecydowanie postawiła przed nią talerz z nietkniętymi kanapkami przygotowanymi dla Any już wcześniej.
- Nie mogę się na ciebie patrzeć. Jedz! - powiedziała i opadła na swoje krzesło. Z radością wróciła do zimnej już jajecznicy. Na jej rękach widać był smugi kolorów, których nie dała rady zmyć przed śniadaniem. Codziennie rano zamykała się w jednym z pomieszczeń, które zamieniła w swoją pracownię. Ana nie wiedziała, o której Ewelina wstaje i czy w ogóle kładzie się w nocy spać. Nie była dopuszczona do „sanktuarium” rudej. Nie denerwowała się już z tego powodu, wiedziała, że Ewe nie zmieni zdania. Każdy z nas czasem potrzebuje chwili odosobnienia.
Delikatnie odsunęła krzesło, uważając, żeby nie zachrobotało w zetknięciu z kafelkami. Nie patrząc już na przyjaciółkę, po cichu skierowała się w stronę swojego najukochańszego pokoju w całym mieszkaniu. Biblioteki.
***
Spektakl za chwilę miał się zacząć. Ana delikatnie otarła dłonie o kostium, uważając, żeby nie zostały na nim smugi potu. Lekko odchyliła kurtynę. W pierwszym rzędzie siedziała Ewe, tak jak zresztą obiecała. Rozglądała się ciekawie dookoła, oceniając każdy ornament. Miejsce obok niej było puste. Ana z westchnieniem puściła kurtynę pozwalając jej opaść. Obróciła się i zmierzyła wzrokiem kulisy. Panował w nich rozgardiasz, zresztą jak zawsze przed premierą. Jej również się to udzieliło, chociaż, w porównaniu do poprzednich lat, stała z boku i nie brała w tym udziału. Jak wiele zmieniło tych kilka ostatnich miesięcy! Teraz wokół niej kręcili się ludzie, których zupełnie nie znała i którzy uważali, by na nią nie wpaść. Omijali ją szerokim łukiem, przypatrując się z oddali. Czuła na sobie ich ciekawskie spojrzenia. Interesujące, jakie plotki chodziły o niej w tym budynku?
Znowu odwróciła się w stronę kurtyny, biorąc głęboki wdech. Denerwowała się, jak zawsze, niezależnie od tego, ile przedstawień zagrała i ile razy czuła pod stopami stare deski teatru. Poczuła na ramieniu rękę. Wzdrygnęła się i strząsnęła ją. Zza siebie usłyszała głos reżysera.
Już czas.
***
Gdy wychodziła na scenę, poczuła, znany jej już, zastrzyk adrenaliny. Powitała go z radosnym uśmiechem na ustach, czując się, jakby wróciła do domu po kilku miesiącach dalekiej podróży. W końcu w jej oczach ukazał się radosny błysk. Ewelina obserwowała to z zadowolonym uśmiechem. Ana, ta zmęczona Ana, w końcu odżyła. Cała jej postawa ukazywała, jak bardzo jest szczęśliwa. Poruszała się z wielkim wdziękiem, ważąc każdy swój ruch, z zadowolonym wyrazem twarzy. Jakby w końcu poczuła się... dobrze. Bóg jeden wie, jak bardzo tego potrzebowała. Ewelina pomyślała, że może... być może Ana podjęła dobrą decyzję. Być może... naprawdę... to wszystko było dla niej lepsze.
***
Jerzy siedział na honorowym miejscu na balkonie. Ubrany w kosztowny garnitur, z lornetką w prawej ręce, a po lewej stronie z kobietą swojego życia, oglądał spektakl. Żywił do teatru szczególny sentyment, a przedstawienie wydawało się warte zachodu, nie tak jak inne, podyktowane wschodnią modą. Poza tym widok jego żony, ubranej w swoją najpiękniejszą suknię, był warty każdych pieniędzy. Uśmiechnął się do niej ciepło i ścisnął jej dłoń. Po chwili znów skierował wzrok na scenę. Przez moment zapadła cisza, przerwana jedynie wejściem nieznajomej. Kostium opinał jej wychudzoną postać. Głowę miała pochyloną tak, że nie widział jej twarzy.
Nie wiedział, co dotarło do jego świadomości jako pierwsze. Może ten głos, tak boleśnie znajomy, z którego mógł czytać bez przeszkód. Może wspomnienie tych eleganckich ruchów, tej maniery, której nigdy w sobie nie zatraciła. Może błysk srebrnego pierścionka, uderzająco podobnego do tego, który podarował swojej dawnej kochance. Może wzrok tych pięknych, bursztynowych oczu, które zawsze znały drogę do jego duszy.
Nagłe zrozumienie spadło na niego całym swym ciężarem. Podświadomie wzmocnił swój uścisk, wywołując syknięcie bólu u swojej żony. Jednak on nie zwracał na nią uwagi. Pochylił się do przodu, starając się dostrzec każdy szczegół dotyczący kobiety. Wyglądała na wychudzoną, jakby żywiła się wyłącznie kawą. Cienie pod oczami miała przysłonięte makijażem, ale wiedział, że tam były. Skrzywił się. Poruszała się z gracją, przypominając mu dawne dni, kiedy należała tylko do niego, kiedy jego ulubionym zajęciem było obserwowanie jej. Ten głos dalej był czysty i piękny, a oczy nie straciły nic na swojej przenikliwości i inteligencji. Ana jednak wydawała się starsza i bardziej zmęczona życiem niż ktokolwiek, kogo znał. Ból promieniował z niej falami i mieszał się z ekstatyczną radością, jaką zawsze dawały jej występy.
Obserwował ją dopóki nie zeszła ze sceny. Dopiero wtedy wyprostował się i puścił dłoń Wiktorii. Ta natychmiast przycisnęła ją do siebie i zaczęła rozmasowywać.
-Jerzy, co cię napadło? - szepnęła wściekle. Mężczyzna jedynie westchnął i potarł skronie. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Ana wzięła go z zaskoczenia, od ich rozstania rzadko pojawiała się na scenie, a około roku temu po prostu zniknęła. Nie szukał jej, oczywiście, jasno dała mu do zrozumienia, że nie chciała mieć z nim nigdy więcej do czynienia. Ale wiedział, od znajomych w teatrze, co się z nią działo. Gdy zapadła się pod ziemię, każdy był zaniepokojony. Podobno już od jakiegoś czasu nie było z nią najlepiej. A teraz proszę, przed chwilą stała tam, cała i zdrowa.
***
Poczuła, że ktoś opadł na siedzenie obok niej. Nie oderwała wzroku od czarującego wystąpienia przyjaciółki. Niespodziewany szept przy jej uchu sprawił, że gwałtownie się wzdrygnęła.
- Mam nadzieję, że nie spóźniłem się aż tak bardzo – męski głos wydał jej się niesamowicie znajomy. Obróciła się, tracąc koncentrację. Nagle go rozpoznała.
- Alex! Co ty tu robisz! - podniosła głos, na chwilę zapominając, gdzie się znajduje. Dookoła odezwały się zirytowane syki. Pochyliła głowę i zaśmiała się cicho. Alex odwzajemnił jej uśmiech.
- To długa historia – szepnął, nie zważając na zirytowane spojrzenia. - Później opowiem ci całą historię.
Ewelina przytaknęła niechętnie. Zmusiła się, by znowu skierować swoją uwagę na scenę. Bardziej wyczuła niż zauważyła świdrujący wzrok bursztynowych tęczówek.
***
Nie dekoncentruj się. Musisz dokończyć scenę. Oddychaj. Spokojnie, powoli. Nie patrz tam. Nie. Nie patrz. Nie patrz.
***
Resztkami sił powstrzymała się żeby nie wybiec ze sceny. Nagle stare, znajome deski były tak niebezpieczne, jakby ktoś je podpalił. Skryła się za kotarą, oddychając szybko, jak po długim biegu. Przez chwilę nie wiedziała, gdzie się znalazła. Otaczały ją nieznajome postaci, które, co dziwne, uśmiechały się z zadowoleniem. Nagle dźwięki odzyskały dawną ostrość i poczuła ręce klepiące ją po ramionach. Skrzywiła się. Przez ludzi przedarł się reżyser.
- Świetnie Ano! Właśnie o coś takiego mi chodziło! Ta wewnętrzna walka...
Kobieta uniosła rękę, nie mogąc wydusić słowa i w ciszy przedarła się przez tłum, słysząc jeszcze za sobą gratulacje. Dotarła do swojej toaletki i usiadła na krześle. Oparła łokcie o blat starając się uspokoić. Brała pod uwagę taką możliwość. Chciała jej. Dlaczego...?
***
- Świetne przedstawienie, od dawna takiego nie widziałem – zaśmiał się krótko. - Ona... była niesamowita. Jakby tylko do tego stworzona – zamyślony, spojrzał w górę. Po chwili ciszy skierował wzrok na Ewelinę. - Myślisz, że wpuszczą nas za kulisy?
- Tak, nie będzie z tym problemu. Reżyser mnie zna. Tędy – chwyciła jego nadgarstek i poprowadziła go w nieznany mu korytarz. Idąc, starał się pochłonąć wzrokiem każdy detal. Surowe ściany, ozdobione gdzieniegdzie. Starą podłogę. Zniszczone framugi. Starał się... zobaczyć ją tu. Jak codziennie przemierza te korytarze, śmiejąc się z żartów kolegów z pracy. Jak niecierpliwie czeka na przesłuchanie, nie mogąc usiedzieć na miejscu. Jak wychodzi, wykończona, po dniu pełnym prób. Tyle razy opowiadała, jak ten budynek stał się dla niej bardziej domem niż miejsce, w którym mieszkała. Wolała opowiadać o pracy, satysfakcji, kiedy widziała ze sceny twarze ludzi.
Tak, to miejsce do niej pasowało.
***
- Wyjeżdżam.
- Słucham?!
- Wyjeżdżam. Nie na długo. Zaprosili nas za granicę, do Francji. Chcą żebyśmy zagrali dla Polonii.
- Kiedy?
- Za tydzień. Nie możemy przepuścić takiej szansy.
- Mam czekać?
- Tak.
- Dobrze. Dobrze.
***
Może to nie był jeszcze ich czas. Może tych kilka miesięcy nie potrafiło zmienić jej nastawienia na tyle, żeby to zrozumiała. Ale to, czego nie potrafiło zrobić pół roku, uczynił jeden moment.
Kiedyś czytała, że niektóre sceny zapamiętujemy jako zdjęcia, pojedyncze obrazy, które na całe życie zapadają w pamięć. Dla niej to było tamto przedpołudnie. Kiedy zupełnie nie wiedziała, co ma robić.
Peron nie był zatłoczony, kręciło się tam tylko kilkoro pasażerów. Zauważyła go dopiero kiedy wychodziła z wagonu. Stał oparty o jeden z słupów. Uśmiechał się szeroko. W tym jednym momencie wszystko się zmieniło.
***
Znowu miała zły sen. Nie było to specjalnie trudne do rozpoznania. Rzucała się po całym łóżku, niemal zrzucając go na podłogę. Złapał ją umiejętnym ruchem, przytrzymał i delikatnie nią potrząsnął.
- Ana! Ana, obudź się!
    Jej oczy niemal natychmiast się otworzyły, ze strachem wpatrując się w nowe zagrożenie. Po kilku sekundach otrząsnęła się z resztek snu i powoli zaczęła się uspokajać. Aleks, wyczuwając zmianę, przyciągnął ją do siebie.
- Ćśśśś, spokojnie. To tylko zły sen. To tylko zły sen...
***
Ewelina zawsze lubiła tu przychodzić. To był wielki, ciepły dom, z pięknym ogrodem. Zawsze, gdy wychodziła z samochodu, obskakiwała ją dwójka sympatycznych dzieciaków. Izkę szczególnie kochała, pewnie przez te piękne, bursztynowe oczy. Ana też była tu szczęśliwa. Aleks bardzo ją kochał, ona jego zresztą też.
Teraz Izka i Marek się wyprowadzali. On chciał zamieszkać w Warszawie. Miał żonę, dziecko w drodze...
Izka podróżowała. Wdała się w ukochaną ciocię. Może też trochę w swoją mamę. A ten dom zostanie pusty. Ewelina też nie miała siły tu zamieszkać. Za dużo wspomnień.
Powoli się odwróciła. Wolała zapamiętać ją taką, jaka była na scenie.
Po chwili wahania jednak wróciła. Przed domem rosły piękne róże. Ulubienice Aleksa, o żadne inne aż tak nie dbał. Zerwała jedną.
Odwróciła się.

