Szła ulicami starego miasta.
Słońce ogrzewało jej plecy przykryte szalem i tańczyło na prostym, białym
kapeluszu z szerokim rondem. Powoli stawiała kolejne kroki, skupiając się na
balansowaniu na wysokich obcasach. Mijali ją kolejni ludzie, przepływali obok
niej jak wielki, szary ocean, żaden z nich nie zdobył się na to, by wyjść z
tego tłumu, nawet ona. Podążała z prądem.
Nie miała żadnego celu w swojej
wędrówce, chociaż wiedziała doskonale, gdzie chce pójść. Stawiała krok za
krokiem, zastanawiając się, czy jej nogi same ją tam poprowadzą. Wtedy miałaby
wymówkę, wytłumaczenie, po co zmierza w miejsce, którego widok zrani ja
ponownie. Teraz nie wiedziała dlaczego. Może ból zaczął sprawiać jej
przyjemność?
Przymknęła oczy zaciskając dłonie
w pięści. Nie, nie jest masochistką. Ona po prostu chce zakończyć tą sprawę
definitywnie. Jak mówią, zerwać plaster za jednym zamachem.
Przyspieszyła kroku. Chciała mieć
już to za sobą, opowiadać o tym znajomym i śmiać się. Z siebie, ze swojej
głupoty i swoich obaw. Przekrzykiwać wybuchy radości swoich przyjaciół zdaniami
typu: Jak ja byłam głupia! To przecież nie było nic strasznego!
Ana doskonale jednak wiedziała,
że nigdy tak nie powie. Nie o dzisiejszym dniu. W jej głowie panowała pustka
zapełniana powoli jednym uczuciem: strachem. Chciała odwrócić się i pobiec, hen
przed siebie, i nigdy już tutaj nie wracać.
Ale jej nogi wciąż stawiały krok
za krokiem. Znowu zacisnęła dłonie w pięści, zmuszając się w ten sposób, by nie
uciec. Jeden szczegół przy tym odwrócił jej uwagę. Dopiero teraz przypomniała
sobie, że trzyma kwiaty. Zaśmiała się gorzko. Nawet o tym pomyślała.
Paradoksalnie ten śmiech pozbawiony jakiejkolwiek cząstki wesołości dodał jej
sił. Podniosła głowę i, bez zatrzymywania się, spojrzała w niebo.
Wciąż ją to przerażało. To nie
ulegał wątpliwościom. Ale bardziej bała się tego, co się z nią stanie, jeśli
tam nie pójdzie. Do tej pory codziennie budziła się z krzykiem z po strasznych snach
wypełnionych krwią, płaczem i odorem kanalizacji. Co noc musiała tam wracać.
Cofać się w czasie. Przeżywać to od nowa
i od nowa, widzieć to wszystko, co się wydarzyło. Chciała się od tego uwolnić.
Zatrzymała się. Dotarła do celu.
Spodziewała się kolejnej fali wspomnień, nieuniknionej i przytłaczającej.
Zamknęła oczy w obronnym geście. Tym razem jednak nie poczuła nic. Może to
dlatego, że nic szczególnego nie łączy ją z tym miejscem?
Otworzyła oczy i uklękła. Przez
chwilę trwała w bezruchu, a potem zamrugała i delikatnie położyła wieniec.
Jeszcze przez jakiś czas pozostała w tym miejscu, w milczeniu wpatrując się w wytłoczony
złotymi literami napis: „Cywilom, ofiarom nalotów na to miasto w latach 1939,
1941 i 1942, burmistrz, rada miasta i mieszkańcy w podziękowaniu za wiarę i
odwagę”.
***
Już po czwartej części. Niedługo wyjeżdżam nad
morze, więc prawdopodobnie następna będzie nieco później niż zwykle, ale może
dorwę się do Internetu i coś skrobnę. Jak zwykle proszę o komentarze i dziękuje wszystkim osobom, które to czytają J