Ogromne
drewniane drzwi otworzyły się lekko, bez najmniejszego szmeru. Stukot kobiecych
obcasów rozległ się po pustym kościele. Dźwięk odbijał się od wysokich ścian,
zwiększając się wielokrotnie do tego stopnia, iż brzmiał jak pojedyncze
wystrzały armatnie. Ana szła spokojnie, nie zwracając uwagi na hałas, który sama tworzyła. Nie
rozglądała się, wzrok miała zwrócony przed siebie, a spojrzenie nieobecne.
Zatrzymała się dopiero przy stopniach prowadzących na ołtarz. Przejechała
dłonią po drewnianych, starych balaskach, w których jakiś utalentowany twórca
wyżłobił dwie litery „CI”*. W dzieciństwie często bawiła się w zgadywanie, co
one oznaczają. Razem z Abigail wymyślały najróżniejsze rozwinięcia tych liter.
Dwie małe dziewczynki, w takich samych sukienkach, klęczące przy balaskach i
chichoczące cichutko w obawie, że siostra zakonna usłyszy ich śmiech. Ana
potrząsnęła głową, zanim jakieś przykre wspomnienia przysłoniły te dobre,
niewinne. Nie chciała pamiętać wszystkiego, co się tu zdarzyło.
Z tą myślą bezwiednie skierowała się w
prawą stronę. Jej twarz nie
zmieniła wyrazu. Miała nałożoną kamienną maskę obojętności, skrywającą
bezbrzeżny smutek i wszechogarniającą ją, otulającą jak koc, samotność.
Przeszła jeszcze kilka kroków i obróciła
się w stronę prawej nawy. Przed nią wisiał obraz Najświętszej Maryi Panny.
Uśmiechała się, a jej łagodne oczy przeszywały Anę jak promienie rentgena. Wydawało
się, że widzi jej duszę, dobre i złe rzeczy, które ją spotkały, a także te,
które sama zrobiła. Przebijały się one przez kamienną maskę Any, sprawiały, że
zamienia się w pył. Obraz przykryła jej cienka tafla szkła, a wargi zdawały się
lekko drżeć.
Ten obraz wyglądał dokładnie tak samo,
jak dwadzieścia lat temu. Dwadzieścia bardzo długich lat. Kiedyś też stała w
tym miejscu, wpatrując się w Jej oblicze, zamiast wysłuchiwać nudnego kazania.
Po tragedii, która wstrząsnęła posadami jej uporządkowanego życia, nie chciała
już tu wracać. To miejsce zawsze skłaniało ją do myślenia, a ona nie mogła już
tego znieść. Prawie całe życie udawała, że nic się nie stało, chociaż ciągle
miała przed oczyma krew, gruzy i cierpienie, tak namacalne, że zdawało się, iż
otacza każdą żywą istotę.
Odwróciła się. Chociaż właśnie
przyjechała tu, by w końcu zmierzyć się z tą przytłaczającą prawdą, ciągle nie
czuła w sobie wystarczającej siły. Jej wzrok padł na nowe okno. Wyraźnie
odstawało od reszty, było większe i skromniejsze. Zamknęła oczy i szybko
uciekła. Od kościoła, nowego okna, przeszywającego spojrzenia. Od siebie i od
swoich wspomnień, których tak bardzo się bała. Jeszcze przez chwilę rozbrzmiewało echo
jej kroków, a potem kościół znów ogarnęła cisza.
***
*christus imperat
No i po części drugiej. Wiem, że nadal nie
zaskakuje ona swoją wielkością, ale obiecuję solennie, że będzie się to
poprawiało. Uprzedzam, że prawdopodobnie każda kolejna część tej
miniaturki będzie wyglądała podobnie-to znaczy w formie opisu, ale z
czasem pojawią się też dialogi. Mam nadzieję, że się wam podobało i
proszę o zostawienie komentarzy. Każdy mnie cieszy i mobilizuje do
dalszej pracy.
EDIT Zamieszczam zabetowana wersję. Dziękuję -Cuddle z betowanie.blogspot.com za poświęcony mi czas i mam nadzieję, że nasza współpraca nie będzie jednorazowa :)
EDIT Zamieszczam zabetowana wersję. Dziękuję -Cuddle z betowanie.blogspot.com za poświęcony mi czas i mam nadzieję, że nasza współpraca nie będzie jednorazowa :)
Łał, to jest takie śliczne... masz naprawdę wielki talent do pisania. To jedno z niewielu opowiadań, w które się wciągnęłam. Jest naprawdę świetne.
OdpowiedzUsuńCzekam na następną część :)
Ja też czekam na kolejną część :D
OdpowiedzUsuńKróciutkie te rozdzialiki piszesz, ale wszystko przed nami :)
OdpowiedzUsuńJak na razie bardzo mi się podoba. Urocza jest ta aura tajemniczości i główna bohaterka, Ana, bardzo mi się podoba.