I odeszła.

piątek, 14 listopada 2014

Wśród nicości

Dla Sandry. Ponieważ bardzo o to prosiła i na to czekała. Miło mi, że zyskuję nowych "fanów". ;)


Nicość. Pustka. Biel przytłaczała go ze wszystkich stron. Nie było końca ani początku. To nie był już jego świat. Wydawał się być jedynym niepasującym elementem jego układanki, nie należał do tego miejsca. Usiadł, czując, jakby dryfował w powietrzu. Podciągnął swoją poszarzałą szatę pod kolana. I czekał.
***
Była piękna. Również niepasująca do tego świata, ale niepasująca także do niego. Jej piękne hebanowe loki opadały aż do linii talii, a nieskazitelnie biała suknia luźno opinała ją we właściwych miejscach. Pomimo tego wydawało się, że wyrzekła się kobiecości. Wróć. Że nigdy nie wiedziała, iż jest kobietą. Od razu nasunął mu się oczywisty wniosek: wychowała się tu, pierwszy raz widzi mężczyznę. Ciekawość zalała go jak wzburzone fale morza, ale nie odezwał się. Nie podniósł nawet głowy. Usiadła obok niego, podkulając nogi, jednak nie podeszła zbyt blisko. Wyczuł, że traktowała go jak dzikie zwierzę. Nieufnie. Jakby mógł jej coś zrobić. W końcu była to najpiękniejsza kobieta, jaką w życiu widział.
***
Długo trwało zanim się odezwała. Może myślała, że to on pierwszy coś powie. Nie zamierzał ułatwiać jej tego zadania. W myślach kręcił głową nad naiwnością dziewczyny, zastanawiając się jednocześnie, ile pozostało jej do inicjacji. Nie wiedzieć czemu zaczął jej żałować. Wydawała się taka... nieskalana. Przekonana o uczciwości tego świata. Właśnie z takich przemyśleń wyrwał go cichy głos dziewczyny. Szepcząc, jakby bojąc się, że ktoś ich podsłucha, zapytała:
- Dlaczego?
I tak zaczęła się ich gra.
***
Zacisnął ręce w pięści. Napiął mięśnie do granic możliwości, wciąż uporczywie wpatrując się w białą nicość pod jego kolanami. Nie obchodziło go, czy zauważyła, jak bardzo w tej chwili jej nienawidził. Po głowie wciąż tłukło mu się jej jedyne pytanie. Nie mógł się od tego uwolnić, grało w jego umyśle jak odwieczna muzyka. Doprowadzało go do szału.
- Dlaczego?
Jedynie siłą woli powstrzymując się od rzucenia się na nią, jeszcze mocniej zacisnął pięści. Odetchnął kilka razy, próbując rozluźnić mięśnie. Jego głowa zdawała się być pusta oprócz tego jednego słowa. Gdy tylko mu się to udało, wolno podniósł wzrok i spojrzał jej w twarz. Po raz pierwszy.
Miała delikatne rysy. To było pierwsze, co zauważył. Wąskie, różowiutkie usta wygięte w delikatnym, niemal niezauważalnym uśmiechu. Piękne, szmaragdowe oczy. Miała najwyżej dziewiętnaście lat. I przyglądała mu się z widoczną aprobatą.
Wtedy, po raz pierwszy, powiedziała coś więcej.
- Czy wiesz, ile istnień przez ciebie zgasło? Co zrobiłeś z tymi ludźmi? – dalej mówiła szeptem. Spuścił wzrok, bardziej z powodu furii, niż z poczucia winy. Czy ona komunikowała się jedynie pytaniami?
Cisza, która pomiędzy nimi zapadła, wydawała się niewzburzona jak wschód słońca.
***
- A może po prostu nie miałem żadnego powodu?
Podniosła głowę, zaskoczona jego nagłym wyznaniem. Wydawało się, że straciła wszelką nadzieję na to, że kiedykolwiek coś powie. Nie wiedziała, że gdyby przysłali do niego samą Matkę, nie odezwałby się już nigdy. Teraz jednak było inaczej.
- Każdy ma jakiś powód – odpowiedziała zupełnie naturalnie, niemal odruchowo. Nie postępowała zgodnie z regułami. Nie powinna była drążyć tematu.
Zaskoczenie musiało odmalować się na jego twarzy, bo dostrzegł, że dziewczyna, zanim odwróciła głowę, uśmiechnęła się delikatnie.
***
Patrzyła na niego wyczekująco. Od jakiegoś czasu. Jej spojrzenie nie doprowadzało go do furii tak, jak kiedyś, ale nadal działało mu na nerwy. Widocznie to zauważyła, bo zamiast drążyć temat wpatrywała się w niego nieustannie.
- Jestem złym człowiekiem. Psycholem. Coś jest nie tak z moim mózgiem. Nie wystarcza ci taka odpowiedź? – powiedział powoli, akcentując każde słowo. Tym razem to on czekał na reakcję.
Otrzymał ją niemal od razu.
- Nie. Nie wystarczy – mówiąc to rozsiadła się wygodnie w taki sposób, że niemal dostrzegł fotel pod jej kolanami. Znowu spojrzała na niego.
Jego ruch.
***
Spojrzał na nią zaciekawiony. Spała. Czarne loki zasłaniały jej połowę twarzy, a usta miała delikatnie otworzone. Nie chrapała. Uśmiechnął się. Teraz wyglądała tak łagodnie, tak młodo. Zmarszczył czoło. Właściwie nie wiedział, ile ma lat. Nic o niej nie wiedział.
Ale z drugiej strony musiał wiedzieć tylko jedno. Jak bardzo jest w stanie mu zagrozić.
Ale teraz wydawała się taka niegroźna. Nie z tego świata. Nie pasowała mu na Akolitkę.
***
- Ci ludzie... Ilu ich zginęło?
Zmarszczyła czoło, niepewna, co ma mu powiedzieć. Niepewna jego celu, jego planu. Nie mogła zdradzać szczegółów śledztwa. Ale przecież to on był mordercą.
- Dziewiętnastu – odpowiedziała oskarżycielsko. Uniosła dumnie czoło i spojrzała prosto w jego oczy. To one miały jej powiedzieć prawdę, tego ją nauczono. Jego twarz pozostała niewzruszona, tak jak się domyślała, ale oczy... One niosły ze sobą niesłychaną dawkę emocji, tak silną i poplątaną, że nie potrafiłaby jej opisać, gdyby ją o to poproszono. Spuściła wzrok. Proszono ją o zbyt wiele.
Gdy się odezwał, miał zachrypnięty głos.
- Tyle istnień... – powiedział, niemal przerażony tym, do czego sam się dopuścił. Nie potrafił podnieść oczu. Czuł, że teraz nic już nie ochroni go od jej oskarżeń. Oskarżeń, na które sam zasłużył.
Wtedy zaczął mówić.
***
- Nie wiedziałam, że ktoś w ogóle wiedział o tych pogróżkach. Ktoś z zewnątrz – powiedziała, wciąż patrząc na niego w zdumieniu. Siedział wyprostowany, wpatrując się w górę.
- Widocznie dość dawno nie byłaś na zewnątrz – odpowiedział z przekąsem. Kobieta się zarumieniła i spuściła wzrok. Nie drążył tematu.
-Takie wieści szybko się rozchodzą – kontynuował. – Wkrótce całe miasto ogarnęła panika. Szaleniec tak blisko, właściwie pośród nas... Idący koło ciebie na ulicy, uśmiechający się i spokojnie robiący zakupy... A jednocześnie grożący, że zabije wszystkich, że po prostu spali całe miasto. Nikt nie czuł się bezpieczny. Matka zarządziła blokadę, żeby facet się nie wydostał. A jednocześnie wydała na nas wyrok. Nikt by nie przeżył.
Spuścił wzrok. Ona nigdy tego nie zrozumie. Byli jak zwierzęta prowadzone na rzeź. Osaczone, bez drogi ucieczki. Zawsze stawia się na większe dobro. Oni też by tak postawili. Ale tym razem byli po drugiej stronie.
***
- Nic więcej nie powiesz? – pierwszy raz traciła nad sobą panowanie. Jeszcze nigdy nie słyszał, żeby krzyczała. Wpatrywał się w nią zafascynowany. Stała nad nim i wrzeszczała tak głośno, jak tylko mogła. – Po prostu ich zabiłeś?! Przyznajesz się? I tyle? Tak ciężko jest ci powiedzieć dlaczego?
Opadła. Jej ramiona lekko drżały, a dłońmi zasłoniła twarz. Głos Matki odbijał się w jej głowie. Za dużo emocji. Musisz nauczyć się nad nimi zapanować. I nie płacz! Okazujesz słabość! Jesteś słaba! Przytłaczało ją tyle uczuć, że sama nie wiedziała już, co czuje. Wszystko zlewało się w jedno, jednocześnie pragnęła, żeby On, morderca, ją objął i czuła obrzydzenie na samą myśl o jego dotyku. Nie wiedziała już, co ma robić. Wysłano ją tu, by dowiedziała się o motywie winnego. Żadnych dowodów nie potrzebowali, proces odbyłby się zgodnie z procedurami, szybko i po cichu.
On jednak po raz kolejny odmawiał odpowiedzi.
***
Nie wiedział, co nim kierowało. Nie analizował tego, nie chciał nawet się nad tym zastanowić, bo wtedy dotarłoby do niego, jak zły jest to pomysł. A jednak dał się temu porwać.
Powoli uniósł rękę i dotknął jej ramienia.
***
- Data zbliżała się. Wszyscy wariowali, niektórzy barykadowali się w domach. Nie rozumieli, że to i tak nic nie da. Nie w porównaniu z ogniem.
Musiałem coś zrobić.
***
Wpatrywała się w niego w osłupieniu, słuchając każdego jego słowa. Wydawała się nienaturalnie zafascynowana nieprawdopodobną historią mordercy. Jednak on znowu przerwał w najmniej odpowiednim momencie, jakby bawiąc się z nią. Jakby chciał przedłużyć sobie życie o jeszcze maleńką chwilkę.
Zacisnął usta i spojrzał na nią. Czekał na osąd. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale wtedy odkryła, że jej głowę wypełnia przeraźliwa pustka. A on po prostu na nią patrzył, czekając, analizując każdy jej najmniejszy ruch. Zamknęła usta i skinęła głową. Kontynuuj.
***
On jednak siedział uparcie z zaciśniętymi ustami. Jego wargi ułożyły się w cienką kreskę. Skrzyżował ramiona. I tak powiedział już za dużo. Jej uroda była dekoncentrująca. Niemal zapomniał, że znajduje się w najgorszym więzieniu na świecie. W więzieniu umysłu. Sam się pogrążał. Z każdym słowem był coraz bliżej nieuchronnego. Wiedział doskonale, co go czeka, jednak zwierzęcy instynkt przetrwania już od dawna władał jego światem. Wszystko zaczęło się, gdy podpalił ten budynek. Coraz bardziej przypominał zwierzę, gnane przed siebie przez strach i rozpaczliwe pragnienie przeżycia. Tonął. A ona nie mogła i nie chciała mu pomóc.
***
Traciła cierpliwość. Po raz kolejny. Tym razem miała wrażenie, że on już nigdy się nie odezwie. Zauważyła, że, paradoksalnie, im bardziej zniecierpliwiona i zdesperowana jest, tym bardziej on jest spokojny. Nie przypominał już tamtego furiata i mordercy. Właśnie, mordercy. Czas mijał, a Matka coraz bardziej się niecierpliwiła. Musiała jakoś przekonać go do mówienia. Tylko co miała mu do zaoferowania?
***
- Marco? - wzdrygnął się. Czy ona... Czy ona naprawdę zwraca się do niego po imieniu? To wydawało się takie... nie na miejscu, nieprawdopodobne. Nienaturalne. Spojrzał na nią, szukając w jej twarzy jakichkolwiek oznak podstępu. Znalazł je natychmiast w jej oczach. - Marco? - powtórzyła tym samym, cichym i miękkim głosem, zbliżając się powoli do niego. Jej ręce powoli powędrowały w górę, sięgając kilku guzików przy szyi. Chciał powiedzieć nie, zatrzymać ją, ale wciąż siedział jak skamieniały, nie mogąc wykrztusić ani jednego słowa. Uśmiechnęła się delikatnie, zadowolona, a strach i sztuczność w jej oczach powoli znikały. Odpięła pierwszy guzik i powoli ukucnęła przy nim. Zbliżyła swoją twarz do jego twarzy i wyszeptała mu do ucha:
- Oboje mamy to, czego pragnie druga strona. Czemu się tym nie podzielić? - po tych słowach przygryzła lekko płatek jego ucha. Delikatnie, powoli odsunęła się na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy. Położyła ręce na jego policzkach i czekała. Mężczyzna patrzył na nią, ciągle wszystko analizując. Jego brązowe oczy były skupione, zdawał się jej nie zauważać. Po chwili jednak poczuła jego ręce na swoich biodrach, przyciągające ją bliżej niego. Jej usta poddały się pocałunkowi z nieoczekiwaną rozkoszą. Uniosła ręce do jego głowy, chwytając go za włosy i przybliżając się, by wypełnić każdą lukę pomiędzy ich ciałami. Jego ręce wędrowały po całym jej ciele, wprawiając ją w dygotanie. Jej oddech przyspieszył, a gdy oderwał się od jej ust, by pocałować szyję dziewczyny, zamienił się w dyszenie. Kiedy dotarł do jej piersi, wydała z siebie cichy jęk. Położył ją na białej nicości, przygniatając ciężarem swojego ciała. Jej jęki stawały się coraz głośniejsze. O Matko, pomyślała, nigdy nie sądziłam, że to będzie aż tak przyjemne.
***
Z przyjemnego odrętwienia wybudziła się dopiero po jakimś czasie. Czuła jego ramię przewieszone przez jej talię i przyciągające ją bliżej niego i miarowe ruchy jego nagiej klatki piersiowej przyciśniętej do jej pleców. Uśmiechnęła się delikatnie i wtuliła się jeszcze bardziej w jego plecy. Nagle dotarło to do niej. Co ona właściwie robi?! Przecież to morderca, człowiek, który zabił dziewiętnaście osób i groził tysiącom innych! A ona zrobiła to tylko dla jednej rzeczy. Poczuła, że on też się obudził. Jego ręka odruchowo przycisnęła ją do niego jeszcze mocniej. Dam mu jeszcze chwilę, pomyślała, jeszcze chwilę.
***
Otworzył oczy i natychmiast poczuł jej nagie ciało przyciśnięte ciasno do niego. Uśmiechnął się i przyciągnął ją jeszcze bliżej. W tym momencie nie myślał o konsekwencjach. Powoli podniósł się na łokciu i delikatnie pocałował jej ramię, schodząc niżej wzdłuż jej ręki. Zadrżała pod wpływem jego dotyku. Odwróciła się w jego stronę. Przez chwilę podziwiał jej piękno, jej idealne kształty i młode ciało, które w tym momencie należało tylko do niego. Miał już kontynuować swoje poczynania, gdy zmroził go wyraz jej oczu.
Czas na zapłatę.
***
- Bałem się o tych wszystkich ludzi, bałem się o siebie, zrozum. On kręcił się po mieście, gdzieś wokół nas. Ta idea mnie obrzydzała. A władze, szczególnie Matka, nic z tym nie chciały zrobić! Wtedy stwierdziłem, że sam muszę zadziałać.
Słuchała go z lekko otwartymi ustami, sama nie zdając sobie z tego sprawy. Wiele rzeczy, o których mówił, było kłamstwem. Matka wysłała szpiega, który miał znaleźć przestępcę. Ale, kilka dni przed planowanym podpaleniem do Centrum dostarczono wiadomość o pożarze ratusza wraz z bonusem – Marco. Wiec czemu teraz mówi, ze nie staraliśmy się temu zapobiec?
- Miałem już plan. Musiałem jakoś zwrócić na siebie waszą uwagę. Więc udawałem mordercę – wzruszył ramionami. Cały czas mówił spokojnym tonem, w końcu pogodzony z losem, który go czeka. Tymczasem ona z każdym wypowiedzianym przez niego słowem rozumiała coraz mniej. Jak to udawał?
- Nalałem benzynę do kanistra i ruszyłem w stronę ratusza. Nikt nie próbował mnie zatrzymać, myślę, że byłem jedną z ostatnich osób, które by podejrzewali. A potem... Po prostu polałem benzyną krzaki przy ratuszu, podpaliłem i obserwowałem, jak płonie dorobek mojego życia – przez cały czas patrzył jej prosto w oczy. Nie mogła odwrócić wzroku. Widziała w nim smutek i rozpacz, a także jakiś... cień, gdy opowiadał o pożarze.
- Więc... - powiedziała zachrypniętym głosem. Odchrząknęła. - Więc to ty groziłeś miastu?
- Nie! - krzyknął z przerażeniem w głosie. Odskoczyła. - Nie - powtórzył już ciszej. - Ja tylko starałem się uratować moje miasto.
- Jak? Podpalając ratusz i zabijając niewinnych ludzi?
- Nie. Dając wam czas -odpowiedział z obłąkańczym uśmiechem na twarzy. - Nie tylko wy byliście tym zaskoczeni. On również. Macie teraz szansę. Jedyną. Nie zmarnujcie jej.
***
Z jej okna rozpościerał się piękny widok na wzgórza otaczające Zakon. Ich szczyty pokryte były jeszcze gęstą mgłą zasłaniającą bujne drzewa rosnące na ich zboczach. Matka stała odwrócona od niej, wpatrzona w ten rajski widok. Cisza przedłużała się jak ciągnąca się guma. Gariela przestąpiła z nogi na nogę.
- Trochę więcej cierpliwości dziewczyno – Matka odwróciła się do niej, z wyrazem dezaprobaty na twarzy. - Za chwilę wyślę gołębie do tego miasta, są szybsze od posłańców -znowu odwróciła się w stronę okna, wyraźnie każąc jej wyjść.
- A co z Ma... więźniem? - spytała cicho dziewczyna.
- Masz na myśli tego szczura, od którego wydobyłaś informacje? A dlaczego chcesz to wiedzieć? - Matka odwróciła się, świdrując ją wzrokiem. Dziewczyna spojrzała w bok, starając się nie napotkać zimnego spojrzenia Matki. Przez moment znowu panowała cisza.
- Idź już. Mam sporo pracy i zakładam, że ty również.
Gariela odwróciła się i wyszła. Gdy ostatni raz spojrzała na Matkę, zza jej placów wschodziło złociste słońce.
***
Spał. O ile można tak to nazwać. W rzeczywistości, w której przebywał, nic się nie zmieniało. Nie przybliżało, nie oddalało. Nie groziło też nic, oprócz twojego własnego umysłu. Jedyną zmienną, nieprzewidywalną cząstką pozostała ona. Dziewczyna bez imienia, bez przeszłości, z tylko jedną misją. Ale jej wciąż nie było.
***
Weszła do systemu rutynowo. Po kilku sekundach oślepiającej bieli w końcu mogła go zobaczyć. Spał, skulony, jakby w obawie przed niebezpieczeństwem. Podeszła do niego powoli, tak, jakby nie miała zamiaru go obudzić. Położyła mu rękę na ramieniu i delikatnie potrząsnęła.
- Wstawaj.
Mężczyzna delikatnie westchnął i z pomrukiem niezadowolenia otworzył oczy. Gdy zobaczył jej twarz i loki, otulające jego, powiedział półprzytomnie:
- Czekałem...
- Nie ma teraz na to czasu. Szybko, wstawaj i załóż to – powiedziała, podając mu białą szatę ze złotymi zakończeniami rękawów. Spojrzał na materiał nieprzytomnie, a potem na jej zdeterminowaną twarz, gdy rozglądała się po nicości. Nagle odwróciła się do niego i dostrzegła lustrujące ją, dziwnie niebieskie oczy.
- Na co jeszcze czekasz?! Szybko, nie mamy za wiele czasu – zawołała zdenerwowana. Jednak on nie ruszył się z miejsca. Wskazał na szatę i zapytał:
- O co w tym wszystkim chodzi? Czy Matka po mnie posłała?
Jej wyraz twarzy powiedział mu wszystko. Spojrzał prosto w jej oczy i spokojnie stwierdził:
- Nie. Nie ma mowy. Zostaję tutaj.
- Że co proszę?! Załóż to i wychodzimy – powiedziała zdenerwowana, jednak wciąż nie podniosła głosu. Nie ośmieliła się mówić głośniej niż szeptem.
- Nie, dopóki mi tego nie wyjaśnisz – ciągnął uparcie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, aż w końcu dziewczyna westchnęła i odwróciła wzrok, znów wpatrując się w przestrzeń, jakby szukała ukrytego niebezpieczeństwa.
- Jeśli ze mną nie pójdziesz, prawdopodobnie skończysz na stryczku. Ubieraj się – powiedziała głucho, nie patrząc na niego.
- Nie idę.
- Ale jak to nie idziesz? - spytała zirytowana, przenosząc swój wzrok na jego nieznośnie niebieskie oczy.
- Jeśli ucieknę, podejrzenia padną na ciebie. Poza tym Matka na pewno będzie chciała jeszcze mnie przesłuchać – uśmiechnął się do niej, choć sam nie wierzył w to, co mówił. I wiedział, że ona również w to nie wierzyła.
- Ale...
- Dziękuję ci za ratunek, ale ja go nie potrzebuję. Prześpij się trochę. To ci dobrze zrobi.
***
Komnata Matki była najwyżej położonym pomieszczeniem w wieży. Jej ściany wyłożone były tym samym drewnem, z którego zostało wykonany stół i wyraźnie niewygodne krzesło, jedyne w tym pokoju. Przy ścianie stało kilka regałów z idealnie ułożonymi książkami. Czekał. Matka stała odwrócona do niego plecami, obserwując piękny widok z jej jedynego okna. Słońce właśnie zachodziło nad wzgórzami porośniętymi z każdej strony pięknymi, wiekowymi drzewami. W szkołach od niepamiętnych czasów uczono dzieci, że gdzieś pośród tych lasów pojawił się pierwszy człowiek. Marco stał, nie okazując najmniejszego wyrazu zniecierpliwienia. Każda minuta przedłużała jego życie o maleńką chwilę i cieszył się, że Matka zechciała się z nim widzieć. Nagle kobieta odwróciła się i odchrząknęła. Światło zachodzącego słońca utrudniało mu spojrzenie na nią, jednak nie odwrócił wzroku. Wyglądała bardzo niepozornie. Była wychudzoną, zmęczoną staruszką, a jej długie białe włosy okalały jej twarz, przydając powabu, jaki kiedyś, dawno, dawno temu na pewno ją cechował.
- Więc, panie burmistrzu, zgaduję, że już pan wie. Jutro zostanie pan stracony.
Marco jedynie pokiwał głową.
- Czy to wszystko?
Matka spojrzała na niego przenikliwym spojrzeniem swoich niebieskich oczu.
- Po skończeniu tego przedstawienia przyjdziesz prosto do tego pokoju, z nikim po drodze nie rozmawiając. Zrozumiano?
Jego twarz tylko przez chwilę ukazała osłupienie. Po ułamku sekundy jego rysy wygładziły się, tworząc obojętną maskę. Powoli pokiwał głową. Jeszcze przez jakiś czas stali w ciszy. Aż w końcu Marco pochylił głowę w geście szacunku, odwrócił się i skierował do wyjścia. Przy drzwiach dobiegł go jeszcze głos:
- Aha, jeszcze jedno – odwrócił się gwałtownie. - Gariela jest moją wychowanką i, mam nadzieję, moją następczynią. Trzymaj się od niej z daleka.


 Marco zatrzymał się w przejściu i zacisnął pięści. Nie pokonał jednak przymusu i poszedł w dół. Przez okno widać było szubienicę...



Wiem, że czekaliście na następną część o Anie, ale tymczasem skończyłam coś zupełnie innego. Nie wiem, czy wam się spodoba, ale pracowałam nad tym dość długo i osobiście jestem z tego bardzo dumna.

środa, 10 września 2014

Część dwunasta: "List"

Wszystko wiem. I przepraszam.



Woda była wszędzie, spływając kaskadami z pochyłych dachów i gromadząc się w najmniejszej nawet szczelinie chodnika. Ciężkie krople spadały na ziemię, łagodząc ostre krawędzie kamieni i jednocześnie skrywając je przed jej wzrokiem szarą, nieprzyjemną kotarą. Wszystkie ruchy wydawały jej się złe, bo w końcu, gdziekolwiek by nie poszła, skończyłaby po kostki w jednej z wielkich kałuż majaczących się przed nią jakby nie istniały. Wszystkie kierunki wydawały jej się złe, bo albo ją od niego oddalały albo, wprost przeciwnie, przybliżały. A obie te opcje, z jakiegoś powodu, wydawały jej się równie niewłaściwe.
Drogi Aleksie!
Właściwie nie wiem, dlaczego zdecydowała się do ciebie napisać. Zmięte, białe kartki leżą wokół mojego kosza na śmieci, a ja po kilku godzinach wciąż sama ze sobą kłócę się o to, co mam napisać. Widzę cie teraz wyraźnie, jak marszczysz czoło, czytając ten list – o ile go w ogóle otworzysz. Tak samo, jak widziałam cię, gdy jechałam pociągiem w stronę Warszawy.
Stolica właściwie się nie zmieniła. Mam tu mieszkanie, opłacone jeszcze na kilka miesięcy, znajdujące się kilka kroków od teatru. To samo, do którego przeprowadziłam się od cioci Holly. Znów przyjęli mnie do pracy, zdawało mi się nawet, jakby na mnie czekali. Oczywiście, to już nie jest to samo bez starego, dobrego Aksera, ale... w jakiś sposób... czuję się tu jak w domu. Obecnie kończymy przygotowania do nowego spektaklu – wystawiamy „Tango” Mrożka. Prześlę ci bilety, jak tylko ustalą datę premiery. Pomyśl tylko, że minął dopiero miesiąc, odkąd wyjechałam z Twojego domu!
Dziękuję Ci za to, ze się mną zaopiekowałeś. Ten miesiąc, który spędziłam w Twoim domu, był cudowny. Tego właśnie potrzebowałam. Wiesz, że od czasu do czasu dręczą mnie wspomnienia. Właściwie dzieje się to codziennie, każdej nocy, kiedy tylko zamknę oczy, ale co jakiś czas to wszystko się nasila. Potrzebuję wtedy poczucia bezpieczeństwa i cichego schronienia, które mi dałeś. I za to jestem Ci wdzięczna. Wiem, że oczekiwałeś czegoś więcej – przez ten krótki okres staliśmy się niemal przyjaciółmi i myślę, że miałeś prawo mieć cichą nadzieję, że przerodzi się to w coś głębszego. Jednak nie sądzę, żebym mogła Ci zaoferować coś więcej. Dlatego uciekłam, zanim zrobiło się niebezpiecznie. Nie – ja przegapiłam ten moment. Przepraszam. Z chwilą, gdy Twoje usta dotknęły moich, wiedziałam, że muszę się zadeklarować. Wybrałam. I proszę, nie próbuj wpływać na moją decyzję. Wiem, że jesteś nad wyraz uparty i prawdopodobnie i tak mnie nie posłuchasz, ale jest mi dobrze właśnie teraz, tutaj. Ty też jeszcze znajdziesz szczęście, z właściwą kobietą, która chętnie stanie u Twego boku. Nie próbuj nawet się ze mną kłócić. Zasługujesz na kogoś takiego i tym kimś ja nie mogę dla Ciebie być. Chciałabym powiedzieć Ci to osobiście, już dawno temu, ale za bardzo się bałam, że gdy tylko spojrzę w Twoje oczy postanowię wbrew sobie zostać z Tobą. Poza tym obawiam się Twojej reakcji na moje słowa. Tego, że będziesz zawiedziony. Cóż, od dawna wiedziałam, że jestem tchórzem.
Wiesz, kiedy przyjechałam do Warszawy, padał deszcz. Woda lała się z chmur wodospadami, nie strumieniami. Wszystko było zasnute szarą mgiełką, nie mogłam dostrzec nic w promieniu kilku metrów. Nie rozpoznawałam budynków, ulic. Poszłam tam, gdzie prowadziły mnie nogi, po prostu przed siebie. Wiem, że to brzmi bardzo patetycznie i niewiarygodnie, ale naprawdę tak było. Tej nocy istniało tylko jedno miejsce, do którego chciałam się udać. I, ku Twojemu zdziwieniu, nie było to wcale moje mieszkanie, mieszkanie kochanej cioci Holly, obecnie zajęte przez zupełnie obce mi osoby, nie był to nawet mój teatr. Nie, nogi zaprowadziły mnie do pewnej ławki naprzeciwko pewnego pięknego domu, w którym znajduje się pewne maleńkie, ale przytulne mieszkanie, wynajmowane swego czasu przez pewnego młodzieńca, którego imię nic Cie nie powie, gdyż nigdy nie wspomniałam o nim w Twojej obecności. Zarówno jego historia, jak i historia owej ławki nie są Ci znane. Wiedz jednak, że łączy mnie z tym miejscem pewna więź, która powstawała przez niezliczone wieczory, gdy wypłakiwałam sobie oczy na tej ławce lub siedziałam na niej z pewną osobą, czasem robiąc tam naprawdę skandaliczne rzeczy. To miejsce, ta drewniana ławka pomogła mi wtedy odzyskać równowagę, bo przyznaję, nie byłam w tamtym momencie zadowolona, że wyjechałam, do tego zostawiając Ci lakoniczny i krótki liścik, w którym proszę, żebyś mnie nie szukał. Zmierzam do tego, że w bardzo wymijający sposób chciałabym Cię przeprosić za wszystkie przykrości, których doznałeś, spotykając się ze mną wtedy na placyku, przyjmując mnie pod swój dach i opiekując się mną, a wreszcie całując mnie. Mam nadzieję, być może naiwną, że po tym wszystkim zechciałbyś kiedyś jeszcze się ze mną spotkać. Choć tyle mi dałeś, ja w zamian nie podarowałam Ci nic. Wiedz, ze nie chciałam Cię zranić. Nie sądzę jednak, że kiedykolwiek będę zdolna spełnić Twoją niewypowiedzianą prośbę.
Twoja oddana przyjaciółka
Ana Burnett

Ana zawiesiła swoje pióro nad kartką, skończywszy ostatni zawijas przy literze „t”. Bez najmniejszego namysłu sięgnęła po kopertę i włożyła tam swój list. Lekko trzęsły jej się ręce. Uznała, że to na pewno z powodu zmęczenia, odłożyła pióro i wstała. W momencie, gdy przechodziła przez drzwi wiodące do sypialni, kopertę podniosły obce, blade ręce. Zielone oczy spojrzały z niedowierzaniem najpierw na odbiorcę, a potem na adresata, stojącego przed nią.
- Naprawdę masz zamiar mu to wysłać? Po tym wszystkim?
- Tak – Ana odwróciła się i spojrzała na swoją rozmówczynię. - Tak będzie dla niego lepiej, zobaczysz Ewe.
Kobieta pokręciła głową na te słowa. Wyglądało na to, że znów miała zacząć swój wykład, który Ana słyszała już tysiące razy. Kobiety stały przez chwilę w ciszy, aż w końcu Ewelina wzruszyła ramionami i powiedziała:
- To twoje życie. Ale pamiętaj, ranisz w ten sposób jego, nie siebie.
Ana zwiesiła głowę. Wiem, Ewe, pomyślała. Wiem.

***

W kopercie znajdowały się dwa bilety. Gdy ostrożnie je wyjmował, spośród białych kartoników wypadła mała, przezroczysta kartka ze skreślonymi w pośpiechu słowami:
Chciałabym, żebyś tam był.

sobota, 21 grudnia 2013

„Have Yourself A Merry Little Christmas”

 Pierwsza miniaturka trafia w wasze ręce. Z dedykacją dla Ewe, bo bardzo tego pragnęła.Gdy w ten świąteczny czas choć przez chwilkę pomyślisz o mnie, wiedz, że jestem Ci bardzo wdzięczna za to, że zawsze mnie wspierasz i interesujesz się tym, co robię. A teraz odrobina informacji: ta miniaturka została napisana na konkurs. Była inspirowana zdjęciem przedstawiającym parę zakochanych siedzących tyłem pod choinką i trzymających się za ręce. Niestety nie wygrała, jednak jestem z niej bardzo zadowolona i po kilku kosmetycznych poprawkach oddaję ją w wasze ręce. Pisałam ją przy piosence Franka Sinatry i tak najlepiej ją czytać :) 

Zeszła na dół, starając się nie stawać na skrzypiących stopniach. W ręce trzymała trzy prezenty: po jednym dla każdego ukochanego urwisa. Na poręczy wyczuła sztuczne gałęzie z małymi, plastikowymi igiełkami, z którymi walczyła tego popołudnia. Maluchy biegały wokół jej nóg, a ona nie mogła się od nich opędzić. Jak zwykle znalazło się pięćset, a może i więcej problemów, które tylko ona mogła rozwiązać. Jednak wydawało się, że tego dnia dostała specjalny prezent z Góry – dodatkową dawkę cierpliwości. Ciągle miała na twarzy wielki uśmiech, kiedy przypominała sobie te chwile.
                Udało się. Zeszła. Teraz trzeba było pokonać największą przeszkodę – korytarz. Jak na złość, pokoje chłopców były na dole, w szeregu. A wszystkie drzwi były otwarte. Marek bał się duchów. Pokręciła głową i westchnęła. Miała nadzieję, że nie porozrzucali zabawek na podłodze zanim zasnęli, bo byłaby mała tragedia, gdyby się o którąś potknęła. Czy można sobie wyobrazić gorszą chwilę na tłumaczenie pięciolatkom, że św. Mikołaj nie istnieje?  
                Powoli, powtarzała sobie. Miała dużo czasu. Zostało jej jeszcze kilka godzin, zanim maluchy się obudzą i z piskiem pomkną w stronę choinki. Prawdę mówiąc, nie mogła się doczekać tej chwili. Było w niej coś niezwykłego. Oczywiście, kolacja i bycie z bliskimi jest ważne, zawsze, ale każdy czeka do ranka, gdy w końcu można rozpakować prezenty. Nie tylko dzieci.
                Na szczęście dotarła bez przeszkód. Nie dotarł do niej ani jeden zaspany głosik, a ona sama nie nadziała się na pułapkę małych samochodów, często porozrzucanych po całej podłodze. Oj, tak, nie trzeba było wychowywać ich bezstresowo, pomyślała z ciepłym uśmiechem. Pochyliła się i włączyła światełka na choince. Jeszcze chwilę panowała ciemność, ale w końcu cały salon rozświetliły tysiące małych gwiazdek, porozwieszanych na gałązkach. Przez moment jeszcze nasłuchiwała, czy te urwisy dalej smacznie spały. Na to wyglądało.
Położyła prezenty pod drzewkiem. Tradycyjnie zapakowane, błyszczały na czerwono i zielono. Zajrzała jeszcze w poszukiwaniu innych pudełek, ale nic nie zauważyła. Uśmiech na chwilę zniknął z jej twarzy. Usiadła i sięgnęła po ciasteczka i mleko. W końcu Mikołajowi też się coś należało. Chłopcy zrezygnowali ze swoich ulubionych czekoladowych herbatników. Kochani!
Tak siedząc, usłyszała ciche skrzypnięcie najniższego stopnia. To go zdradziło. Cicho i powoli, tak jak ona, wszedł do salonu. Minął ją i położył trzy prezenty pod choinką. Potem usiadł obok niej, objął ją ramieniem i wyrwał z ręki ciastko.
- Hej! – szepnęła z uśmiechem. Automatycznie oparła głowę o jego ramię i wtuliła się w niego jeszcze bardziej. Nie widziała jego twarzy, ale czuła, że się uśmiechał. Zamknęła oczy, łając się za głupotę. Jeszcze chwilę trwała cisza, a potem powiedział:


- Myślałaś, że zapomniałem o naszej małej tradycji?  
***
Jako, że być może nie będę miała już okazji, życzę wam spokojnych i rodzinnych świąt Bożego Narodzenia. Żebyście odnaleźli to, czego szukacie i pragniecie. Żeby ten nowy rok był lepszy od poprzedniego i przyniósł wam wiele szczęścia. Słowem: abyście zdobyli to, co wam się tylko zamarzy :)

niedziela, 15 grudnia 2013

Część jedenasta "Spokój"

Dla M. Na pocieszenie. Pamiętaj, że każdy w życiu ma lepsze i gorsze dni. Oraz w podziękowaniu. Za wszystko.

Światło lampy delikatnie oblewało jej postać, zamazując rysy i tworząc prosty, czarny cień. Siedziała na kanapie z podkulonymi nogami, ubrana w najwygodniejszy strój, który znalazła w swojej przepastnej walizce. Przewróciła stronę swojej najnowszej zdobyczy, książki, którą znalazła w jednym z kartonów na strychu Aleksa. Mi leżała obok niej, mrucząc przez sen. Powietrze wypełniało ciche cykanie koników polnych, lekko przytłumione przez ściany domu.
Oddychała głęboko, spokojnie. Cieszyła się każdą taka chwilą, bowiem głęboko zakorzeniony lęk jeszcze jej nie opuścił. Był jak płatny zabójca skradający się, by dopaść swoją ofiarę. Wyczuwała jego obecność instynktownie, jednocześnie mając świadomość, że kolejna cicha minuta jest tylko odroczeniem nieuniknionego wyroku.
Ponieważ gdzieś tam, podświadomie, bała się, że znów zostanie sama. Że Aleks opuści ją równie szybko i niespodziewanie, ja się pojawił. Co najważniejsze, wiedziała, że ten strach jest irracjonalny i po prostu głupi, jednak nie potrafiła zagłuszyć w sobie jego głosu. Miała wrażenie, że obecność mężczyzny jest po prostu dobrym snem. Więc czy nie lepiej obudzić się z własnej woli?
Zamknęła książkę i westchnęła. Nie mogła się skupić. Raz za razem czytała to samo zdanie, tak, że wyryło jej się już w pamięci. Myślami błądziła daleko stąd. Znów, chyba po raz setny tego dnia, wróciła na starą, drewnianą scenę, przed jej pierwszą publikę. Do Warszawy.
Paradoksalnie przypomniał jej się pierwszy widok, który ujrzała, gdy przeszła przez bramę, uboższa o kilka monet, którymi przekupiła żołnierza. Mężczyzna najwyraźniej był w szoku, że osoba tak niepozorna i młoda, prawdopodobnie nie współpracująca z AK, mogła chcieć przedostać się do takiego miasta. Miasta pełnego wyniszczającej wojny i niepokoju, który wciąż narastał, zarówno u dowódców, jak i u ludności cywilnej. Miasta stworzonego na popiołach i przeznaczonego, by odrodzić się w ogniu.
Szybko się wtedy ściemniło. Z wysokich budynków ulatywał szary dym, ledwo widoczny na tle granatowego, zachmurzonego nieba. Ulice były całkowicie opustoszałe, adekwatne widokiem do tej apokalipsy, która spotykała je każdego dnia i zdawała się nie mieć końca. Wokół niej leżały kawałki gruzu i cegły, pozostawione w tej wyraźnie biednej dzielnicy. W żadnym oknie nie paliło się światło, niektóre z nich były zabite deskami. Panowała martwa cisza, pełna lęku i niepewności. Przeszył ją dreszcz. Nagle otrząsnęła się z odrętwienia i przypomniała sobie o godzinie policyjnej. Zesztywniała i pomknęła w stronę najbliższej kamienicy. Skryła się w jej cieniu i ostrożnie wyjrzała przez półprzymknięte drzwi. Nie słyszała nic oprócz własnego przyśpieszonego oddechu. Odwróciła się, weszła głębiej w korytarz i oparła się o ścianę, przysiadając na podłodze. Po chwili zasnęła.
Mi zerwała się z kanapy i podbiegła do drzwi. Usiadła przed nimi i zaczęła wyczekująco miauczeć. Ana uśmiechnęła się delikatnie. Już jakiś czas temu nauczyła się, że właśnie w taki sposób czarna kotka wita zbliżającego się Aleksa. Po jakiejś minucie usłyszała cichy zgrzyt klucza. Ostre światło oślepiło ją na moment, podczas gdy Mi radośnie piszczała i ocierała się o nogi swojego właściciela.
Ana odłożyła książkę na bok i spojrzała w stronę przedpokoju. W przejściu pojawił się Aleks, przysłaniając głową lampę. Jego włosy wyglądały na jaśniejsze niż w rzeczywistości i tworzyły złocista aureolę. Dopełniając ten obraz uśmiechnął się czarująco. Mimo woli poczuła ciepło rozlewające się w jej klatce piersiowej. Spuściła wzrok, jakby szukała w sobie siły, by się temu przeciwstawić. Ale dlaczego, po co?
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jaki sajgon miałem dzisiaj w pracy – dalej uśmiechnięty, odruchowo przeczesał swoje włosy.
Ana spojrzała na niego z ciekawością, bezgłośnie prosząc o szczegółowa relacje. Mi dalej kręciła się koło jego nóg, domagając się uwagi. Aleks pochylił się i pogłaskał ją kilka razy. Gdy usatysfakcjonowany kot w końcu mu odpuścił, podniósł się, a jego wzrok znów padł na Anę, która wciąż siedziała bez ruchu na kanapie, okryta cienkim kocem.
- Zdejmę kurtkę, zrobię sobie kolację i wszystko ci opowiem – kobieta przytaknęła. Gdy odszedł z jej zasięgu wzroku, cicho westchnęła, uwalniając z płuc wstrzymywane powietrze. Te wspólne wieczory zaczęły wchodzić im w nawyk.. Przyjemnie było tak po prostu mówić o wszystkim i o niczym z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. Aleks okazał się idealnym partnerem do wielogodzinnych rozmów, zwłaszcza kiedy zrezygnował z ustawicznych przesłuchań. Szczególnie, że kobieta nigdy mu nie odpowiadała.
Bardzo często się kłócili. Choć na to nie wyglądało, zarówno Aleks, jak i Ana mieli wybuchowe charaktery i zawsze musieli postawić na swoim. A że oboje zostali zupełnie inaczej wychowani, to mieli inne zdanie na różne tematy. Uśmiechnęła się do wspomnień. Pamiętała, jak zwykła sprzeczka o „Annę Kareninę” przerodziła się w kłótnię trwającą kilka dni. Ona chodziła obrażona na cały świat, on wzdychał za każdym razem, gdy ją widział, a urywki zdań, którymi siebie raczyli, za każdym razem brzmiały jak zaczepka. Kto wie, bez Mi pewnie jeszcze b się do siebie nie odzywali. Objęła się rękami, pocierając swoje ramiona. Było jej tu tak dobrze. Dlaczego więc chciała odejść?
Jego kroki poprzedzało głośne tupanie małego,  czarnego konika. Ana pokręciła głową wciąż z delikatnym uśmiechem. To zwierzątko tak szybko zaskarbiło sobie jej sympatię, że nim się obejrzała, zaczęła przemycać do domu ulubioną wątróbkę Mi. Oczywiście bez wiedzy i zgody Aleksa, który uważał, że w ten sposób tylko rozpieszcza tego „nieznośnego kota”.
Najpierw do salonu wbiegł mały cień, który z nadludzką wręcz szybkością znalazł sobie miejsce na ulubionym (i jedynym) fotelu Aleksa. Jej pan wszedł parę sekund później i, chcąc nie chcąc, zajął miejsce na pufie. Prawdę mówiąc, nie miał przy tym zbyt szczęśliwej miny, ale myśl, że mógł zepchnąć z fotela tak uroczą małą kulkę, napawała go wstrętem. Dopiero po chwili kobieta zorientowała się, że przyniósł ze sobą tacę pełną kanapek i dwie filiżanki herbaty. Doprawdy, nigdy nie odgadła, jakim cudem przeniósł je bez uronienia ani jednej kropelki!
Szybkim, niemal kocim ruchem zabrała jedną z kanapek, gdy tylko postawił talerz na stole. Nie wiedziała, co nią kierowało. To był impuls, który pojawiał się w niej coraz częściej, zawsze w obecności Aleksa. Z zadowoloną miną ugryzła ją, patrząc prosto w oczy mężczyzny. Odpowiedział jej tak niekłamanym zdziwieniem, że nie mogła powstrzymać uśmiechu. Już po chwili otrząsnął się i wybuchnął głośnym śmiechem. Mi natychmiast poderwała się z fotela, lustrując spojrzeniem swoich żółtych oczu te dwie dziwne istoty, wydające jeszcze dziwniejsze dźwięki i ośmielające się przerywać jej świętą drzemkę. Gdy upewniła się, że nie grozi im (a przede wszystkim jej) jakieś niebezpieczeństwo, ułożyła się z powrotem na swoim miękkim fotelu, postanawiając sobie od tej pory nie reagować na takie dźwięki.
Tymczasem Aleks powoli się uspakajał. Ana, już dawno opanowana, spokojnie kończyła swoja kolację, wpatrując się we niego z zainteresowaniem. Była ciekawa opowieści, którą jej obiecał. Choć prawdopodobnie nie była niczym nadzwyczajnym, kobieta łaknęła wszelkich wiadomości ze świata. Już przez dwa tygodnie nie ruszała się z jego domu, zresztą na własne życzenie. Uciekała od schronu do schronu, za kolejna tarczę, nie wyściubiając nosa, gdy nie było to konieczne. Teraz jednak ciągnęło ją do ludzi. I to również była jedna z kwestii, którą chciała z nim poruszyć.
- Nie jadłaś przez tydzień czy co? Trzeba było powiedzieć, coś bym ci ugotował. Możesz zjeść te trzy kanapki, ale od pozostałych wara! Nic dzisiaj nie jadłem! No, oprócz śniadania – dodał, widząc jej powątpiewający wzrok. Oboje uśmiechnęli się jednocześnie. Ana oparła się o kanapę i uniosła znacząco brwi.
-Już, już – powiedział biorąc kanapkę. – Na pewno chcesz tego słuchać? Ale na pewno, na pewno? – zapytał, wyraźnie się z nią drocząc. Pokręciła tylko głową i spojrzała na niego znacząco.
Tak naprawdę nie opowiadał jej o niczym wielkim. Tego dnia po prostu zabrakło im materiałów potrzebnych do wykończenia nowego bloku dla robotników. Dzień jak co dzień, w Polsce wiecznie czegoś brakowało. Ana widziała to, wychodząc czasem do sklepu na małe zakupy. Puste półki i sprzedawczyni wciąż powtarzająca „nie ma” na pewno nie nastrajały pozytywnie. Nawet w samej Warszawie nie wyglądało to wiele lepiej. Cóż tu dużo mówić, wystarczy nadmienić, że z prawie każdej takiej wyprawy do lokalnego „spożywczego” wracała z niemal pustymi siatkami i uczuciem porażki.
Aleks nie umiał opowiadać wzniośle. Nie opanował języka, jakim posługują się poeci. Mówił krótko, zwięźle i na temat. Jednak patrzenie na niego sprawiało jej dużo przyjemności. Podczas opisywania, jak jego koledze niemal wyskoczyły oczy z orbit na wieść, że budynku nie uda się dokończyć o czasie, wymachiwał rękami na wszystkie strony tak, że Ana bała się, iż upuści kanapkę, której nawet nie zdążył nagryźć. Miał prawdziwy talent w strojeniu dziwacznych min i naśladowaniu głosów swoich kolegów tak, że Ana śmiała się do rozpuku.
Właściwie była to jedyna jej reakcja. Przez całą jego opowieść po prostu na niego patrzyła, śmiejąc się i potakując w odpowiednich momentach. Nie przerywała, pozwoliła, by się wygadał. Widać było po nim, że przez długi czas nie miał nikogo, z kim mógł po prostu porozmawiać, opowiedzieć o problemach czy choćby ponarzekać na władzę. W końcu, gdy herbata całkiem już ostygła, a jego głos ochrypł, pochyliła się i dotknęła jego ręki, która w tym momencie kręciła wielkie kółka w powietrzu, obrazując koła maszyny, którą ostatnio przydzielono do jego działu.
-Zjedz coś. W końcu mówiłeś, że jesteś głodny – przerwała mu delikatnie, ale stanowczo. Natychmiast umilkł i skinięciem głowy przyznał jej rację.
- Ale wiesz, że nie powinnaś mieć na mnie takiego wpływu – mruknął pomiędzy kęsami. – Czasem czuję się jak pantoflarz.
- No tak, bo przecież nigdy nie upierasz się przy swoim i nie kłócisz się ze mną, dopóki nie przyznam ci racji – nie mogła się powstrzymać od małej zaczepki. Uśmiechnęła się złośliwie. Uwielbiała używać ironii, nawet gdy rozmawiała z przyjacielem. Taka mała słabostka, z której nie potrafiła się wyleczyć.
- Co racja, to racja – przyznał, uodporniony już na te małe szpileczki. Wiedział, że nie powinien dać się wciągać w jej małe gierki, bo w 90% przypadków przegrywał te potyczki. Ana była niesamowicie oczytana, a i wrodzona inteligencja nie stawała jej na przeszkodzie. Musiał przyznać, że czasem był zazdrosny o te umiejętności. Jednak już po kilku dniach od pamiętnej chwili, gdy zgodziła się zamieszkać u niego, przestał uważać ją za kobietę bez wad. Widział jej małe i większe słabostki. Pamiętał swoje pierwsze tego rodzaju odkrycie.
Pewnego dnia wrócił wcześniej z pracy. Ana o tym nie wiedziała, zresztą skąd? Przyłapał ją w kuchni, przy jego miniaturowej kuchence, jak bezskutecznie próbowała ugotować jakąś porządną zupę. Widać było, że lata w pośpiechu nie rozwinęły jej zdolności kulinarnych. Zastał ją z nieszczęściem wymalowanym na twarzy, kiedy przeglądała jednocześnie wszystkie jego książki kucharskie, szukając przepisu, który nie wykraczałby poza jej zdolności. Zdał sobie wtedy sprawę z tego, jak bardzo go potrzebowała. Choćby przy tych małych, codziennych czynnościach. Chociaż starała się nigdy nie okazywać swoich słabości, trzymać się wizerunku silnej, samodzielnej kobiety. Chociaż czasem tak ciężko było do niej dotrzeć. Chociaż, a może właśnie dlatego, że czasem znikała na całe dnie, zamykając się w jednym z kilku pokojów w jego domu.
Podniósł wzrok, zauważając, że Ana cały czas się w niego wpatruje. Tak samo, jak co dzień, a jednak trochę inaczej. Zauważył w jej oczach coś na kształt niepokoju, który usilnie starała się maskować. Nie był jednak tego pewien, nie umiał czytać z jej twarzy na tyle dobrze.
- Coś cię gnębi? – zapytał niepewnie, nie wiedząc, czy będzie chciała odpowiedzieć na to pytanie. Często uciekała od niewygodnych tematów, zamykając się w sobie przez kilka następnych dni. Ona jednak spojrzała na niego spokojnie, a strzępki niepewności i niepokoju wyparowały z jej oczu.
- Nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. W jak najlepszym.
***
Światło lampy dalej nie gasło, a delikatna, złota poświata sączyła się z jego pokoju. Ana podeszła do drzwi stąpając jak najciszej, byleby go nie obudzić. Nie powinien tak długo siedzieć nad książkami, pomyślała. Rano wstawał i szedł do pracy wcześniej, niż ona się budziła. Sięgnęła po koc, który wisiał na poręczy krzesła i przewiesiła go sobie przez ramię. Zbliżając się, szukała wzrokiem książki, którą na pewno czytał. Znalazła ją na podłodze, pewnie upuścił ją przez przypadek, kiedy zasnął. Spojrzała na okładkę i prychnęła cichutko. „Anna Karenina”. Nie wiedziała, co on widział w tej książce. Czy naprawdę tak bardzo lubił czytać o nieszczęściach, jakie sprowadza na nas los, zsyłając nam miłość? Z rozważań wyrwał ją cichy pomruk śpiącego. Zesztywniała. Nie ruszając się przez moment, upewniała się, czy nadal śpi. Podeszła do niego, a następnie delikatnie otuliła kocem. Zgasiła lampę i szepnęła, sama nie wiedząc, do kogo kieruje swoje słowa:

- Słodkich snów.
***
Wróciłam. Znowu. Mam nadzieję, że się cieszycie i nie macie mi za złe kolejnej długiej przerwy. Widocznie nie umiem dostosować się do terminów narzuconych sobie na początku pisania tego bloga. Chodzi mi jednak po głowie pomysł na świąteczną miniaturkę (choć nie obiecuję niczego). Trzymajcie się ciepło i dziękuję wszystkim, którzy to czytają za cierpliwość :)
A teraz czas na taką małą refleksję i spojrzenie zza kulis. Aleks poczynił niesamowity postęp odkąd wymyśliłam tą postać, a właściwie, odkąd się tu pojawiła. Na początku nie byłam pewna, kim  tak naprawdę jest. Uwierzycie, że w pierwszej wersji miał żonę i dwójkę dzieci? I zaplanowany beznadziejny romans z Aną? No cóż, jednak po długim czasie rozmowy z moimi przyjaciółkami posłuchałam ich rad (a raczej żądań, ale nie zagłębiajmy się w szczegóły :D ) i własnych podszeptów serca, które mówiło mi, że właśnie tak będzie najlepiej. I mimo wszystkich moich wahań myślę, że właśnie taki Aleks jest najlepszy :)

poniedziałek, 28 października 2013

Część dziesiąta: "Na scenę wkracza..."

Do niewielkiego pomieszczenia wpadały nieliczne, złote smugi światła, usiłując choć w jakimś stopniu rozświetlić ten pokój. Pomiędzy regałami, w promykach, tańczyły drobinki kurzu, tworząc tak magiczny nastrój, jakby ta chwila była jedynie snem, urojeniem. Marzeniem.
Śpiewną ciszę przerywał raz na jakiś czas kobiecy głos. Niewysoka istota przechadzała się pomiędzy półkami w skupieniu, delikatnie stukając obcasami o starą, wysłużoną podłogę. Sukienka wręcz na niej tańczyła, subtelnie podkreślając figurę kobiety. Zdawał jej się nie przeszkadzać panujący wokół półmrok, ba, w tym otoczeniu czuła się niesamowicie bezpiecznie. W jej rękach spoczywała niedawno wydana książka, zupełnie niepasująca do starych tomów panoszących się dumnie dookoła. Jej dłonie były blade, nieprzyozdobione żadną błyskotką, oprócz jednego, skromnego, srebrzystego pierścionka, a kasztanowe loki zasłaniały jej twarz, gdy, lekko zginając szyję, pochylała się nad tekstem.
- „Jestem za blisko, żeby mu się śnić” – powiedziała, a właściwie szepnęła. Jej głos odbijał się od ścian, tworząc lepszą akustykę niż w teatrze. Niósł ze sobą tyle emocji, że nawet Ana nie mogłaby sprecyzować, co w tej chwili czuła. Smutek? Nostalgię? Wspomnienia wlewające się do jej głowy jak nieprzerwany strumień? Czy może zdumienie? Zamyślenie? Ostatnio zazwyczaj nie mogła wyłapać jednego stałego i pewnego uczucia, które zaraz nie plątałoby się i znikało w gęstwinie innych.

-Jeszcze raz, musisz mówić głośniej, żeby wszyscy cię słyszeli! – krzyknął, zrywając się z miejsca. Chudy mężczyzna pobiegł na sam koniec widowni i usiadł w fotelu. – Chcę cię tu usłyszeć! – wrzasnął. – Nie mamrocz pod nosem, nic nie rozumiem!
Ana, zestresowana, przestąpiła z nogi na nogę. Zawsze ulegała temu paskudnemu tikowi, gdy była zdenerwowana. Potrząsnęła delikatnie głową tak, aby Axer* tego nie zauważył. Podniosła swój wzrok na widownię i spróbowała się uśmiechnąć. Zdawała sobie sprawę z tego, że w tym momencie ma prawdopodobnie najsztuczniejszy wyraz twarzy na świecie, ale była zbyt zmęczona, by choćby próbować go poprawić. Ten sadysta męczył ją już od kilku godzin, cały czas powtarzając: „Głośniej! Wyraźniej! Musisz się bardziej starać!”. Z całej euforii, która opanowała ją kilka dni temu, nie został nawet pyłek na wietrze.
Zrezygnowana i zmęczona powtórzyła swoją kwestię. Spojrzała na balkony i westchnęła cichutko. Trwała tak jeszcze przez chwilę, czekając na kolejne uwagi. Gdy cisza ciągnęła się zbyt długo, skierowała swój wzrok ponowie na Erwina. Siedział w najdalszym rzędzie, podpierając sobie brodę ręką. Okulary miał odsunięte na czubek głowy. Nagle drgnął, jak obudzony z głębokiego snu i zerknął na Anę lekko zamglonym wzrokiem.
- Tak, tak. To chyba wszystko. Możesz już pójść do domu, ale chcę cię tu widzieć jutro o tej samej porze! – wstał i wyszedł, nie zwracając uwagi na osłupiałą dziewczynę. Po chwili w pomieszczeniu zaległa cisza. Ana otrząsnęła się z otępienia i zeszła ze sceny, stukając obcasami. Wychodząc, sięgnęła tylko po swój płaszcz i maleńką torebkę z kluczami. Pomyślała o swoim ciemnym, małym mieszkanku, które w tym momencie jest pogrążone we śnie. Przez okna wlewa się biała łuna księżyca, okalając swoim blaskiem skromne pokoje i czyniąc je przyjemniejszymi niż komnaty jakimkolwiek zamku. Otulając się szalem, układała sobie w myślach plan jutrzejszego dnia. Musiała jeszcze odwiedzić ciocię i zrobić jej zakupy. Była jej to winna, za pomoc i wsparcie. Za dobre serce, pocieszające ją za każdym razem, gdy tylko miała kłopoty. Uśmiechnęła się ciepło na samą myśl o tej drobnej staruszce. Dopięła brązowy płaszcz i wyszła na zimne ulice Warszawy. Z jej ust wydobywała się biała mgiełka, a drogi skrzyły się, jak pokryte drogocennym kamieniem. Zaraz za budynkiem teatru zauważyła zniszczone kamienice. O tej godzinie prace już się skończyły, a porzucone cegły leżały wokół, tworząc niemal idealne koło.

Westchnęła. Mimo wszystko, powojenne czasy wydawały się teraz takie spokojne.
-„Jestem za blisko.
Nie moim głosem śpiewa ryba w sieci.
Nie z mego palca toczy się pierścionek” – silny, wyćwiczony głos znów przerwał martwą ciszę panującą w tym pokoju. Wypełniał każdą lukę, melancholijnie wspominając, zawsze lepsze, dawne czasy.

Stała za kulisami. Jej kolana drżały, ręce stały się zimne jak lód. Serce waliło jej jak opętane, starając się za wszelką cenę wyskoczyć z piersi. Nerwowo przestępowała z nogi na nogę, starając się uspokoić. Wydawało jej się, że cała kwestia nagle wyleciała z jej głowy, która przypominała teraz wielką, białą kartkę. Kolejny raz poprawiła bladoróżową sukienkę. Lekko odchyliła kurtynę i spojrzała na scenę. Aniela właśnie kończyła swój monolog. Wyglądała imponująco w białej sukni kontrastującej z jej czarnymi, upiętymi włosami. Wydawało się, jakby występowała od zawsze, jakby urodziła się na tych deskach, pośród niesamowitych ludzi stworzonych do pracy tutaj. Światło padało prosto na nią, a jej twarz miała natchniony wyraz.
Nagle Ana poczuła dłoń na łopatce. Axer delikatnie popychał ją do przodu, cały czas szepcząc:
- Teraz ty. Szybko!
Dziewczyna drgnęła i lekko zaparła się nogami. Po chwili opamiętała się jednak i sztywno weszła na scenę. Deski cichutko zaskrzypiały pod jej ciężarem. W sali panowała cisza, a wszystkie oczy były skierowane na nią. Odwróciła głowę i spojrzała w bok.  Przez chwilę nie było słychać nic, żadnego głosu dobywającego się zza kulis, żadnych dźwięków instrumentów, nikt nie ośmielił się choćby kaszlnąć. Ana wzięła głęboki wdech. Zaczęła wyrzucać z siebie zdania, chcąc mieć to wszystko już za sobą. Dopiero po chwili przypomniała sobie o wskazówkach Erwina, zwolniła i z pasją, kawałek po kawałku wypowiadała swoją kwestię. Nagle przestało obchodzić ją to, co pomyślą inni ludzie i czy się nie pomyli.  W przypływie uniesienia odwróciła głowę i spojrzała na widownię. Dostrzegła zachwyt na twarzach ludzi i pewne błękitne tęczówki, które zdawały się obserwować ją z wyjątkową uwagą.  To wszystko na chwilę wybiło ją z rytmu, ale wystarczył jeden głębszy wdech i wróciła do tej pięknej chwili. Zdawało jej się, że to ktoś inny mówi, a ona siedzi w pierwszym rzędzie, równie oczarowana, co cała publika. Pełna oszołomienia i odurzona ta wspaniałą chwilą zeszła ze sceny. Żegnały ją głośne oklaski.  Były one najpiękniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek słyszała.

Przysiadła na parapecie, nie przejmując się wszechobecnym kurzem. Delikatnie uniosła książkę, która znalazła się w cieniu. Jej włosy tańczyły dookoła, tworząc wokół głowy świetlistą aureolę. Ta krótka chwila w teatrze była pięknym początkiem. Ale czy nie była początkiem końca?
-„Wielki dom się pali
Beze mnie wołającej ratunku

Jej ciało po raz kolejny trawił płomień. Przeszyły ją rozkoszne dreszcze. Gwałtownie sięgnęła po szklankę wody, częściowo po to, by ugasić ten wielki pożar, a częściowo by w jakiś sposób ukryć delikatne rumieńce, które pojawiły się na jej policzkach. Pijąc, starała się uspokoić oszalałe serce, które ostatnio dawało o sobie znać stanowczo zbyt często. Ośmieliła się znowu zerknąć w jego stronę. Właśnie niósł kolejny rekwizyt – wielki, zabytkowy stół. Uśmiechnęła się pod nosem. Jeszcze przed chwilą żartował ze swoim kolegą, jednak teraz jego przeszywające, niebieskie oczy były niesamowicie skupione, a długie, czarne włosy lekko przysłaniały mu pole widzenia. Nadal wydawał się być lekko zagubiony pośród tej masy ludzi, ale kto go winił? Ona sama jeszcze kilka tygodni temu nie mogła sobie znaleźć tu miejsca, a teraz nie wyobrażała sobie życia bez tego budynku, tych ludzi...
Nagle chłopak roześmiał się wesoło, widocznie w reakcji na słowa kolegi. Ana lekko odwróciła głowę i upiła łyk wody. Na jej twarzy zagościł uśmiech.

Odgarnęła kosmyki, które wymknęły się na jej twarz. Litery tańczyły jej przed oczyma. Zamrugała, próbując pozbyć się różnokolorowych plamek światła.
-„Już nigdy po raz drugi nie umrę tak lekko,
Tak bardzo poza ciałem, tak bezwiednie,
Jak niegdyś w jego śnie.”

Pochylona, siedziała na kanapie. Jej ręce próbowały nieudolnie zasłonić płynące łzy. Jej ciałem znów wstrząsnął szloch. Niedbale ułożony kok powoli się rozsypywał, pozwalając  kasztanowym lokom wymykać się przy najlżejszym ruchu głowy. Nagle usłyszała skrzypnięcie drzwi i wolne kroki. Gwałtownie uniosła głowę i zaczęła ścierać łzy, pomimo iż wiedziała, że i tak zauważy jej podpuchnięte oczy.
Po chwili zobaczyła go stojącego w progu. Jego długie, czarne włosy były związane w kucyk i lekko wilgotne, jakby niedawno się mył. Niebieskie oczy znów przeszyły ją spojrzeniem, jak dawniej.
Po chwili Jerzy otrząsnął się z zadumy i podszedł do Any. Opadł ciężko na sofę naprzeciwko niej. Oparł głowę na jednej ręce i spojrzał na nią dyskretnie. Napotkał stalowy wzrok bursztynowych tęczówek, które paradoksalnie za chwilę znów mogły napełnić się łzami. Były tak inne od spojrzeń pełnych czułości i miłości, którymi jeszcze niedawno go obdarzała. Westchnął i wstał. Usiadł obok Any i delikatnie ją przytulił. Z początku zdawało mu się, że chciała się wyrwać, ale chwilę potem zrelaksowała się i wtuliła w niego jeszcze mocniej. Przysunął usta do jej ucha i szepnął:
- Kocham cię. Damy sobie radę. Nie martw się.

Łzy już nie płynęły. Nie było nad czym płakać. Nie ona jedna tak silnie przeżywała pierwszą miłość i nie ona ostatnia. Kto wie, może właśnie przed chwilą jakieś serce zostało złamane? Podniosła się. Ostatnio nie umiała długo usiedzieć w jednym miejscu. Ciągle ją gdzieś nosiło. Odwróciła się i wyjrzała przez okno. Podziwiała rubinową czerwień róż wyhodowanych przez Aleksa. Po chwili, uspokoiwszy rozedrgane serce, znów zaczęła czytać:
- „On śpi,
W tej chwili dostępniejszy widzianej raz w życiu
Kasjerce wędrownego cyrku z jednym lwem
Niż mnie leżącej obok.”

Zasnął już jakiś czas temu. Słyszała jego równy, spokojny oddech. Natomiast ona leżała na plecach, wpatrując się w sufit. Jak łatwo mogła pomylić tę noc z wieloma innymi, podczas których snuła marzenia o pięknej przyszłości z księciem z bajki, będącym tuż obok. Tylko jedno je różniło. Wtedy Jerzy nigdy się od niej nie odwrócił.
Ana westchnęła i przewróciła się na bok. Widziała siebie, przeglądającą się w lustrze. Wtedy nie była zadowolona, że zgodziła się na to spotkanie. Wróciła bardzo późno z próby i, prawdę mówiąc, miała ochotę tylko na to, by paść na łóżko i zasnąć. Jednak zamiast tego poprawiła zieloną spódnicę, sprawdziła, czy jej czerwona szminka się nie rozmazała i wyszła z domu. Już w pierwszej chwili zorientowała się, że zanosi się na deszcz, ale stwierdziła, że zdąży, zanim lunie. Nie miała daleko do restauracji. Najwyraźniej jednak siły wyższe postanowiły udowodnić jej, jak bardzo się myliła. Już po kilku minutach szybkiego marszu, mniej więcej w połowie drogi, krople wody zaczęły niszczyć jej misternie ułożoną fryzurę. Jakby wiedziały, że wygląda fatalnie, gdy ma mokre włosy. Przyspieszyła kroku, a za chwilę już biegła. Poruszała się tak szybko, jak tylko pozwoliły jej na to buty na obcasie. W myślach przeklinała własną głupotę. Gdyby tylko wzięła tą parasolkę...
Z ulgą wypisaną na twarzy dopadła drzwi małej, przytulnej restauracji.  Zajrzała przez wielką szybę, jednak nie dostrzegła go przy żadnym ze stolików. Za to zauważyła siebie. Wyglądała jak zmokła kura! Piękne, zazwyczaj błyszczące loki oblepiały jej twarz ze wszystkich możliwych stron. Przy tym, dzięki czerwonej szmince, przypominała czterolatkę umazaną kosmetykami mamy. Jej oczy ciskały gromy, a nastrój zdecydowanie nie był odpowiedni na pierwszą, romantyczną randkę przy świecach.
Z furią odwróciła się i zobaczyła go. Szedł spokojnie wzdłuż ulicy, trzymając nad sobą parasolkę. W pewnym momencie zauważył Anę, uniósł wolną rękę w niemym powitaniu i przyspieszył kroku. Dziewczyna powoli zaczęła wpadać w panikę. Niepewna przygryzła wargę i splotła swoje dłonie. Jednak, gdy chłopak się przybliżył, stało się coś nieoczekiwanego. Jego oczy iskrzyły się z radości i podniecenia, a dodatkowo uśmiechał się z taką czułością... Natychmiast zapragnęła znaleźć się w jego ramionach. I tak było przez długi czas. Przy Jerzym znalazła szczęście, bezpieczeństwo, spokojne wieczory przy kominku i wytchnienie po codziennych próbach. Miłość. Mimo, iż nie byli małżeństwem, traktowała go jak swojego męża.
Ana westchnęła. Zamknęła oczy i postanowiła chociaż spróbować zasnąć.

Przystanęła i ponownie spojrzała na białe kartki. Przez krótki, ulotny moment zdawało jej się, że coś się tu nie zgadza. Te strony powinny być pożółkłe od starości, nieść ze sobą zapachy mądrości i czarów, jakie zwykle towarzyszą takim lekturom. Az dziwne, że nie napisała tego kobieta sto lat temu, dwieście lat temu. Aż dziwne, że nie napisała tego ona.
- „Ja jestem za blisko,
Żeby mu z nieba spaść. Mój krzyk
Mógłby go tylko obudzić.”

Siedział przy kominku. Czekał na nią, jak każdego wieczora. Drgnął i niespokojnie odwrócił głowę, gdy usłyszał skrzypnięcie starych drzwi. Powinien był je naoliwić. Powinien był zrobić cokolwiek...
- Cześć! – dobiegł go jej głos. Uśmiechała się, wiedział to. Znał ją na pamięć. Teraz krząta się po kuchni, szukając czegoś na kolację, a później usiądzie obok niego z uśmiechem i zacznie opowiadać o teatrze. To wszystko było takie znane, jej ciepły uśmiech i kojący, delikatny głos. Być może właśnie w tym tkwił problem.
Wpadła do pokoju. Niosła ze sobą talerz kanapek i herbatę, którą usilnie starała się nie rozlać. Wziął głęboki oddech. Za chwilę będzie po wszystkim.
- Jak ci minął dzień? – zapytał z poważną miną. Anę musiała zaskoczyć jego postawa, bo energicznie podniosła głowę i odstawiła filiżankę.
- Świetnie, ale opowiadaj najpierw, co u ciebie – odpowiedziała, przyglądając mu się uważnie i lekko mrużąc oczy. Nie ułatwiała mu tego. Odwrócił wzrok, jakby nie mógł znieść jej spojrzenia.
- To wszystko nie ma sensu, Ano – odważył się spojrzeć jej w oczy. Zobaczył w nich szok, niedowierzanie i, powoli wypływający na powierzchnię, przytłaczający smutek.
- O czym ty mówisz? – przełknęła ślinę. – Nie... Nie mów tak. To nieprawda...
- Sama w to nie wierzysz. Już dawno się od siebie oddaliliśmy. Kochałem cię i nadal jakaś część mnie cię kocha, ale...
- Masz kogoś? – zdobyła się na to, by zadać mu to pytanie. Na jego twarzy malowało się poczucie winy. Wstała. – Wynoś się – powiedziała cicho, cały czas patrząc mu w oczy.
Zrozumiał. Zawsze rozumiał. Posłusznie udał się do ich sypialni i wziął spakowaną już walizkę. Za dobrze ją znał, by tego nie przewidzieć. Gdy ponownie przechodził przez salon zobaczył, że  stała w dokładnie tym samym miejscu. Z jej postawy zionął chłód, który niemal mógł odczuwać fizycznie. Przystanął. Chciał coś powiedzieć. Cokolwiek. Po tylu latach należało jej się coś więcej. Po tylu kłótniach, tylu przeprosinach, tylu zapewnieniach... Zasługiwała na coś lepszego. Niestety nie mógł jej dać siebie. Już nie.
Jej bursztynowe oczy nie były jednak przepełnione łzami lub smutkiem. W tym momencie opanowała ją zimna wściekłość. Wiedział, że lepiej będzie, jeśli zostawi ją samą. Zawsze rozumiał.

Nie płakała, ale bolało. Do tej pory, po tylu latach, czuła to zaskoczenie, złość opanowującą ją aż po czubki palców, a po zamknięciu się drzwi rozpacz tak wielką, że marzyła, żeby jej serce przestało bić. By nie musiała już czuć tego wszystkiego. By mogła stać się zimną, wyrachowaną osobą bez miłości i cierpienia. Przepłakała wtedy całą noc. Łzy leciały, a ona nie mogła ich powstrzymać. Po pewnym czasie już nie próbowała. Po co?
- „Wysuwam ramię spod głowy śpiącego,
Zdrętwiałe, pełne urojonych szpilek.
Na czubku każdej z nich, do przeliczenia,
Strąceni siedli anieli.”**
Wspinała się po schodach. Ściany był obdrapane, a z drewnianej poręczy wystawały drzazgi. Szła powoli, ostrożnie, jakby bała się, że stopnie zawalą się pod jej ciężarem. Kolejny raz dziwiła się, jak ciocia może codziennie pokonywać tę drogę.
W końcu stanęła przed drzwiami nr 5, na których było napisane Holly Lawrence. W ręce miała siatkę z zakupami, a okulary przeciwsłoneczne zasłaniały jej opuchnięte oczy. Zastukała delikatnie, jak zawsze. Odpowiedziała jej głucha cisza. Spróbowała jeszcze raz, tym razem zdecydowanie głośniej. Spodziewała się zaspanego głosu cioci i jej kroków. Odpowiedziała jej głucha cisza. Po pięciu minutach usłyszała, że ktoś wchodzi po stopniach. Odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się, jednak okazało się, ze była to pani Tetmajer, sąsiadka jej cioci i nieodłączna towarzyszka wszystkich gier w karty. Zauważywszy Anę, przystanęła na chwilę, zaskoczona. Po chwili otrząsnęła się i zdumiona zapytała:
- Co pani tu robi?
- Przyszłam odwiedzić ciocię -  odpowiedziała, zaskoczona nieuprzejmym tonem głosu staruszki. Zawsze zdawało jej się, że kobieta ją lubiła.
Twarz pani Tetmajer wypełniło współczucie. Podeszła do Any i delikatnie uścisnęła jej rękę.
-  O, kochanie. To ty nic nie wiesz? Holly nie żyje.

***

Skończyłam. Najdłuższe dzieło w mojej karierze :) Trwało trochę, zanim poskładałam wszystko do kupy, ale oto jest. Jestem z tego tekstu bardzo dumna i mam nadzieję, że wy tez go polubicie :)
*Erwin Axer - polski reżyser teatralny, autor felietonów teatralnych i zapisków wspomnieniowych
**Wisława Szymborska "Jestem za blisko" - na potrzeby opowiadania przyjmuję, że utwór powstał w latach 60, czego nie jestem pewna, gdyż chyba w całym internecie nie mogłam znaleźć informacji na ten temat


niedziela, 6 października 2013

Część dziewiąta: "Błyskawica"



Na czarnym futrze światło wyglądało jak kilka białych, lśniących plamek. Odbijało się, falowało, znikało i za chwilę znów się pojawiało. Jeden ruch łapki wystarczył, by złapać natręta. Kot pochylił się nad swoją zdobyczą, która przed chwilą brzęczała nad kwiatami. Pszczoła jeszcze żyła. Desperacko machając skrzydłami, próbowała znów wzbić się w górę, z dala od ostrych zębów łowcy.
Ana z zaciekawieniem obserwowała zabawę kota. Niebo znów było czyste, bez skazy, a światło słońca nadawało polowaniu inny wymiar. Głębię. Łowca wyglądał niezwykle dostojnie. Każdy jego ruch był przemyślany, wykonany z gracją, o jaką nie można było podejrzewać zwykłe stworzenie. Kot dobił swoją ofiarę jednym płynnym ruchem. W jego wydaniu morderstwo wyglądało niemal pięknie. Jakby była to zapomniana dziedzina sztuki.
Trzask okiennic przywrócił Anę do rzeczywistości, z dala od snów i marzeń. Znów poczuła na swoich kolanach ciężar. Spojrzała w dół. Zobaczyła tylko kilka kartek papieru i najzwyklejsze pióro. Wydawało się jednak, że ważą ponad tonę. Sama ich obecność sprawiała, że Ana traciła dobry nastrój.
Nawet nie wiedziała, gdzie ona teraz jest. Wprawdzie zostawiła u Aleksa swój adres, ale kto ją tam wie? Wspomniała mu, że jeździ po całym świecie. Równie dobrze może teraz być w Egipcie i podziwiać piramidy. List może czekać tygodniami, latami, zanim ktoś się nim zainteresuje. A jeszcze dłużej nim ktoś  go przeczyta.
Wzięła do ręki pióro. Jej głowa była równie pusta, jak kartki, które miała zapisać. Kiedy ostatnio widziała Ewelinę? Chyba pod Warszawą. Dziewczyna nie chciała tam iść. Przewidywała, ze dojdzie do kolejnej bitwy i, cóż, nie myliła się. Wolała być jak najdalej od tej wojennej zawieruchy. Dla Any to było miejsce dobre jak każde inne. Z tego co wiedziała, miała tam jednak ciocię, której nie znała. I nadzieję. Wierzyła w to, że właśnie w stolicy znajdzie pomoc.
Żegnały się ze łzami w oczach. W końcu przebywały ze sobą kilka lat. Obiecywały sobie, że kiedyś się odnajdą. A teraz Ana znalazła się tu. Po licznych zakrętach i wywrotkach siedziała w tym ogrodzie. Minęło tyle lat i sama zauważała, jak bardzo się zmieniła. A kim jest teraz Ewelina?
Popatrzyła w dal nic niewidzącym wzrokiem. Widziała budynki otoczone dymem, jakby się paliły i swoją przyjaciółkę błagającą ją:
- Nie idź tam!
Wszystko przysłaniała jej przeźroczysta zasłona. Po chwili znów przytuliła Ewelinę i wyszeptała jej do ucha płaczliwym głosem:
-Muszę. Po prostu muszę.
Ruda pokiwała szybko głową. Jej gardło dławiły łzy, a z ust wydobył się cichy jęk. Ana z trudem oderwała się od dziewczyny i spojrzała jej prosto w oczy, nie zważając na niespodziewane, ciepłe łzy na swoim policzku. Uśmiechnęła się delikatnie.
-No idź. Bo się nigdy nie pożegnamy.
Patrzyła na nią jeszcze chwilę i odwróciła się gwałtownie. Zaczęła iść, najpierw powoli, a później coraz szybciej, jakby bała się, że jeśli stanie, to utknie w tym miejscu na wieki, zawieszona pomiędzy przyjaciółką a nadzieją na lepsze życie. Po raz pierwszy postępowała zgodnie ze swoim sercem i strasznie bała się konsekwencji tej decyzji. Gdy dotarła do bramy smród popiołów i kanalizacji uderzył ją w nozdrza. Odważyła się odwrócić na chwilę. Na krótki moment, żeby ją zobaczyć. Nie zauważyła nawet najmniejszej czarnej sylwetki. Przed nią rozciągało się krwawe niebo i zachodzące słońce, przysłaniane drzewami.
Tyle zmieniło się od tamtych chwil. Tylko niebo i słońce pozostały te same. Znów spojrzała na kartki. Podniosła pióro, niepewna słów, które chciała napisać. Jej ręka zadrżała. Ze stalówki skapnęła jedna kropla czarnego atramentu. Wsiąknęła w kartkę. Ana ze złością pogniotła papier i rzuciła na trawę. Obok jej krzesła leżało kilka podobnych kulek.
Uniosła głowę i spojrzała w niebo. Za chwilę miało się ściemnić. To była jej ukochana pora dnia. Szara godzina, kilka minut pomiędzy zachodem słońca a zmierzchem. Wszystko wtedy na krótką chwilę się zmieniało. Stawało się prawdziwe, takie, jakie miało być od zarania dziejów.  Kiedyś to była jedyna pora, w której stawała się sobą, przestawała grać. Teraz... nie wiedziała. Porządek jej życia został zburzony przez jedną uparta osobę.
Poznała ja w szkole. Zestresowana stawiała kolejne sztywne kroki na dziedzińcu. Jej oczy były wielkie, zajmowały niemal pół twarzy i były wypełnione strachem. Nagle poczuła, że ktoś na nią wpadł. Jakaś postać minęła ją szybko jak błyskawica. Przez chwilę mignęła jej tylko burza ognistorudych włosów. Ana jeszcze kilka sekund stała osłupiona, a potem ruszyła w dalszą drogę. Z chwilę miały się zacząć pierwsze zajęcia.
Gdy weszła do klasy, momentalnie wszystkie oczy zwróciły się w jej stronę. Na chwilę zapanowała cisza, a potem pomieszczenie wypełnił szmer. Ana stała w drzwiach, zmieszana. Nie wiedziała, co ma zrobić. Spojrzała rozpaczliwie na nauczycielkę, wzrokiem błagając ją o pomoc. Siedząca za biurkiem kobieta nie odezwała się jednak, tylko skinieniem ręki wskazała dziewczynie, że ma wejść do środka.
Gdy zajęła miejsce w jedynej wolnej ławce, spróbowała najpierw posłuchać, co ma do powiedzenia nauczycielka. Kobieta zwięźle ją przedstawiła, a następnie wróciła do przerwanej lekcji, na szczęście nie komentując spóźnienia swojej nowej uczennicy. Temat nie wydał się Anie zbyt zajmujący, więc postanowiła rozejrzeć się po klasie. Część widoku zasłaniała jej burza kasztanowych loków, z którymi nie mogła się rano uporać. Po odgarnięciu ich na bok, zauważył dziewczynkę siedzącą w sąsiednim rzędzie, odrobinę bliżej tablicy niż ona. Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, była niepowstrzymane morze ognia, które inni mogliby nazwać włosami. Płomienie na głowie nieznajomej ścigały się i walczyły o miejsce przy choćby najlżejszym ruchu głowy. Od razu rozpoznała w niej błyskawicę, która minęła ją kilka chwil temu. Nagle ruda, korzystając z nieuwagi nauczycielki, odwróciła się i spojrzała prosto na Anę. Uśmiechnęła się, odsłaniając białe, trochę krzywe zęby. Jej zielone oczy błyszczały iskierkami rozbawienia. Po chwili bezgłośnie wyszeptała: przepraszam.
Ana usłyszała dobiegające z oddali miauczenie. Odgłos stopniowo się przybliżał. W pewnym momencie spojrzała w dół. Czarny kot, którego nie tak dawno obserwowała, siedział obok jej stóp i patrzył na nią z oczekiwaniem. Dopiero po chwili zauważyła, że przy jego łapkach leży zabita mucha. Uśmiechnęła się, rozbawiona. Pochyliła się i pogłaskała czarnego łowcę. Ten niemal natychmiast zaczął mruczeć.
Ewelina była prawdziwym wulkanem. Nie istniał pomysł, na który by nie wpadła, miejsce, do którego by nie weszła i tajemnica, której by nie odkryła. Dotychczas spokojna i nieśmiała Ana nabrała przy niej odwagi. Po krótkim czasie obie stały się największymi zmorami nauczycielki, która próbowała je opanować. Bezskutecznie. Zawsze trzymały się razem. Szalone pomysły Eweliny wkrótce wypełniły umysł Any. Nierzadko były łapane przez opiekunkę w trakcie realizowania najdzikszych fantazji, na jakie mogą wpaść dwie dziesięciolatki. Dlatego tak często obie były karane. Ich kłótnie – bo przy ich wybuchowych temperamentach często się zdarzały – zazwyczaj trwały pięć minut. Później godziły się i natychmiast zapominały o sprawie. Przy osobie tak pełnej życia Ana rozkwitała. Czuła, ze znalazła przyjaciółkę na całe życie.
Ana spojrzała na swoje kolana. Miała na nich kilka stron zapisanych pięknie wykaligrafowanymi literami. W dłoni czuła ciężar pióra. Zakończyła list starannym podpisem. Znów spojrzała w górę. Tym razem zobaczyła usiane niezliczonymi gwiazdami granatowe niebo. Błyszczące punkciki na jej oczach tworzyły piękne kształty, które za chwilę rozpadały się, by się znów połączyć. Za sobą usłyszała skrzypnięcie drzwi i ciche kroki na trawie. Po chwili poczuła na swoich ramionach miękki, delikatny materiał. W ślad za nim na jej ramieniu spoczęła ciepła ręka.
- Nie jest ci zimno? – zapytał zatroskanym, matowym głosem.
Ana nie musiała się odwracać. Po prostu sięgnęła ręką do jego dłoni i uścisnęła ją lekko. Oboje spojrzeli w gwiazdy.
***
Mam ochotę zapaść się w najgłębszą dziurę na całej tej planecie i  zostać tam na wieki, tak się wstydzę. Nie dość, że długi czas nie zamieszczałam kolejnej części, to jeszcze nie komentowałam żadnego z waszych blogów. Wstyd! Mogłabym to wszystko zwalić na szkołę i byłaby to po części prawda, bo musiałam się przyzwyczaić do nowego planu dnia. Jednak lwią część tej winy ponosi moje lenistwo. No niestety, taka prawda. Mam więc nadzieję, że mi wybaczycie i że w miarę szybko uda mi się nadgonić wasze blogi.